Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Wspomnienia Zofii Müßig-Pruszyńskiej (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny: Wspomnienia Zofii Müßig-Pruszyńskiej
Sagi Lubelszczyzny: Wspomnienia Zofii Müßig-Pruszyńskiej Z archiwum Zofii Müßig-Pruszyńskiej
Do Lublina trafiła prosto z Syberii. Nie została na długo. Po kilkudziesięciu latach znów tu wróciła. Zofia Müßig-Pruszyńska wspomina pachnącą tajgę, soczyste arbuzy oraz poszukiwania swojej rodziny.

Wie pan co? Pośród dokumentów znalazłam stare zdjęcia, dam je panu, bo nawet nie wiem, kto jest na nich uwieczniony. Kiedy wróciliśmy z Syberii, to miałam całą masę takich zdjęć, ale i tak nikogo nie rozpoznaję. Nie miał mi kto przekazać tej wiedzy.

A ja chcę właśnie informacji o rodzinie.
Niewiele tego jest, a o mężu chyba nie chcę opowiadać.

Jak to? Pani jest z tego pokolenia, na które wpłynęła druga wojna, a Pani mąż był Niemcem.
Wpłynęła i to okropnie. Urodziłam się w 1935 roku w Łopieniach w okolicach Wysokiego Mazowieckiego.

To raczej nie Lubelszczyzna.
Mieszkałam w wielu miejscach, a teraz od jakiegoś czasu w Lublinie, więc na tę chwilę jestem stąd, ale chyba ucieknę, bo Lublin kojarzy mi się z Ukraińcami, a ja, od kiedy byłam na Syberii, mam do nich urazę.

Proszę od początku. 1935 rok w Łopieniach.
Ta data też nie jest pewna, bo jak byłam w domu dziecka, to ciocia podała 1936 rok, ale kiedy szukałam swoich korzeni, to w gminie wystawili mi datę urodzenia w 1935 roku. W rodzinnej miejscowości też mówili, że najmłodsza córka Kaczora urodziła się w 1935 roku.

Czyja córka?!
Kaczora. Mój ojciec Franciszek Pruszyński, jak każdy szlachcic, miał pseudonim. Też się zdziwiłam, kiedy powiedzieli, że córka Kaczora. Już jako dorosła dziewczyna, po maturze pojechałam na tę wieś, gdzie się urodziłam. Przysiadłam tam na studni, bo tylko tyle zostało z naszego domu i wtedy podeszła do mnie jakaś kobieta i mówi: - A paniusia do kogo? Nie jestem żadna paniusia. Jestem Zofia Pruszyńska - odpowiedziałam. Na co ona: - Ano tak! Od Kaczora! Oburzyłam się, że od żadnego Kaczora, tylko od Franciszka i Marii Pruszyńskich. - No tak! Od Kaczora. Ale wyście byli bogaci! Choć dziecko, my cię ugościmy - tak zaprosiła mnie do domu, a tam zleciało się pół wioski. Opowiedzieli mi, że ojciec był łajdus.

Łajdus?
Pił i hulał, nawet kiedy mamusia umierała. Zachorowała na raka płuc. Wtedy nazywano to suchotami. Męczyła się trzy miesiące i w 1938 roku zmarła. Miałam niecałe trzy lata. Mama miała trzy siostry i przed śmiercią poprosiła je, aby każda przygarnęła jedną z jej córek. Ja trafiłam do cioci Czesławy Młodzianowskiej. Ciocia opowiadała, że mamusia prosiła ją: - Czesia tylko nie zrób jej krzywdy. Wyobrazi sobie pan, że te moje siostry odnalazłam dopiero pięć lat temu. Powiedziałam im, że fizycznie jesteśmy rodziną, ale praktycznie już nie. W końcu ja byłam najmłodsza i to one powinny mnie szukać. A ja, żeby je odnaleźć, wynajęłam detektywa. Pracował nad tym kilka lat. To powiększone zdjęcie mojej kochanej mamusi.

Każda z Was trafiła do innej cioci, a gdzie wtedy był ojciec?
Tata hulał. Miał cegielnię i kaflarnię. Przepił cały ten majątek. Jak mi na wsi opowiadali, prawdopodobnie z jakąś Żydówką. Później wyjechał z inną kobietą do Chicago i tam miał dwoje dzieci. Odnalazłam to przyrodnie rodzeństwo. To zdjęcie jeszcze z czasów, kiedy rodzina była w komplecie. To 1937 rok w Starosielcach. Ja najmniejsza i moje siostry Halina i Gienia, mama i ten skurczybyk!

Kto?!
Skurczybyk! Inaczej na niego nie mówię. Przecież schrzanił nam całe życie! O! A to jest moja ciocia, z którą byłam na Syberii. Mieszkałam wtedy u cioci w Siemiatyczach. Dwudziestego pierwszego czerwca o pierwszej w nocy 1941 roku, zapukała do domu jakaś kobieta i poprosiła, żeby otworzyć. Skoro kobieta, to wujek z ciocią ją wpuścili. Okazało się, że za nią wkroczyło NKWD. Siedziałam wtedy napluszowej kanapie i darłam się na całe gardło. Kazali nam natychmiast się pakować. Wujek, z tego co pamiętam, wziął jakieś futro, a do niego schował kosztowności. Wynajęty przez NKWD sąsiad zawiózł nas na stację kolejową, a tam zapakowali wszystkich do wagonów. Ciocia chciała mnie zostawić u sąsiadów, bo jako że Pruszyńska, nie byłam na liście do wywozu, jednak nikt nie chciał mnie przyjąć. Już na stacji żołnierze zabrali czternastu mężczyzn z transportu, tłumacząc, że mają podpisać papiery związane z wyjazdem. Okazało się, że zabrali ich pod Białowieżę i tam rozstrzelali. Pamiętam ten okropny tłok w wagonach i mojego kolegę Michasia Kosińskiego, jego ojciec był weterynarzem. Wciąż prosił, żebym tak się nie pchała. A co ja miałam wtedy zrobić... Zaraz po przekroczeniu granicy, pociąg się zatrzymał. Właśnie od tamtej pory mam uraz do Ukraińców. Jakieś dziecko wyszło wtedy z pociągu. Chciało się wysiusiać. Jak jeden z żołnierzy je złapał i trzasnął nim o drzewo... to mózg wypłynął. Nigdy tego nie zapomnę!

Docieracie na Syberię.
Wywieźli nas do miejscowości Parabiel nad rzeką Ob. Tam czekały na nas lepianki. I praca. O dziwo nie. Po prostu zwieźli nas tam i zostawili w tych lepiankach. Nic więcej. Nie interesowali się, co z nami będzie. Mieszkało nas tam osiem rodzin. Władka i Helenę, dzieci cioci, zabrali zaraz po tym do wojska polskiego. Władzio służył w Dąbrowszczakach, a Helenka u Kościuszkowców. Przypłynął statek i ich zabrał. Zostały tylko kobiety i dzieci. Żadnych mężczyzn. Zresztą wśród rodzin rosyjskich też tak było. Rosjanka, która nam pomagała, wychodziła za mąż osiem razy, bo co wzięła ślub, to męża zabrali do wojska. Lepianki wybudowane były wyżej, jako że śnieg tam dochodził do dwóch metrów. W środku gliniany piec, nazywany grupką i nic więcej. Mleko i jedzenie ciocia zdobywała u Rosjan. Wymieniała je za inne produkty.

Miała na co wymieniać?
Z domu zabrała pościel, serwetki, trochę ubrań i parę innych rzeczy. Poza tym umiała szyć, haftować i szydełkować, w ten sposób zarabiała na mleko i kukurydzę. Tylko to tam było. Wychowałam się na kukurydzy. Mąka z kukurydzy, placki, zupa, chleb z kukurydzy, no i mleko. Choć podczas sezonu były jeszcze arbuzy i melony. Mięsiste, słodkie, soczyste i pachnące. Do dziś pamiętam ten smak. Dziś nie uda się kupić tak dobrych, a i tak nadal je uwielbiam. Powiem też panu, że tajga jest piękna. Równiny i wąwozy, a wszędzie kolorowe, pachnące kwiaty. Normalnie perfumeria. Bawiliśmy się z miejscowymi dziećmi wśród tych kwiatów. Przepięknie było, tylko na wilki trzeba było uważać. Całe watahy potrafiły atakować ludzi i przychodzić pod nasze lepianki. Kiedyś zagryzły jadącą na rowerze nauczycielkę. Jedynie nogi w butach z niej zostały.

Warunki okropne, ale to dzieciństwo w tajdze wspomina Pani dobrze.
Bo było tam pięknie, ale ten pobyt zostawił piętno. Leczenie psychiatryczne, trauma na całe życie... Poza tym byłam wtedy wątła i chorowita i wciąż mdlałam. Gdzie nie poszłam, to nagle znikałam. Później ciocia znajdowała mnie leżącą. Ale pamiętam, że Rosjanie wciąż nam pomagali. Kiedy chorowałam na tyfus, jedna z Rosjanek niosła mnie przez śnieg dwanaście kilometrów do lekarza. Okoliczni mieszkańcy przychodzili do nas i pytali: Zofia, a wy macie co jeść? Ciocia się wstydziła i odpowiadała, że mamy. A oni na to: - To pokaż, co jesz. Wtedy coś poprzynosili.

Kiedy wróciliście do Polski?
W marcu 1946 roku. Mogliśmy wcześniej, ale ze względu na moje choroby ciocia zrezygnowała. Polskie rodziny wybudowały tratwę i uciekły stamtąd z prądem rzeki, a my zostałyśmy. W 1945 roku przyszedł oficjalny rozkaz o tym, że możemy wracać do domu. Najpierw nas wywieźli do Charkowa, a po roku do Polski. Pierwszy postój mieliśmy w obozie na Majdanku koło Lublina. Widziałam te wszystkie kości i ogrom zagłady.

Nie zostałyście w Lublinie?
Miałyśmy dokąd wracać. W Siemiatyczach został dom z wielkim ogrodem. Oczywiście był już ogołocony. Wujek też miał kaflarnię i cegielnię, niestety, to przepadło. Okazało się, że nie mamy środków do życia.

A dzieci cioci?
Helena wróciła w rodzinne strony z mężem Ukraińcem. Powiedzieli, że ciocia może mieszkać z nimi, ale mnie przyjąć nie chcieli. Wtedy, nie mając innego wyjścia, ciocia zawiozła mnie do domu dziecka w Ełku. Jechałyśmy i płakałyśmy obydwie. To było około 1948 roku.

Widzę, że do tej pory budzi to w Pani wielkie emocje i łzy.
Tak. To są trudne wspomnienia. Nie mogłam tego znieść, że tak nikt mnie nie chciał, że jestem na świecie sama.

Nie próbowała Pani znaleźć ojca?
Odnalazłam go właśnie wtedy, kiedy byłam w domu dziecka. Nie pamiętam od kogo się dowiedziałam. Okazało się, że mieszkał na wsi oddalonej o osiemnaście kilometrów od Ełku. Kierowniczka ośrodka dała mi pieniądze na podróż i pojechałam. Wysiadam na wsi i pytam jakąś kobietę, gdzie tu mieszka Franciszek Pruszyński. - A córcia! Ło tam pójdzies! No to poszłam. Boże! Co ja tam zastałam! Brud, smród i syf! Ojciec pijany, śmierdzący i brudny. Poznał mnie, ale nawet nie chciało mi się do niego odzywać. Patrzyłam na niego z nienawiścią, obrzydzeniem i wielkim żalem. W jego oczach też nie widziałam jakiejkolwiek miłości, czy uczucia. Okazało się, że ta kobieta, która wskazała mi drogę, to była jego żona. Nakrzyczała na niego, że córka przyjechała, a on pijany. Chciała mnie nakarmić, ale jak zobaczyłam, że przetarła gazetą patelnię i zrobiła na niej jajecznicę, to mimo że byłam głodna odmówiłam.

Mimo nadziei, powrót do domu dziecka.
Były tam dobre warunki, ale nie potrafiłam się zaaklimatyzować. Do tego nie byłam zbyt lubiana przez moją pedantyczność. Zawsze miałam pościelone łóżko, wokół posprzątane, a ubrania czyste i wyprasowane. Kierowniczka stawiała mnie za wzór dla innych dziewcząt. Przez to mnie nie lubiły. Do tego jeszcze ten wieczny smutek, żal i tęsknota za ciocią. Kochałam ją jak matkę. Po roku, na własną prośbę, opuściłam ośrodek i zaczęłam własne życie.

To było około 1950 roku. Była Pani nastolatką, żeby nie powiedzieć dzieckiem.
Miałam już dwie klasy liceum i jakoś sobie poradziłam. Znalazłam pracę biurową w budownictwie przemysłowym. Pracując dokończyłam liceum, a później poszłam na studium wieczorowe. Byłam druga po kierowniku budowy, on znał się na budowaniu, a ja załatwiałam resztę. Kwatery, wyżywienie, wynagrodzenia, premie, terminy budowy i tak dalej. Najpierw mieszkałam w Bydgoszczy, później w Strzelcach Opolskich, a teraz w Lublinie.

Całe życie sama?
Parę lat temu pomyślałam, żeby sprawdzić swoje pochodzenie i dzięki fachowcom doszłam do tego, że ród Pruszyńskich herbu Lubicz, Rawicz sięga czternastego wieku. Dzięki temu należę do związku szlachty polskiej. Mimo samotności, przynajmniej z tego mogę być dumna. A co do ślubu, to broniłam się przed tym jak mogłam. Byłam ładna i miałam powodzenie, ale nie zdecydowałam się na założenie rodziny. Lekarz powiedział mi, że nie będę mogła mieć dzieci, więc nie chciałam wychodzić za mąż, bo prędzej czy później każdy mężczyzna miałby do mnie o to żal.

W końcu jednak Pani się zdecydowała.
Wyszłam za mąż dopiero w 2001 roku. Pojechałam w odwiedziny do Gieni, mojej przyjaciółki, do Fuldy w Niemczech. Tam właśnie spotkałam Waltera. Poznaliśmy się, on tak patrzył i patrzył. Taki skromny i cichy, i nagle zapytał czy wyszłabym za niego za mąż.

Tak od razu?
Chyba po piętnastu minutach. No i zgodziłam się, bo mam jakiś instynkt i wiedziałam, że to dobry człowiek. Nie pomyliłam się. Po trzech miesiącach, w styczniu 2001 roku, wzięliśmy ślub i przeprowadziliśmy się najpierw do Aschaffenburga, później do Görlitz w Niemczech. W międzyczasie mieszkaliśmy też w Polsce. Walter pracował w firmie robiącej meble i przepięknie grał na akordeonie, perkusji i keyboardzie. Dbał o mnie i czasem bywał zazdrosny. Byliśmy razem trzynaście i pół roku. Walter zmarł dwa lata temu. Poddałam jego ciało kremacji i pochowałam w Polsce.

Zgodził się, żeby tu spocząć?
On kochał Polskę i zawsze powtarzał, że nie ma lepszych ludzi od Polaków.

Znów przyszła samotność.
Pan nie wie, jaka samotność jest przykra, ale nie boję się jej. Radzę sobie, ale boję się wspomnień i tego smutku, który przez te wspomnienia tkwi w sercu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski