Czy jestem złą matką

Anita Czupryn
Prawdziwa historia Madiny Iwanowej.

Co za wyrodna matka, pomyśleliśmy, kiedy o chorym na mukowiscydozę "Jasiu", pisały wszystkie gazety. Nie chciała go, choć o dziecko walczyła Polska i Białoruś. Tylko nam Białorusinka Madina Iwanowa opowiada, jak z kobiety naiwnej i zahukanej stała się kobietą walczącą.

Można powiedzieć, że Madinie nie poszczęściło się ani w życiu, ani w miłości. Miała czterech narzeczonych; zostawiali ją, gdy zachodziła w ciążę. Ale można powiedzieć i tak: Madina dostała od losu dużo szczęścia. Ma czworo dzieci i mówi, że to one ją odmieniły. A dzięki najmłodszemu z nich - Pawełkowi (czyli "Jasiowi") ma szansę na zalegalizowanie swojego pobytu w Polsce. Bo to Polska stała się dla niej i jej dzieci schronieniem przed biedą i upokorzeniem, jakich doznaliby w reżimie Łukaszenki. Już choćby dlatego, że dzieci mówią tylko po polsku i czują się Polakami.

Madina ma 39 lat i mimo oznak sterania życiem, wciąż jest w niej coś dziewczęcego: w ruchach - energicznych, zamaszystych. Otwiera drzwi, ubrana w kwiecistą podomkę. Uszyła ją z kawałka podarowanego przez znajomą materiału. W pokoju na wersalce siedzi trójka jej dzieci: najstarszy, 15-letni Oleg (gimnazjalista), 9-letnia Sasza i 5-letnia Julia. Siadamy na kanapie, Madina od razu uprzedza pytanie: - Co można powiedzieć o kobiecie, która ma czworo dzieci i każde z innym mężczyzną?

Można dużo złego powiedzieć. Na przykład, że się nie szanowała, a kobieta powinna się szanować. Albo że jest głupia, bo dała sobie zrobić dziecko i nie umiała zatrzymać mężczyzny. A ona żadnego zatrzymać nie chciała, bo każdy był licho wart. Tyle że przekonywała się o tym zbyt późno. Dlatego w urzędzie, gdy rejestrowała dzieci, podała jedno imię ojca i na swoje nazwisko je zapisała, żeby komplikacji nie robić. Imię ojca - Aleksander - wymyśliła.

Ojciec pierwszych bliźniaków

Pierwszy był Grekiem. Madina ma 23 lata i wyjeżdża z Grodna, gdzie mieszka od urodzenia, na Krym. Z koleżanką pracują w restauracji. Tam go poznaje. Pierwsza miłość, z klapkami na oczach. - I to mi zostaje, ta ufność do mężczyzn - mówi. Może dlatego, że ojca nie zna. Rozwiódł się z matką, gdy miała trzy latka.

Matka pracowała w chemicznym laboratorium. Madina skończyła szkołę krawiecką. Na Krymie zachodzi w ciążę. Wraca do domu, rodzi bliźnięta. Trudny poród, pośladkowy. Jeden z chłopców (Antoni) żyje miesiąc i dziesięć dni. Brakowało mu krzepliwości krwi. Drugi (Oleg), zarażony toksoplazmozą, choruje na oczy. W Grodnie lekarze rozkładają ręce i mówią, że mu nie pomogą. Oleg ma już dwa latka (i ciągle trzyma się za oczko, wołając: "Boli, boli"), gdy Madina po raz pierwszy przyjeżdża z nim do Polski - do Białegostoku.

Znajoma prowadzi ją do kliniki. Doktor stwierdza, że plamka na źrenicy synka rozrasta się, co grozi utratą wzroku. Madina, aby mieć pieniądze na leczenie, zatrudnia się w białostockiej hurtowni. Uczy się polskiego, mieszka kątem u znajomych. Koleżanka załatwia jej lepiej płatną pracę - sprzątanie u adwokata w Lublinie. Ale kiedy w 1997 roku znów przyjeżdża do Lublina, okazuje się, że praca nie czeka. - Pomyślałam: "Jeśli on potrzebował, to może i inni adwokaci będą potrzebować?". Opowiada, ile minut stała pod drzwiami, jak odchodziła zlękniona i zawstydzona i jak wracała.

To z tego strachu, że nie będzie miała co dać jeść dziecku, rodzi się w niej odwaga. - Jeden adwokat się zgodził, polecił mnie innemu, ten kolejnemu i tak miałam nawet 100 złotych dziennie. Wynajęłam pokój, od razu zgłosiłam się z synkiem do lekarza. "Przyjedzie pani z nim do szpitala, zrobimy zabieg, plamka już się rozrastać nie będzie" - powiedział. "Ile to będzie kosztować?" - pyta. Ale lekarz na to: "A co, ma pani pieniądze? Jeśli nie, to proszę nie pytać". - Ludzki człowiek - mówi Madina. - Oko synowi uratował.

Ojciec Saszy

Drugi był Ukraińcem. Madina dorabia w lubelskiej restauracji. Dużo ludzi ze Wschodu przyjeżdża, dlatego właściciel ją przyjął, bo nie umiał się dogadać z gośćmi. - Idź, obsłuż, bo znasz rosyjski - poleca. Tak się poznają. Ona, zmęczona wiecznym tułaniem się z dzieckiem po stancjach, przypomina sobie, że jest kobietą. Mieszkają już razem i Madina myśli, że jakoś sobie życie ułoży, gdy on oznajmia, że ma żonę. Nawet mu nie powiedziała, że jest w ciąży. - Gdy wyjechał, zmieniłam pracę, zmieniłam mieszkanie. Co by to był za związek? Za granicą żona, tu ja. Niech im tam będzie dobrze, a ja sobie jakoś poradzę.

Idzie do szpitala rodzić Saszę, synkiem opiekuje się koleżanka, ale kiedy wraca z niemowlęciem, okazuje się, że właścicielka wyrzuciła ich z mieszkania. Madina szuka pomocy w Domu Samotnej Matki prowadzonym przez siostry zakonne. Przyjmują ją tylko na tydzień, ale kiedy widzą, jaka jest pracowita, a dzieci grzeczne, pozwalają, aby została do czasu, aż znajdzie pracę i mieszkanie.

- W dzień biegałam sprzątać, wieczorami szyłam siostrom pościele. Nocami w zakładzie z garmażerką lepiłam pierogi, kroiłam sałatki. Odłożyłam trochę pieniędzy, mogłam stanąć na nogi. Oleg zaczął chodzić do przedszkola, później zapisałam go do szkoły. Jako przedszkolak mawia, że jest "ruski Polak". W szkole dumnie odpowiada, że jest Polakiem.

Madina wciąż szuka mieszkania. Przeprowadzek miała chyba ze 20. Trafia raz lepiej, raz gorzej. Czasem nie zdąży się nawet rozpakować, gdy właściciel okazuje się pijakiem. Pijak to i pieniądze Madinie podkrada, a i wyrzuci ni stąd, ni zowąd, nie pozwalając zabrać rzeczy.
- Dobrze wie, że jestem tu nielegalnie, na policję nie pójdę.

Ojciec Julii

Trzeci był Polakiem. Budował dom jakiemuś bogaczowi na wsi pod Lublinem, gdzie Madina jeździ sprzątać. Budowlańcy jeszcze wykańczają wnętrza, Madina nosi gruz, myje okna, podłogi. Tak się poznają. - Chciałam stworzyć normalny dom, prawdziwą rodzinę dzieciom. Myślałam: - Może z nim się uda. Może to będzie prawdziwa miłość?

Na początku układa się dobrze, ale z czasem zaczyna wyłazić z niego prawdziwe oblicze. Lubi wypić, a na pijaka Madina zgodzić się nie chce. Wyjeżdża za granicę do pracy i wtedy orientuje się, że jest w ciąży. Nie szuka go i o dziecku nie zawiadamia.

Postanawia urodzić i oddać do adopcji. O tym, co się w niej, w środku, dzieje, o samotności i płaczu w poduszkę opowiadać nie chce. Rodzi Julię w styczniu 2003 roku. Nie chce jej widzieć. - Wracam ze szpitala, do domu i noc w noc słyszę jej płacz, a w rogu pokoju widzę łóżeczko. Nie wytrzymałam, zadzwoniłam do ośrodka (nie podpisała jeszcze dokumentów) z pytaniem, czy mogę córeczkę zobaczyć. Poszłam, zobaczyłam i… zabrałam do domu.

Ojciec "Jasia", czyli Pawełka

Czwarty był Krzysztof, mieszkaniec podlubelskiej wsi, rozwodnik. Z Madiną swata ich jego ojciec: - Mam syna, pasowałby pani. Mieszka sam, na wsi. Pracuje dorywczo, hydraulik - oznajmia. Spotyka się z Krzyśkiem raz, drugi i jest w porządku. Dla dzieci dobry. - To najważniejsze: żeby był dobry dla dzieci. I przez to może tak łatwo się dawałam nabierać, omylnie na mężczyzn patrzyłam - mówi Madina. - Wiedzieli, że mnie zależy na dzieciach, łatwo mnie było podejść. Akurat i moja mama w odwiedziny do nas przyjechała, poznała go, już ślub mieliśmy brać.

No, ale ja wracam z pracy, on leży do góry brzuchem, z piwem w ręku, wokół puszki. Raz zwróciłam uwagę, drugi. Po co dzieci mają takiego faceta oglądać? Tyle że po raz czwarty zaszła w ciążę i tu historia zatoczyła koło, bo okazało się, że znów będą bliźniaki. Gdy on się dowiedział, oświadczył: - Mnie swoich dzieci starczy. Madina myśli: - Boże, nie dam rady. Nie ukrywa przed dziećmi, że chce oddać bliźniaki do adopcji.

- Chciałabym, abyście znaleźli dla nich rodzinę. Żeby były szczęśliwe i kochane - mówi w ośrodku adopcyjnym. - I żeby ich nie rozdzielać. Ośrodek załatwia Madinie lekarza, już nie płaci za wizyty, za leki, dba o siebie i o ciążę. Wciąż pyta: - Panie doktorze, ale czy wszystko w porządku? Dzieci zdrowe?

Madina trzyma wszystkie zdjęcia USG, od pierwszego, na którym widać dwie kropeczki. Jedna z nich to Piotruś, druga - Pawełek. Poród odbył się w kwietniu ubiegłego roku, tak samo, jak 14 lat temu, w kwietniu, gdy rodzili się Oleg i Antoni, też pośladkowy, przez cesarkę. Miesiąc i pięć dni później Piotruś umiera w szpitalu. Madina dowiaduje się o tym, już po pogrzebie, jaki odbywa się na koszt opieki społecznej. Z trójką dzieci jedzie na cmentarz.

Pawełek jest w szpitalu, zdiagnozowany: choroba genetyczna, mukowiscydoza, objawiająca się między innymi skłonnościami do zapalenia oskrzeli i płuc. W sądzie odbywa się rozprawa decydująca o umieszczeniu go w rodzinie zastępczej. Madina zrzeka się praw do opieki nad nim. Pawełek trafia do Gdyni, ale kobieta, która staje się jego matką zastępczą, nie radzi sobie z opieką nad chorym dzieckiem.

Chce go oddać. Sąd decyduje, że Pawełka trzeba deportować na Białoruś. W końcu matka, rejestrując dziecko, wpisała mu w rubrykę "obywatelstwo" - białoruskie. Media rozpisują się o chorym chłopczyku, nadając mu imię "Jaś" i o tym, że matka go porzuciła. Białoruski rząd oficjalnie upomina się o "Jasia".

W prokuraturze Madina podaje, że ojcem dziecka jest Polak. On nie chce się do ojcostwa przyznać, upiera się, wymyśla, że to nie jego dziecko, straszne rzeczy na Madinę mówi. Ale w styczniu tego roku badanie DNA potwierdza jego ojcostwo. Wtedy mówi Madinie: - Uznam dziecko, ale nie licz na moją pomoc. Konsul, u którego Madina się zjawia (chce Julii paszport wyrobić) naskakuje na nią.

- Po co podała pani polskiego ojca? Pawełek już dawno wyjechałby na Białoruś, tam by miał opiekę. Ale Madina wie, że na Białorusi Pawełek nie miałby szans. Dzwoniła do niej mama i mówiła: - Rób wszystko, aby dziecko zostało w Polsce, bo na Białorusi ani ośrodka, ani leczenia mieć nie będzie. Jak tu wrócicie, z głodu umrzecie.

Zanim jeszcze sprawa Pawełka zrobiła się głośna, w Madinie znów włączyło się to, co działo się z nią po urodzeniu Julii. Ucisk w sercu, sny, w których słyszy, jak Pawełek płacze, w dzień podświadome szukanie miejsca, gdzie można by postawić łóżeczko. - Ja nie wiem, czy w pani sytuacji, z tyloma dziećmi, nie postąpiłabym tak samo - pociesza Madinę właścicielka mieszkania. Ani nie ocenia, ani nie sądzi. - Pani dziecka nie udusiła, nie wyrzuciła w reklamówce na śmietnik, jak to się u nas zdarza.

Najlepiej bez taty

- Myślałam, że będzie normalnie, że trafi do jakiejś dobrej rodziny, że będzie kochany - mówi o Pawełku Madina. - Ale tak nie jest. Zadzwoniłam więc do szpitala w Gdyni i zapytałam, czy dałabym radę opiekować się Pawełkiem. "Pewnie" - odparła pani doktor. I wtedy poszła do pani sędzi, tej samej, u której podpisała zrzeczenie się praw opieki, złożyła wniosek o przywrócenie ich i pozwolenie na odwiedziny Pawełka w szpitalu.

- Sędzia podpisała zgodę i pojechaliśmy z dziećmi go zobaczyć. Pożyczyliśmy kamerę, żeby nagrać to pierwsze spotkanie. Od pierwszej chwili czuliśmy się, jakby on był z nami cały czas, taką więź. W pewnym momencie zawołał do mnie: "Mama, mama". Wciąż oglądamy na kasecie ten moment, przewijamy i oglądamy. A Oleg mówi: - Zobacz mamo, on wie, że to ty.

24 kwietnia sąd zdecydował, że przywróci Madinie prawa do opieki nad Pawełkiem. Ale decyzję tę zakwestionowała prokuratura. Bo ten sąd najpierw podjął decyzję o oddaniu Pawełka do rodziny zastępczej, gdzie sobie nie poradzono z opieką nad nim. Potem zdecydował o deportacji i to też była błędna decyzja. Na dodatek prokurator twierdzi, że Madina nie ma warunków. Przyszedł niedawno do niej kurator, myślała, że po to, by zobaczyć, jaką jest matką. Bo dzieci do szkoły chodzą, grzeczne są, Madina wszystkie je ochrzciła i sama chrzest przyjęła, po Bożemu stara się żyć i gospodarnie.

Za 20 złotych cztery siatki jedzenia przynosi z Biedronki. Ale kuratora to nie interesowało. Napisał, "mieszkanie liczy 50 metrów", i dopraszał się, by Madina podała mu dane ojców dzieci. Zapytała: - A po co to panu potrzebne? To ja wychowuję. Zresztą dzieci wcale nie chciałyby znać swoich ojców. Mówią czasem: "Mamo, dobrze, że my nie mamy taty. Nikt się u nas nie kłóci, nie pije, nie bije, nie pali papierosów".

Sąd pod koniec maja uchylił swoją wcześniejszą decyzję o przyznaniu Madinie opieki nad Pawełkiem. I cała procedura rozpocznie się na nowo. Madina jednak jest dobrej myśli. Ma już adwokata. Skontaktowała się także z Fundacją Ryszarda Krauzego, która zadeklarowała pieniądze na leczenie chłopczyka. Złożyła wnioski o legalizację pobytu. Zaczęła starania o nowe mieszkanie. Stowarzyszenie Wspólne korzenie założyło konto w banku, gdzie można wpłacać pieniądze "Dla Jasia i rodziny". - Dzieci mnie zmieniły - powiada Madina. Wcześniej była nieśmiała, wstydliwa. Teraz stała się waleczna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl