Sowa & Sowa, czyli para asów

Redakcja
ks. Kazimierz Sowa
ks. Kazimierz Sowa fotomontaż Marcin Makówka
Szkolny aktywista, który nie unikał imprez, został księdzem. Jego stateczny brat, który jeździł na modlitewne dni skupienia, to polityk, od niedawna marszałek Małopolski - pisze Marek Bartosik.

* Ks. Sowa: Katolicyzm potrzebuje zmiany. Dobry pomysł to czarny papież

Chrześcijańskodemokratyczną twarz PO najlepiej widać w Małopolsce. Szef partii w regionie Ireneusz Raś jest młodszym bratem ks. Dariusza Rasia, sekretarza kardynała Stanisława Dziwisza i ponoć jednego z poważnych kandydatów na nowego biskupa pomocniczego w Krakowie. Starszy brat Stanisława Kracika, wojewody małopolskiego i niedawnego konkurenta profesora Jacka Majchrowskiego w walce o prezydenturę Krakowa, to ks. profesor Jan Kracik, historyk Kościoła. W dodatku marszałkiem Małopolski został niedawno Marek Sowa. A przecież również jego starszy brat to ksiądz. Kazimierz Sowa jest twórcą i dyrektorem należącego do ITI kanału Religia TV, a także coraz aktywniejszym komentatorem politycznym.

Braci jest trzech
Tę ostatnią braterską parę dzieli nie tylko półtora roku życia. Kazimierz Sowa niemal od dzieciństwa żył głównie polityką. Wieczny szkolny aktywista nie unikał imprez i dziewcząt, ale został księdzem. Mocno nietypowym: zupełnie nie wyobraża sobie, by kiedyś mógł zostać proboszczem, woli być kościelnym "wolnym elektronem". Jest optymistą, przeważnie oceniającym sytuację dużo lepiej, niż ona na to realnie zasługuje. Z drugiej strony, Marek Sowa - to on jeździł na kościelne dni skupienia - jest stateczny i rozważny. Ale został politykiem, choć zainteresowała go poważniej dopiero po trzydziestce. Przez lata trochę z sobą rywalizowali, ale najczęściej sobie pomagali. Dzisiaj nadal są dla siebie najbliższymi osobami.

Podobnie jak Rasiowie mają też trzeciego, znacznie od nich młodszego i zupełnie nieznanego opinii publicznej brata. - My zarabiamy gębą, a on pracą własnych rąk. Jest spawaczem wielkich konstrukcji. Jeździ do pracy też daleko, do Norwegii, na budowy platform wiertniczych - opowiada ks. Sowa o Andrzeju.

Jest rok 1995. W Klubie Dziennikarzy pod Gruszką w Krakowie za stołem przykrytym zielonym suknem siedzi trzech mężczyzn.

- Ta konferencja prasowa mogłaby się zaczynać tak: "Nasze nazwiska nic państwu nie powiedzą, jesteśmy ludźmi znikąd, ale chcemy wam powiedzieć, że powstał Ruch Stu" - uśmiecha się ks. Sowa. Za stołem siedzieli zupełnie wtedy nieznani Paweł Graś i Aleksander Grad, a między nimi Marek Sowa. Partia nie odegrała nigdy żadnej poważniejszej roli politycznej, ale ci trzej, owszem. Paweł Graś nieco wcześniej szukał dla Ruchu Stu działacza w okolicach Oświęcimia. Zwrócił się do ks. Sowy, wtedy szefa diecezjalnego radia w Krakowie. Ten skontaktował dzisiejszego rzecznika rządu ze swoim bratem Markiem.

Cofnijmy się do lipca 1984 roku. Najstarszy z synów państwa Sowów z Bobrka koło Chełmka wchodzi w dorosłe życie. Wszystko wydaje się poukładane bardzo precyzyjnie. Kazimierz Sowa zdał właśnie maturę, złożył dokumenty w dziekanacie Wydziału Prawa UJ. Któregoś dnia jednak doprowadził młodszego brata do szoku.
Kompletne zaskoczenie
Idę do seminarium, już przeniosłem papiery - powiedział mu. "Młody" był pierwszym człowiekiem, któremu przekazał tę nowinę. Umówili się, że pozostanie ona wyłącznie ich sekretem, dopóki klamka nie zapadnie. - To było dla mnie kompletne zaskoczenie. Byliśmy od trzeciej klasy podstawówki ministrantami, ale nie kryło się za tym nadzwyczajne zaangażowanie. Moje może było nawet mocniejsze - wspomina Marek.

Sądzi jednak, że na liście potencjalnych kandydat do seminarium ich proboszcza w Bobrku ks. Stefana Wyszogrodzkiego "Sowy były", i przyznaje, że ten duchowny, zaraz po rodzicach, najmocniej wpłynął na ich osobowości. W wyborze brata dopatruje się też wejścia na ścieżkę rodzinną, bo ich ciotka od 50 lat jest gospodynią w różnych parafiach w okolicach Oświęcimia, więc okazji do spotkań z księżmi było wiele. Marka jakoś rozmowy z nimi nie interesowały, a Kazek ciągle wdawał się w dyskusje.

- Brat pytał, czy nie zwariowałem - opowiada ks. Kazimierz Sowa. - Początkowo sobie tłumaczyłem, że pójdę na to prawo, a jak dalej będę miał seminarium z tyłu głowy, to się przeniosę. Ale po maturze przestraszyłem się, że wybierając jedną możliwość, trzeba zapomnieć o drugiej. Impuls podpowiedział mi, że życie studenckie może mnie zepsuć na tyle, że zamknę sobie drogę do seminarium. Jak jesteś człowiekiem wiary, to wiesz, że natchnienie pochodzi od Boga - tłumaczy swoją najważniejszą decyzję.

I chce, żeby popatrzeć na nią także przez pryzmat kontekstu historycznego. - To był czas takich księży, jak Kazimierz Jancarz czy Jerzy Popiełuszko. Wtedy odbierałem Kościół jako jedyną przestrzeń, w której było jakoś normalnie - dodaje ksiądz Sowa. - W latach szkolnych to Kazek miał więcej cech przywódczych niż ja. Zawsze był przewodniczącym samorządu w klasie, w szkole. Mnie przeważnie wybierali na skarbnika - wspomina Marek Sowa.

Kazek interesował się historią, polityką. Startował w olimpiadach, kiedyś wygrał konkurs wiedzy o... PZPR. Kiedy oglądał podpisanie porozumień sierpniowych, wiedział, że zaczyna się coś nowego. Ksiądz Sowa pamięta, że jesienią 1980 r. zapisał się na kursy dokształcające organizowane przez Solidarność w Katowicach. Zaczął mieć kontakt z podziemnymi wydawnictwami. - Wtedy po raz pierwszy zarobiłem na polityce jakieś pieniądze, bo znaczki Solidarności sprzedawaliśmy w szkole z małą marżą - śmieje się.

Spotkanie z księdzem Nyczem
W seminarium panuje spokój i cisza, czyli nic się nie dzieje. Ale jeśli wykażesz aktywność, to uzyskujesz swoją przestrzeń - opowiada o późniejszych latach. Chodził na dodatkowe kursy z literatury polskiej i historii. Kolportował wśród kolegów kleryków bibułę. Dwa razy groziło mu za to wyrzucenie z seminarium. - Jak się chce robić takie rzeczy, to trzeba studiować na uniwersytecie, a nie w seminarium - słyszał od przełożonych.

Jego sytuacja w seminarium zmieniła się, kiedy opiekunem roku został ks. Kazimierz Nycz. Kleryka Sowę koledzy wybrali na kaowca, czyli człowieka, który będzie im organizował życie kulturalne. - Ty przychodzisz do mnie i mówisz, że masz takie propozycje filmów czy spektakli, bo je widziałeś - umawiał się z nim późniejszy kardynał. - Jak to? Przecież musiałbym je wcześniej zobaczyć - odpowiadał Sowa. - To zobacz. Tylko pamiętaj, że bierzesz odpowiedzialność za to, co proponujesz innym - usłyszał od przełożonego. W ten sposób zyskał mnóstwo swobody, a koledzy coraz częściej mogli zamiast "Rambo" oglądać na przykład filmy dokumentalne robione przez Bolesława Sulika dla BBC.

Marek Bartosik

Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl

* Ks. Sowa: Katolicyzm potrzebuje zmiany. Dobry pomysł to czarny papież

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl