Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Wysocki: Znika bezinteresowna pomoc. Dziś liczą się tylko punkty

Anna Górska
Zawsze jestem, przynajmniej staram się, być na pierwszej linii ognia. Siedzę w "okopach", a nie  w klimatyzowanym pomieszczeniu - mówi o. Stanisław Wysocki.
Zawsze jestem, przynajmniej staram się, być na pierwszej linii ognia. Siedzę w "okopach", a nie w klimatyzowanym pomieszczeniu - mówi o. Stanisław Wysocki. fot. Anna Kaczmarz
O mądrym pomaganiu i zachęcaniu młodzieży, by chciała podać szklankę wody obcej starszej osobie - mówi karmelita z Krakowa o. Stanisław Wysocki.

W swojej książce mocno Ojciec się "przejechał" po urzędniczce ONZ.
I tak opisałem spotkanie z panią wizytator najłagodniej jak potrafię. Wtedy (1999 r.-red.) tam w Kosowie działy się jeszcze gorsze rzeczy. Uważam, że powinno się mówić głośno o tym, że organizacje charytatywne też mogą źle funkcjonować. Nie wszystko jest pięknie, nawet w ONZ. Ale wtedy mocno się zdenerwowałem na przyjazd tej urzędniczki.

Działo się to w Albanii, w obozie dla uchodźców z Kosowa, w którym Ojciec był komendantem.
Kilkanaście organizacji charytatywnych z całej Europy, w tym włoska Misericordie, do której należałem, budowało obozy dla uchodźców. W naszym mieszkało ponad 3 tys. osób, głównie to były kobiety i dzieci. Rozdawaliśmy posiłki, zaopatrywaliśmy kuchnię w produkty i czystą wodę, opiekowaliśmy się tymi ludźmi. Była wyjątkowo upalna pogoda, ale chodziliśmy w olbrzymich buciorach o grubej podeszwie. Chodników -jak się pani domyśla- tam nie było. Wojsko wysypało tony gryzu, by jako tako można było tam funkcjonować. Dosłownie grzęźliśmy w tym gryzie.

Pewnego dnia Ojciec musiał przygotować się do kontroli urzędników z ONZ. Chcieli sprawdzić, czy w godnych warunkach żyją uchodźcy.
Wizytator od ochrony praw i godności człowieka z ONZ zażyczył sobie namiotu lub pomieszczenia klimatyzowanego. Osłupiałem, gdy to usłyszałem. Na zewnątrz panował upał, w namiocie jeszcze większy, ale ponad 3 tys. kobiet, dzieci i starców żyło w takich warunkach. Dlaczego więc miałem stawać na głowie i szukać klimatyzatora? Obiecałem, że znajdę dla urzędnika wentylator i schłodzę wodę mineralną.

Co było dalej?
To była pani. Jak ją zobaczyłem, to "szczęka mi odpadła". Jej ubiór, makijaż, zachowanie urągało wszystkim podopiecznym i wolontariuszom. Przyjechała wypasionym jeepem naszpikowanym różnego rodzaju antenami, cała wymuskana, a na nogach miała czarne lakierowane szpilki! Zapomniałem o "kawalerskim zachowaniu", o wodzie i wentylatorze, ale i Albańczycy nie kwapili się do rozmowy z tą damą. Nigdy też nie zapomnę hotelu "Patria" w Tiranie.

?
Przedstawiciele międzynarodowych organizacji stacjonowali w tym hotelu - znajdował się 70 km od naszych obozów. Urzędnicy wybrali go dlatego, że jako jedyny w całej Albanii miał klimatyzowane pomieszczenia. Co zatem ci ludzie mogli wiedzieć o życiu w obozie z takiej odległości?

Te luksusy kłuły w oczy wolontariuszy i uchodźców?
Tak wielkiego marnotrawstwa pieniędzy nigdy i nigdzie nie widziałem. A przecież ktoś te pieniądze przekazywał na rzecz potrzebujących! Szkoda słów. Po tych doświadczeniach postanowiłem, że nie przekażę ani złotówki na żadne "oenzety".

Nie jest to najlepsze tło do tego, by wzbudzać zaufanie i zainteresowanie wolontariatem wśród ludzi.
Zawsze jestem, przynajmniej staram się, być na pierwszej linii ognia. Siedzę w "okopach", a nie w klimatyzowanym pomieszczeniu.

Czego się wtedy nauczył Ojciec w obozie i czy tę wiedzę wykorzystuje tu w Polsce?
Widziałem taką scenę: mały kilkuletni chłopczyk niósł chleb do domu. Mocno trzymał dwa bochenki. Nagle zaatakował go starszy kolega i wyrwał z rąk jeden z chlebów. Mały nie poszedł się skarżyć ani do mamy, ani do mnie, mimo że mój namiot był tuż obok. Nie płakał. Podniósł się z ziemi, chwycił za kamień i rzucił nim w złodzieja. Zrozumiałem wtedy, że te dzieci są przesiąknięte nienawiścią, złością. Wojną i bronią nie rozwiążemy żadnego problemu, tylko go pogłębimy.

Jak się ma polski wolontariat w ocenie Ojca?
Przeżywa kryzys.

A co z naszym wolontariatem jest nie tak?
W wolontariacie nie ma prawa na istnienie formuły "coś za coś". A w Polsce to funkcjonuje. Nie mogę zrozumieć, jak można było coś takiego wymyślić, że młody człowiek za działalność w wolontariacie uzyskuje dodatkowe punkty na świadectwie i dzięki temu może dostać się do lepszego liceum. Komu to przyszło do głowy? Sporo matek nie odzywa się do mnie i dziś za to, że nie wpisałem ich synkom zaliczenia za "wolontariat". Nawet nie myśleli o tym, by udzielać się. Albo młody człowiek chce pomagać innemu i to robi, albo nie chce. Wolontariat to bezinteresowna pomoc innemu człowiekowi!

Jakie jest wyjście z kryzysu?
Nie iść na skróty. Najprościej puścić młodzież z puszką. To żebractwo, a nie wolontariat.

Czyżby takie akcje jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy nie były potrzebne u nas?
Są potrzebne, tylko proszę w takim razie nie nazywajmy tych osób, które stoją z puszkami, wolontariuszami. Raz w roku wychodzą w miasto i w atmosferze ogólnego uniesienia, radości, przy głośnej muzyce zbierają pieniądze na szczytny cel. Co ma powiedzieć "mój wolontariusz", który kilka razy w tygodniu przychodzi do szpitala lub domu samotnej pani czy pana. W ciągu roku przepracowuje ponad 5 tys. godzin ze swoimi podopiecznymi. Wie, że nie może opuścić ani jednego spotkania, bo ten ktoś czeka na niego. Działa nie w świetle kamer i przy muzyce, tylko w świecie choroby, cierpienia i śmierci. To nie happening, tylko ciężka praca. Nie każdy to potrafi. Zbieranie datków powinno być jednym z elementów działalności, a nie jedynym. Nie można być dobrym i miłosiernym jeden dzień w roku.

A chcemy pomagać sobie?
Statystycznie - co drugi Polak przynajmniej cztery razy w roku pomoże komuś. To świadczy o tym, że są dobre pokłady w każdym człowieku.

Statystyki na bok. Pomagamy sobie czy nie?
Kiedy stajemy twarzą w twarz z biedą, bólem, odczuwamy pewną mobilizację.

Nie każdy przecież odczuwa mobilizację.
Nie przekreślałbym tego jednak.

A może Ojciec idealizuje? Ja mam wrażenie, że nawet na małe gesty nas nie stać. Nie raz widziałam ciężarną kobietę stojącą podczas mszy w kościele. Żaden mężczyzna, młody czy starszy, kobieta, ani jej dziecko siedzące nie ustępowali miejsca ciężarnej. Jedynie kobiety w podeszłym wieku reagowały adekwatnie. Podobnie jest w komunikacji miejskiej, sklepach itd.
A może młodzież wychowywana w idei równości obawia się, że proponując, spotka się z reakcją całkowicie odmienną?

Raczej niewychowywana jest ta młodzież.
Może i tak. Obojętność dominuje dziś w naszym społeczeństwie. A po niej tylko rozpacz przychodzi.

Taki obojętny może trafić do wolontariatu św. Eliasza?
Wątpię. Obojętność staje się drugą naturą. Jest to jednak możliwe, jeśli młody człowiek zrobi pierwszy krok. Musi do mnie przyjść.

I jest szansa, że pójdzie do szpitala opiekować się chorymi i samotnymi?
Żeby pomagać innym, sam ze sobą musi żyć w spokoju. Jak ja wyślę do sparaliżowanej pani wolontariusza, który ma depresję i ciągle poszukuje siebie? Jestem odpowiedzialny nie tylko za wolontariusza, ale też za tę drugą osobę, którą wspieramy. Dlatego zanim młody człowiek uda się z pomocą do chorego, musi odbyć solidne szkolenie.

Czego się uczą? Empatii?
Też. Uczę i pokazuję im sposoby poruszania się w świecie bólu, choroby, śmierci. To trudna rzeczywistość, w którą należy wchodzić bez narzucania własnej wizji życia czy wiary. Zapominamy o tym. Wolontariusz - i ten wierzący, i ateista - musi z szacunkiem i delikatnie podchodzić do wartości uznawanych przez chorego, pomagając mu właśnie w nich znaleźć siłę do walki o zdrowie. Nie jest to łatwo, dlatego powtarzam swoim: jesteście wolontariuszami nie w kij dmuchał.

Pomagając innym, pomagamy sobie?
Znalezienie się w sytuacji pomocy dla drugiego człowieka zostawia w nas pozytywny ślad. Ale to tylko od nas zależy na ile otworzymy się na to dobro. Między chorym a wolontariuszem rodzi się sympatia, współczucie - te uczucia, owszem, wzbogacają człowieka. Ale nie staje się tak za pierwszym razem. To cały proces, wymaga odrobiny czasu, zanim poczujemy, że pomagając innym, pomagamy sobie.

Czyli chęć pomagania innym niekoniecznie trzeba mieć zakodowaną w genach, można ją wykształcić u siebie?
Każdy z nas ma taką potrzebę i chęć. Inaczej bym nie wierzył i nie robił tego wszystkiego.

Wspominał Ojciec, że z każdym rokiem do wolontariatu zgłasza się coraz mniej osób. Może tak się stać, że wolontariat całkiem padnie?
Tego się nie boje. By wolontariat padł i stał się niepotrzebny, musi zaistnieć idealne społeczeństwo.

Raczej jest to niemożliwe.
Nie, bo społeczeństwo tworzą ludzie, a nie aniołowie. Więc idealiści będą potrzebni zawsze. Nie wszystko zrobi za nas Kościół, urzędnik, ONZ, a nawet święty Franciszek. Oni nawet nie wiedzą, że jesteśmy tu i robimy coś.

***

Miłosierny Samarytanin to ogólnopolski plebiscyt , którego pomysłodawcą był o. Wysocki. Wyróżnieni zostają ludzie, którzy pomagają innym. Zgłosić kandydata może każdy. Plebiscyt przeprowadzany jest co roku. Od grudnia do lutego trwa akcja zbierania głosów. Szczegóły na www.eliasz.org.pl

O. Stanisław Wysocki jest karmelitą, założycielem wolontariatu św. Eliasza w Krakowie, "Człowiekiem Roku 2012" w plebiscycie Gazety Krakowskiej. Kapelan Szpitala Specjalistycznego im. J. Dietla w Krakowie.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska