Mariusz Świtalski: Elektromis nie był gangiem [WYWIAD]

Krzysztof M. Kaźmierczak
Mariusz Świtalski
Mariusz Świtalski Krzysztof M. Kaźmierczak
Mariusz Świtalski niezwykle rzadko udziela wywiadów. Z nami zgodził się porozmawiać o sprawie Jarosława Ziętary. Biznesmen zaprzecza, że dziennikarz kontaktował się z nim lub jego pracownikami. Powątpiewa też, że Jarosław Ziętara nie żyje.

Na czym zarobił Pan swój pierwszy milion?
Mariusz Świtalski: Na tak zwanej aferze alkoholowej. Tak zwana, bo to była wtedy legalna działalność polegająca na imporcie alkoholu. Przez około dwa lata można było tanio importować alkohol i sprzedawać go z dużym zyskiem w Polsce i państwo się do tego nie mieszało. Potem jednak uznano, że to nie powinno być legalne. Zmieniono przepisy tak, że import alkoholu przestał się opłacać.

Jak Pan postrzegał państwo podczas transformacji ekonomicznej? To był sojusznik czy przeciwnik, z którym trzeba było walczyć?
Mariusz Świtalski: Nie trzeba było z nikim walczyć. To były czasy pełnej swobody gospodarczej. Wspaniały okres, gdy obowiązywały ustawy kojarzone potocznie z ministrem Wilczkiem. Przyjmowano, że to, co nie jest zakazane, to jest dozwolone. Doktryna państwa była nastawiona proobywatelsko. Państwo nie gnębiło, nie stawiało fałszywych zarzutów. Nie trzeba było nic kręcić ani kombinować. Każdy mógł robić to, na co miał pomysł.

Mariusz Świtalski: Jako młody człowiek dotykałem różnych branż, w tym wydawniczej. To jest ekscytujące mieć swoją gazetę

To się zmieniło?
Mariusz Świtalski: Niestety, zaczynało się to stopniowo zmieniać. Nazywano to ucywilizowaniem gospodarki. Polegało to na zwiększaniu większej władzy dla urzędników, a zarazem zmniejszaniu praw obywatelom. Ograniczano ludziom możliwość zarobkowania.

Pan jednak nadal dobrze sobie radził. Jedną z podstaw sukcesu był dobór odpowiednich kadr. Czym się Pan kierował, dobierając współpracowników spośród znajomych z domu dziecka i ludzi z dawnej milicji?
Mariusz Świtalski: Zatrudniałem tych, którzy chcieli dla mnie pracować, a pracowało kilkanaście tysięcy osób. Doszukiwanie się klucza jest bezpodstawne.

Ale znajomych z domu dziecka Pan jednak chętnie zatrudniał?
Mariusz Świtalski: Zawsze każdemu, kogo znałem z dzieciństwa, dawałem szansę.

I to się sprawdzało?
Mariusz Świtalski: Nie zawsze.

Podkreśla Pan, że zajmuje się od zawsze handlem, skąd zatem działalność na rynku mediów, posiadanie w latach 90. dziennika regionalnego, tygodników i stacji radiowej?
Mariusz Świtalski: Jako młody człowiek dotykałem różnych branż, w tym wydawniczej. To jest ekscytujące mieć swoją gazetę. Dlatego zainwestowałem we własne media. Próbowałem też kupić gazety, które były na sprzedaż, ale bez skutku. Tam potrzebne były układy polityczno-towarzyskie, a ja w nich nie byłem.

Jakieś układy Pan jednak miał. I to lewicowe, bo o tym świadczy wsparcie finansowe startu tygodnika "Nie" Jerzego Urbana.
Mariusz Świtalski: Żeby było jasne: nigdy nie miałem lewicowych upodobań. Byłem i jestem liberałem.

To skąd pomoc dla "Nie"?
Mariusz Świtalski: To była zwykła inwestycja kapitałowa.

Do dzisiaj mówi się o Panu jako o szefie straży pożarnej w Elektromisie. Unikanie obejmowania w firmie innych funkcji miało być ochroną przed ewentualną odpowiedzialnością karną, gdy Elektromis był podejrzewany o łamanie prawa?
Mariusz Świtalski: To bzdura, że chowałem się za innych ludzi. Byłem wprawdzie komendantem ochotniczej straży pożarnej w Elektromisie, ale taka funkcja przypisana jest zwyczajowo szefowi firmy. Zarazem byłem jednak zawsze przewodniczącym rady nadzorczej lub reprezentowałem walne zgromadzenie jako właściciel.

Ale przestał być Pan prezesem...
Mariusz Świtalski: Wynikało to z rozwoju firmy. Ona się szybko rozrastała. Jako przewodniczący rady nadzorczej zarządzałem wieloma prezesami.

Na początku lat 90. prowadzenie biznesu to było nie tylko ryzykowne ekonomicznie, ale też nieraz niebezpieczne zajęcie. Miewał Pan groźne sytuacje?
Mariusz Świtalski: Nigdy takich nie miałem. To były wspaniałe lata, pełne radości, gdy wszyscy poczuli wolność, mogli decydować o swoim losie i wpływać na swoje dochody. I to bez zastraszania i w sposób legalny.

Pracowałem wtedy jako dziennikarz i pamiętam jednak doskonale, że w czasach tej wolności niemal na co dzień porywano TIR-y i grabiono mienie firm handlowych...
Mariusz Świtalski: Złodzieje i włamywacze byli wtedy i są dzisiaj. Po prostu jak ma się jakieś większe mienie, to zatrudnia się pracowników ochrony, by je strzegli. Absolutnie wówczas nie było poczucia zagrożenia.

Nigdy nie miałem oferty płacenia haraczu. Nie próbowano nas szantażować. Nie musiałem nigdy wyciągać broni ani ochrona nie musiała interweniować

Niemniej zaczęła się wówczas poważna przestępczość zorganizowana żerująca na biznesmenach. Działała już mafia pruszkowska czy wołomińska. Do Elektromisu czy Pana ona się nie dobierała?
Mariusz Świtalski: Nigdy nie miałem oferty płacenia haraczu. Nie próbowano nas szantażować. Nie musiałem nigdy wyciągać broni ani ochrona nie musiała interweniować. Pamiętam, że my nawet włamań do sklepów nie mieliśmy.

A inni robiący wówczas podobne interesy nie grozili lub nie przeszkadzali Elektromisowi?
Mariusz Świtalski: Nie, nigdy nie spotkałem się z czymś takim.

Jakie miał Pan relacje z biznesmenami uchodzącymi wówczas za najbogatszych ludzi w Poznaniu, takimi jak np. Aleksander G., Krzysztof N., Piotr B. czy Zdzisław W.?
Mariusz Świtalski: Nie miałem z nimi żadnych wspólnych przedsięwzięć. Nie konkurowaliśmy też ze sobą. Nie miałem potrzeby, by z nimi współpracować, bo moje pomysły na biznes były niezależne.

Ale przykładowo o zamieszanym w przekręty Zdzisławie W. było wiadomo, że handlował towarem z Elektromisu.
Mariusz Świtalski: Mieliśmy hurtownie i każdy mógł się w nich zaopatrywać, także on. Ale nie był nigdy wspólnikiem.

Niektórzy mówią, że odkąd Aleksander G. uruchomił swoje kantory, to Elektromis (podobnie jak inne firmy) kupował u niego walutę na potrzeby swoich interesów. To prawda?
Mariusz Świtalski: Nie. Nie kupowałem nigdy waluty od G. Nie było takiej potrzeby. Był wprawdzie taki czas, gdy trzeba było pozyskać walutę z rynku, ale wtedy otworzyliśmy własny kantor.

Ale przecież Aleksandra G. tak jak Krzysztofa N., Piotra B. i innych wielkopolskich biznesmenów Pan znał i miał z nimi kontakty?
Mariusz Świtalski: Poznań jest mały i spotkania z nimi mogły mieć miejsce, ale akurat z panem G. stykałem się bardzo rzadko - chyba tylko dwa razy. Nas interesy nie łączyły, a ludzie się spotykają, gdy coś ich łączy.

Jakie były okoliczności tych spotkań z Aleksandrem G.?
Mariusz Świtalski: Pierwszy raz spotkaliśmy się na targach poznańskich na początku lat 90., wtedy się poznaliśmy. Kilka lat później chciałem sprzedać niedochodowy tygodnik "Poznaniak". Żal mi było go zamykać, bo czułem się z nim związany. G. chciał kupić ten tygodnik na raty.

Kupił go?
Mariusz Świtalski: Nie, nie zapłacił ani jednej raty, musiałem go odebrać.

Jedni mówią, że G. to zakamuflowany człowiek służb specjalnych, inni uważają natomiast, że ma on przesadnie wysokie ego i udaje kogoś, kim nie jest. A Pan co sądzi o Aleksandrze G.?
Mariusz Świtalski: Nie chcę nikogo - w tym i jego - oceniać.

Aleksander G. byłby zdolny, tak jak mu zarzuca prokuratura, zachęcać kogoś do zabójstwa dziennikarza, który mógłby przeszkodzić w jego interesach?
Mariusz Świtalski: Trudno wyrobić sobie o kimś opinię po kilku spotkaniach, ale nie wierzę w to, by ktokolwiek miał jakąkolwiek intencję zabijania w Poznaniu dziennikarza. To jest dla mnie nieprawdopodobne.

Ktoś jednak Jarosława Ziętarę zabił?
Mariusz Świtalski: A po czym poznać, że Ziętara nie żyje? Takie stwierdzenie przeczytałem w internecie. Po prostu nie wiadomo, co się stało. Nikt nic nie wie.

W swoich notesach Jarosław Ziętara miał m.in. namiary do Elektromisu. Czy kontaktował się z Panem lub z Pana podwładnymi?
Mariusz Świtalski: Absolutnie nie. W ogóle o sprawie Ziętary dopiero teraz usłyszałem. To było dla mnie nieznane nazwisko i nieznany dziennikarz. Poznałem sprawę, gdy zainteresowałem się, dlaczego przypisują mojej firmie i mojej osobie jakikolwiek związek z tym dziennikarzem.

To jak Pan wyjaśni to, że Ziętara miał zapisane kontakty do Elektromisu?
Mariusz Świtalski: Powinien mieć pełen notes różnych namiarów. Taką pracę wykonywał jako dziennikarz. Namiary na moją firmę nie były tajne.

Ufa Pan swoim ludziom?
Mariusz Świtalski: Zaufanie się opłaca.

Aresztowany przez sąd pod zarzutem pomocy w porwaniu i zabójstwie Ziętary Mirosław R. był człowiekiem zaufanym, przez długi czas był w Pana bezpośrednim otoczeniu.
Mariusz Świtalski: Tak, był szefem mojej ochrony.

Czuł się Pan bezpiecznie w jego towarzystwie?
Mariusz Świtalski: Oczywiście.

Mówił Pan, że nie czuł się w tamtych czasach zagrożony, po co zatem była Panu ochrona osobista?
Mariusz Świtalski: Na wszelki wypadek, właśnie żeby nie czuć się zagrożonym.

Co Pan sądzi o zarzutach stawianych R.?
Mariusz Świtalski: Są fałszywe.

To mocne oskarżenie...
Mariusz Świtalski: Opieram się na wiedzy, którą posiadam. Zgłaszają się do mnie przesłuchiwani ludzi, byli pracownicy Elektromisu, którzy twierdzą, że są w krakowskiej prokuraturze przymuszani do składania fałszywych zeznań. Moim zdaniem dla kariery prokurator Kosmaty chce postawić niewinne osoby przed sądem. Przymusza do pomawiania pana Aleksandra G. i mnie. Z tego powodu złożyłem właśnie do Prokuratury Generalnej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prokuratora Piotra Kosmatego.

Wcześniej zawiadomiliście także Komisję Nadzoru Finansowego o podejrzeniu manipulacji giełdowej z uwagi na wiązanie Czerwonej Torebki z zabójstwem Jarosława Ziętary. Na jakiej podstawie?
Mariusz Świtalski: Nie wiem, jak można moje firmy i mnie próbować mieszać nie tylko w zabójstwo dziennikarza, i to jedynego zabitego w wolnej Polsce. Ten zarzut jest wyjątkowo podły. To czarny PR mający podważyć wiarygodność biznesową moją i Czerwonej Torebki. Prym wiedzie "Gazeta Wyborcza", dla której od ponad 20 lat jestem dyżurnym czarnym charakterem. Przyznam, że nie rozumiem, skąd ta niechęć, wręcz wrogość.

Ile Małpek czy Czerwonych Torebek postawiłby Pan na to, że Mirosław R. jest niewinny?
Mariusz Świtalski: Sto procent. Znam go, przyjaźnimy się.

Dla Pana są ważniejsi ludzie czy pieniądze?
Mariusz Świtalski: Takich podziałów nie można robić. Wszystko jest ważne. I pieniądze, i ludzie, i sztuka i dobre jedzenie. Skąd takie pytanie?

Bo chociaż R. już u Pana nie pracuje, to zlecił Pan jego reprezentowanie kancelarii prawnej związanej z Pana biznesem jeszcze od czasów Elektromisu. To musi sporo kosztować.
Mariusz Świtalski: Będę zawsze pomagał panu R., bo spotkała go niezasłużona krzywda. Więc zrobię wszystko, by mu pomóc.

O niewinności Dariusza L. też jest Pan przekonany?
Mariusz Świtalski: Oczywiście. Minęło już piętnaście lat, odkąd u mnie nie pracuje, ale to bardzo porządny człowiek. W ochronie nie pracowali w Elektromisie bandyci, tylko ludzie przeszkoleni w milicji czy policji do ochrony prawa.

Życie pokazuje, że nawet czynni policjanci bywają sprawcami zabójstw...
Mariusz Świtalski: To naprawdę bardzo rzadkie przypadki.

Wśród swoich ludzi miał Pan takich, którzy schodzili na drogę przestępstwa. Właśnie opublikowaliśmy artykuł o byłym prokuratorze, a potem przez szereg lat Pańskim pracowniku Jarosławie D., zatrzymanym za napad na placówkę bankową. Przyznał się do winy i chce poddać się karze.
Mariusz Świtalski: To wręcz nieprawdopodobna historia.

Nie spodziewał się Pan tego po nim, ale się zdarzyło...
Mariusz Świtalski: To jeszcze nie jest dowód na winę moich ochroniarzy.

Ale to przykład na to, że rzeczywistość potrafi zaskakiwać, a nawet zaufane osoby zdolne są do czegoś, czego trudno po nich się spodziewać. Może Aleksander G. potajemnie namówił Pańskich ludzi z ochrony do udziału w porwaniu dziennikarza? **Mariusz Świtalski: **Wykluczam taką możliwość, to wymysł prokuratora.

Czy nie obawia się Pan, że aresztowani R. i L. złożą zeznania przeciwko Panu?
Mariusz Świtalski: Nie obawiam się.

A zeznań Jarosława D. też Pan się nie obawia?
Mariusz Świtalski: Nie obawiam się.

Prokuratura twierdzi, że ma świadków…
Mariusz Świtalski: Jeśli prokurator przesłucha sto osób, z czego większość siedzi w więzieniu, i zaoferuje im różne korzyści, to zawsze znajdzie się ktoś, kto choćby za papierosy czy inną korzyść zezna nieprawdę. Ci, którzy siedzą w więzieniu, to nie są ostoje moralności.

Za ostoję moralności przez wielu nie był uznawany także Elektromis. Przykładowo minister Zbigniew Siemiątkowski publicznie wskazał kiedyś Elektromis jako przykład przestępczości zorganizowanej.
Mariusz Świtalski: Po prostu spodnie opadają, gdy słyszy się takie i inne głupoty. Przecież Elektromis to nie był gang, tylko przedsiębiorstwo handlowe.

Podpadł Pan komuś na szczytach władzy?
Mariusz Świtalski: Chyba nie. Nie wiem. Dla mnie jest dziwne, że lokalny kupiec wywołuje aż tyle emocji. Ja prowadzę sklepy, handluję towarami spożywczymi, a tworzone są takie czarne legendy dotyczące Elektromisu. Choć spotkałem się z opinią, że finansowanie przeze mnie w pierwszym okresie jego istnienia tygodnika "Nie" zwróciło na mnie oczy i wzbudziło niechęć elit politycznych, które później "zrewanżowały" się konkretnymi działaniami przeciwko mnie i moim firmom. Ale traktuję tę opinię z dużym dystansem.

W związku z Elektromisem przylgnęła do Pana łatka człowieka kontrowersyjnego. Jak się Pan z tym czuje?
Mariusz Świtalski: Faktycznie, nawet ostatnio "Forbes" podał, że Żabki stworzył kontrowersyjny biznesmen. Ale nie przejmuję się tym. Lepiej być kontrowersyjnym biznesmenem niż nieudanym.

Mówi Pan o sobie "lokalny kupiec", tymczasem autorzy artykułu "Państwo Elektromis" twierdzą, że im grożono, a z obawy o utratę życia korzystali z ochrony. Piotr Najsztub wręcz stwierdził, że miał być z tego powodu zabity, tak jak Jarosław Ziętara. Niektórzy mówią, że biznesmenem z jego relacji, który miał mu grozić pistoletem był właśnie Pan...
Mariusz Świtalski: On opowiada różne rzeczy w różnych sytuacjach i zmienia zdanie. Ja mu nigdy nie groziłem. Rozmawiałem z nim kilkakrotnie, zanim napisał artykuł, w tym także przy grillu, u mnie w domu. Nie miał powodów się bać, ani nie wyglądał na przestraszonego. Jeszcze kilka lat temu nic nie mówił o grożeniu mu w związku z Elektromisem. W 2007 roku udzielił wywiadu, w którym na pytanie dziennikarki: "Gdy tekst się ukazał, nie czuł Pan na plecach oddechu, nie rozglądał się Pan uważnie po ulicach, był taki moment?" Piotr Najsztub odpowiedział: "Nie, bo po tym jak się tekst ukazał, to potem nawet z logicznego punktu widzenia Świtalski nie miał powodu, żeby nam cokolwiek robić. Nawet gdyby chciał, to wszystko jest już odkryte. W związku z tym tylko wchodziłaby w grę taka naga zemsta, a to też nie mieściło mi się w głowie, że on taki jednak w pewien sposób specyficzny inteligentny, chciałby takiej nagiej zemsty dokonywać."

Ale ma Pan broń?
Mariusz Świtalski: Mam zezwolenie na broń…

Czy liczy się Pan z tym, że może zostać aresztowany na zlecenie krakowskiej prokuratury?
Mariusz Świtalski: Obiektywnie nie ma żadnych przesłanek do takiej decyzji, choć postępowanie prokuratora Kosmatego, który jest posądzany o nakłanianie świadków do składania fałszywych zeznań oraz fałszowanie wyników wariografu, może budzić podejrzenie, że jest zdolny do każdego kroku.

Zastanawia się Pan nad wyjazdem z Polski?
Mariusz Świtalski: Nie widzę powodu, aby wyjeżdżać z kraju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mariusz Świtalski: Elektromis nie był gangiem [WYWIAD] - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl