Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Magia w blasku księżyca" Woody'ego Allena [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Polskapresse/archiwum
Trzeba po prostu lubić Woody'ego Allena, by polubić jego najnowszy film "Magia w blasku księżyca". Ale jak tu nie lubić Woody'ego Allena?

Jeden z najinteligentniejszych twórców œświatowego kina musi być niezwykle depresyjną jednostką. W jego scenariuszach można wyczytać, że zmaga się z przemijaniem, lękiem przed œśmiercią, męczącą stroną życia. Rozum, racjonalne podejśœcie do rzeczywistośœci, poczucie, że jesteśœmy sami we wszechœwiecie śœcierają się, jak sądzę, z pragnieniem, żeby jednak było coœ jeszcze, by chodziło o coœ więcej, aby koniec nie nadchodził wraz z zatrzymaniem akcji serca i pracy mózgu. By można było w Coœ lub Kogoœ uwierzyć. Można odnieśœć wrażenie, że swój dojmujący lęk Allen od zawsze zagłusza pracą, pisaniem scenariuszy i kręceniem kolejnych filmów. Uprawianiem iluzji, stosowaniem sztuczek.

Cóż jednak robić, gdy i w ten rodzaj "magii", który nazywamy kinem, także przestaje się wierzyć, a przynajmniej nie uważa się go za coœ więcej niż złudzenie i "sztuczkę"? Trudzi się z tym pytaniem Allen mocno w "Magii w blasku księżyca". Acz w bardzo lekkiej formie.

Allen rozumie, jak blisko jest sztuce do kiczu i œświadomie tą bliskoœść prowokuje. Począwszy od tytułu, przez pocztówkowe okolicznośœci przyrody, w których osadza bohaterów (zabiera nas na Lazurowe Wybrzeże w latach 20. ubiegłego wieku), po sceniczne dokonania głównego "magika" opowieœci, sławnego iluzjonisty Stanleya Crawforda, występującego jako Chińczyk Wei Ling Soo - w tej roli doskonale pasujący do wybranej przez reżysera epoki Colin Firth, Allena oczywiśœcie fizycznie nie przypominający, ale będący osobowośœcią latami przez Allena kreowaną (czyżby znów magia spełniania marzenia, by być młodszym i przystojnym?). Granicy jednak nie przekracza, bo przecież sztukę od kiczu oddziela autor.

Filmowy Stanley ma œwiadomoœć, kto jest odbiorcą jego popisów i jakie potrzeby zaspokaja, ale jednocześœnie podchodzi do swych działań w pełni profesjonalnie i z olbrzymim zaangażowaniem: codziennie ćwiczy karciane triki, obsztorcowuje współpracowników za niedociągnięcia na scenie, uważa się za geniusza. Potrafi też zdemaskować hochsztaplerów. Właśœnie po to, by obnażyć oszustwa i jakośœć "sztuki" młodej kobiety-medium, Sophie Baker (Emma Stone), która oczarowała rodzinę amerykańskich bogaczy, zostaje zaproszony przez swojego przyjaciela na Lazurowe Wybrzeże.

Stanley w żadne rozmowy z duchami, wibracje umysłu, odkrywanie przyszłośœci i takie tam nie wierzy. Jest pogodzony z tym, że życie to raczej nuda i udręka, i na różne figle migle szkoda czasu i emocji, nie ma też sensu robić sobie nadziei, że w naszym istnieniu liczy się coœ poza rozsądkiem. Wydobycie na œświatło dzienne kłamstw Sophie wydaje mu się więc igraszką i nieskomplikowaną przygodą. Tymczasem...

Allen używa łagodnej formuły komedii romantycznej, by przemycić widzowi swoje wcale nie łatwe rozważania. Jednocześœnie buduje ujmujący klimat, pozwala nacieszyć się pięknem południa Francji oraz beztroską i sznytem cudownych lat. Jako wytrawny rzemieœślnik zostawia na ekranie tylko tyle fabuły, ile trzeba. Subtelnie i inteligentnie wciąga widza w przygotowany dla niego œwiat. A przy tym kusi go i zwodzi, mamiąc doskonale znanymi kinowymi sztuczkami, by w kluczowej scenie rozgrywającej się w szpitalu poddać się i przyznać do braku umiejętnośœci uwierzenia w to, w co podskórnie może i bardzo by chciał uwierzyć i w co przez dużą czꜶć filmu kazał widzowi wierzyć.

Reżyser zmyśœlnie ogrywa międzyklasowe antagonizmy, konfrontując znudzoną, ale i naiwną finansową arystokrację ze sprytną i marzącą o lepszym życiu proletariuszką. By różnice zamienić w porozumienie, wystarczy zagrać na strunie mniejszej niż w ukulele: Sophie zaspokaja oczekiwania "nierobów" - ich ekscytację tajemnicą, miłoœścią z romansideł, zapewniając przy tym, że za życia byli wierni i szlachetni, a po śœmierci czekają ich szczęœcie i wygoda; ci są skłonni solidnie wesprzeć fundację dziewczyny i jej matki. Allen wprowadza niezbędny w relacjach dwóch tak różnych œświatów flirt oraz wszystkie sztuczki, wynikające z tego, że na Ziemi stają naprzeciwko siebie kobiety i mężczyźŸni.

Woody Allen jest wybitnym filmowym iluzjonistą, więc używając znanych każdemu miłośœnikowi kina składników, zaproponował uroczy, jeszcze wakacyjny w nastroju spektakl. Im dalej jednak w ten ogród, tym bardziej smutno i nostalgicznie się robi. Tym więcej poczucia, że podniecanie się radoœcią życia, odczuwanie dobroci i miłoœci, doszukiwanie się w gwiazdach głębszych znaczeń, to miraż i baœń dla głupców. A także pewnoœci, iż wszystkie te rozważania i najbardziej racjonalne wytłumaczenia walą się w gruzy wobec jednego spojrzenia w oczy i jednego uœmiechu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki