Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lublinianka mieszkająca w Paryżu: Nie jestem Charlie, ale jestem z Charlie

Jacek Słowik
Minęły ponad dwa tygodnie od zamachów w Paryżu, a świat wciąż o nich nie zapomina. Jak słyszysz o tego typu wydarzeniach, które rozgrywają się gdzieś na drugim końcu świata, to jest to poruszające. Ale kiedy nagle coś takiego dzieje się obok ciebie, to jest przerażające - mówi 22- letnia Ewa Piotrowska, lublinianka od dwóch lat pracująca i ucząca się w Paryżu.

Dzień I. Środa. "Charlie Hebdo"

Dzień jak co dzień. A nawet jeszcze lepszy, bo tuż przed urodzinową imprezą Ewy, do której przygotowania miała zacząć zakupami tuż po pracy. W pracy czas minął jej spokojnie, bez żadnych ekscesów. Jedynym większym wydarzeniem była awaria telewizora w restauracji, w której pracuje. Nie mogła więc zobaczyć w wiadomościach, co wydarzyło się tuż obok.

A tuż po pracy chciała przejść jedną stację metra, by znaleźć się w pobliżu redakcji "Charlie Hebdo". - To jest centrum miasta, pracuję stację metra od tego miejsca. Tuż obok jest mnóstwo centrów handlowych, gdzie właśnie zaczęły się wyprzedaże - opowiada Ewa.

- Byłam już w drodze, kiedy dostałam SMS-a od siostry, która też mieszka i pracuje w Paryżu: "Ewa, gdzie jesteś?". Tak brzmiała pierwsza wiadomość. "Wracaj jak najszybciej do domu, nie słyszałaś o tym, co stało się w redakcji "Charlie Hebdo?" - to druga wiadomość.

Co prawda w drodze do centrum widziała przejeżdżające karetki, policyjne i wojskowe samochody, ale w dużej metropolii, jaką jest Paryż, to nie jest żaden niecodzienny widok. Szybka wymiana wiadomości spowodowała jednak, że Ewa zrezygnowała z zakupów i jak mogła najszybciej skierowała się w stronę domu.

- Nie myślałam wtedy o niczym innym, tylko żeby jak najszybciej znaleźć się u siebie - wspomina. Chwilę to jednak trwało, bo niektóre trasy metra były zamknięte. Głównie te biegnące przez centrum i w okolicach redakcji.

Ten dzień Ewa nazywa fartownym i dziękuje Bogu za to, że siostra zawróciła ją z drogi na zakupy i że żadnej z jej dwóch sióstr mieszkających w Paryżu nic się nie stało.

- To wszystko działo się w momencie, kiedy wychodziłam z pracy - emocjonuje się dziewczyna. - Pierwsze, o czym się w takiej sytuacji myśli to to, żeby znaleźć się jak najszybciej w domu. Potem zaczęłam martwić się o swoją drugą siostrę, ale gdy okazało się, że i z nią wszystko jest w porządku, to zaczęłam zastanawiać się, jak najszybciej wrócić do domu - dodaje.

W ciągu kilku godzin przed budynkiem tytułu pojawił się tłum ludzi. "Nie jestem Charlie, jestem z Charlie", "Nie boimy się" - takie hasła pojawiały się wśród agitujących pod redakcją ludzi. Sama Ewa na Facebooku dodała post z hashtagiem "Jestem Charlie"(tak brzmiało hasło w internecie). - To nie jest do końca tak, że utożsamiam się z tą gazetą, bo nie podoba mi się ich poczucie humoru i wyśmiewanie wszystkiego. Ale w życiu nie uznam za normalne tego, że zabija się kogoś wyłącznie z powodu mało wybrednego żartu. Mogę mu zwrócić uwagę, nie zgodzić się z tym, ale nigdy wyrządzić krzywdę - wyjaśnia lublinianka.

Dzień II. Czwartek. Strzelanina

- Jadąc rano do pracy specjalnie zwracałam uwagę na ludzi. Nie było prawie żadnych Arabów czy muzułmanów. Jak się potem dowiedziałam, to dlatego, że oni też się bali. Bardziej niż zamachu chyba represji czy samosądów ze strony paryżan.

Ewa dowiedziała się z porannych wiadomości o kolejnym ataku, tym razem na policjantów.

- Drugiego dnia to nie ja, ale moja siostra była w centrum wydarzeń, bo wszystko działo się obok budynku, w którym pracuje - relacjonuje dziewczyna. Na szczęście szybka wymiana telefonów i SMS-ów uspokoiła rodzeństwo. Tym razem znowu nikomu nic się nie stało.

- Te dni to był niesamowity stres. Nawet nie dlatego, że martwisz się o siebie, ale przede wszystkim o swoich bliskich - mówi Ewa.

Ale strach i stres dało się wyczuć i zauważyć wszędzie. Przede wszystkim dlatego, że miasto było puste i spokojne jak nigdy. Mimo tego, że zaczęły się noworoczne wyprzedaże, sklepy świeciły pustkami. Na Polach Elizejskich, częstym miejscu spacerów paryżan i turystów, jedynym gościem był... wiatr. Ludzie wychylali głowy z bezpiecznych domów tylko wtedy, kiedy nie mieli wyjścia i musieli przemieścić się z punktu "a" do punktu "b".

Dzień III. Piątek. "Ewa, oni strzelają"

"Nie mogę sobie powiedzieć, że nie przyjdę do pracy, bo się boję" - taką postawę musieli przyjąć wszyscy pracujący w Paryżu ludzie. Tak samo zrobiła Ewa i jej siostry. Wychodząc do pracy nieco wcześniej niż wypadała jej zmiana (została zaproszona na specjalny urodzinowy obiad przez swojego przełożonego), usłyszała o rozpoczęciu obławy.

- Kiedy słyszysz o tym, że terrorysta wpadł do szkoły, gdzieś w Ameryce, to oczywiście rusza cię to, bo to jest zbrodnia, straszna rzecz. Ale kiedy wiesz, gdzie to jest, jeśli z tym miejscem jesteś związana w jakiś sposób i potrafisz sobie je zwizualizować, to jest to zupełnie inny wymiar przeżywania takiej tragedii - opisuje Ewa.

A w jej przypadku tak było i trzeciego dnia. Tym razem okazało się, że jeden z zamachowców, żądając uwolnienia swoich współwyznawców, zabarykadował się razem z zakładnikami w sklepie na ulicy, gdzie rok wcześniej mieszkała. W telewizji pokazywali oddziały żandarmerii i policji poruszające się w miejscach, gdzie spotykała się ze znajomymi, gdzie chodziła na zakupy czy pikniki.

W budynku, w którym pracuje Ewa, trwa remont. Dlatego na początku myślała, że coś spadło z rusztowania i narobiło ogromnego huku. Jednak już po chwili okazało się, że to nie odgłosy spadających elementów rusztowania, ale strzały i wybuchy towarzyszące obławie. Co więcej, wszystko odbywało się na ulicy, gdzie teraz mieszka jej siostra. Na szczęście po raz kolejny szybka wymiana SMS-ów utwierdziła dziewczyny w przekonaniu, że wszystkie są całe i zdrowe. Jednak strach i niepewność trwały do zakończenia akcji i ujęcia sprawców zamachów.

"Ewa, oni strzelają". "Ewa, tam wybuchają granaty. Ja to wszystko słyszę". Takie wiadomości wysyłały do siebie nawzajem siostry.

Kilka, kilkanaście dni później

Fajnie, że ludzie nie nakręcali się nawzajem nienawiścią do siebie. Nie próbowali udowodnić swoich racji, tylko starali się uspokoić atmosferę. Nikt nie chciał wojny. Ludzie walczyli w internecie, tak jak się walczy w XXI wieku. Walczyli na portalach społecznościowych wypisując hasła "Jestem Charlie". - To jest dobre, bo nie zaognialiśmy konfliktu - takie refleksje towarzyszą Ewie dzisiaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski