Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Hobbit: Bitwa pięciu armii": Zwycięska bitwa kina przygody [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Wszystko zaczyna się od smoka. A potem łomotu jest coraz więcej. Mistrzowie od efektów specjalnych dowiedli, że jedynym ograniczeniem dla współczesnych twórców jest wyobraźnia...
Wszystko zaczyna się od smoka. A potem łomotu jest coraz więcej. Mistrzowie od efektów specjalnych dowiedli, że jedynym ograniczeniem dla współczesnych twórców jest wyobraźnia... forum film poland
Wyczekiwany "Hobbit: Bitwa pięciu armii" triumfalnie wkroczył na ekrany kin w Polsce.

Stało się. Hobbicka trylogia dobiegła końca, autorzy filmu domknęli wszystkie (no, może większość) wątki i udali się do kasy. Kino w swoim pierwotnym założeniu, jako miejsce przygody i ucieczki od rzeczywistości, odniosło kolejny spektakularny triumf.

"Hobbit: Bitwa pięciu armii" przynosi dokładnie to, czego musieli spodziewać się ci, co nie za dużą książkę J.R.R. Tolkiena (którą Peter Jackson zekranizował w trzech filmach) znają, jak i ci, którzy nie czytali, ale kino ze Śródziemia śledzili. Po fantastycznym finale drugiej części, teraz trzeba było się rozliczyć ze smokiem Smaugiem, a potem doprowadzić do totalnego łomotu wszystkich ze wszystkimi. Bitwa pod Samotną Górą, gdzie spotykają się armie elfów, orków i wargów, ludzi, krasnoludów oraz jeden hobbit, gobliny, orły, wilki i inne stwory, zajmuje niemal połowę filmu i miażdży swoim rozmachem.

Oczywiście, takie potraktowanie powieści "Hobbit, czyli tam i z powrotem" sprawia, że ostatnia część kinowej trylogii jest właściwie filmem bez treści, ale przecież chodziło o to, żeby się napatrzeć, a nie namyśleć. A oglądać jest co...

Peter Jakcson w swojej ekranizacji powieści J.R.R. Tolkiena niezmiennie imponuje entuzjazmem i oddaniem wobec twórczości pisarza oraz pietyzmem w oddawaniu szczegółów obrazu Endoru i jego mieszkańców. Maluje ekran z miłością do literackiego pierwowzoru, ale i z nieposkromionym pragnieniem budowania wizji nieustannie zapierającej dech. I pod tym względem odnosi niekwestionowane zwycięstwo.

Nawet jeżeli zbyt często ucieka w sztubacką zabawę możliwościami techniki, nieznośnie multiplikując postaci czy zbyt nachalnie odwołując się do stylistyki gier komputerowych (np. scena z Legolasem skaczącym po spadających cegłach). Jak na mój gust, za mocno wymaga od widza uodpornienia na ignorowanie praw fizyki i bezkrytyczne kupowanie konwencji. W końcu w świecie zmyślonym też obowiązuje jakaś prawda...

Z drugiej strony w tym szaleństwie szacunek wywołuje reżyserska samokontrola Jacksona: nic tu się nie rozsypuje, akcja trzyma się ram, nie nuży, plany ogólne idealnie zostały skontrowane indywidualnymi potyczkami, wszystko doskonale spleciono w montażu. Autorzy filmu starają się dopilnować każdego z bohaterów, konsekwentnie prowadzą widza przez zmiany tempa i emocji. I znakomicie "podprowadzają" do gwoździa programu.

Trzymają się też zasady, by film miał jak najszerszą wiekowo widownię (przecież są już ponad dziesięcioletnie dzieciaki, które nie mogą pamiętać premiery w kinach pierwszego "Władcy pierścieni") - nadal więc podczas siekania, dziabania, obcinania i rozrywania na ekran nie wylewają się wiadra krwi. Ba, nawet krople...

Atutem produkcji Jacksona jest też znakomicie dobrana obsada, co w finale "Hobbita" tylko się potwierdziło. Świetny w detalach i operowaniu mową ciała Martin Freeman okazał się idealnym Bilbo Bagginsem, Ian McKellen jako Gandalf Szary i Christopher Lee w roli Sarumana Białego to po prostu klasa, a i trzej królowie, którzy są tu osią intrygi - to aktorzy trafieni w punkt: posiadający niesamowicie filmową fizjonomię, oczy i sposób bycia Lee Pace jako elficki Thranduil, żywiołowy Luke Evans, czyli dowódca ludzi z Esgaroth Bard Łucznik oraz Richard Armitage (Thorin Dębowa Tarcza). Nie można też pominąć, jak zawsze dobrej, unoszącej obraz i wyśmienicie wiążącej się z klimatem historii muzyki Howarda Shore'a.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Jackson lubi sobie w nieco nadęty sposób pomoralizować, jeszcze większy kłopot sprawia, gdy próbuje rozśmieszyć. Zbyt łatwo sięga po tandetne żarty i przykłada wtedy na odlew nieheblowaną deską, jaką jest w "Bitwie pięciu armii" słaba i niepotrzebnie rozbudowana postać tchórzliwego Alfrida. Wychodzi na to, że gdy chce przymrużyć oko, wraca toporność "Martwicy mózgu"...

Ekranizując "Hobbita" reżyser odważniej niż w przypadku "Władcy pierścieni" poczynał sobie z prozą Tolkiena, ale i wątlejszy materiał literacki do tego prowokował. W sumie wyszło to filmowi (a właściwie wszystkim trzem filmom) na dobre, dając okazję nie tylko do porównań z książką, ale i z nieco innym od ortodoksyjnego punktem spojrzenia na klasykę fantasy. Można się z nim nawet nie zgadzać, ale jako widz przyjemnie jest się mu poddać. Choćby po to, by po bardzo zgrabnym i dosłownym nawiązaniu w finale ostatniej części "Hobbita" do pierwszej części "Władcy pierścieni" obejrzeć sobie teraz w chronologicznej kolejności wszystkie sześć produkcji. Wciągną ponownie. Bo przygoda nigdy kusić nie przestanie.

Peterowi Jacksonowi udała się w kinie rzecz wyjątkowa: oddając swe serce uniwersum Tolkiena, wykreował własny, wizualny świat, który "zagarnął" miliony widzów. Jego ekranowe opowieści mają moc i dziś żal rozstawać się z filmowym Śródziemiem.

Czekają nas jeszcze zapewne wersje reżyserskie, ale... Nie wątpię, że tej ekipie udałoby się jeszcze niemało kina wycisnąć z "Silmarilliona", "Dzieci Húrina" czy paru innych rzeczy przez Tolkiena nie dokończonych. A zapewne i nabrali już tyle śmiałości, by napisać coś własnego...

HOBBIT: BITWA PIĘCIU ARMII: NAJEDŹ NA OBRAZ I ZOBACZ WIDEO POŚWIĘCONE FILMOWI HOBBIT 3

ZOBACZ ZWIASTUNY HOBBITA ORAZ WŁADCY PIERŚCIENI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki