Niechlubna profesja. Dzieje zawodu kata w Polsce

Jakub Szczepański
Torturowanie kobiety
Torturowanie kobiety Fot. Wikiepedia Commons
Kaci nie zajmowali się wyłącznie torturami i egzekucjami. W Polsce oraz Europie zakres ich obowiązków był o wiele większy. Chociaż zawód był haniebny, chętnych nie brakowało.

Podwieszanie, miażdżenie, przypalanie czy chociażby nakłuwanie. Nie brzmi najlepiej, ale jest jednoznacznie kojarzone z jedną jedyną profesją na świecie. Kat, oprawca, człowiek, który zadaje innym mękę. To najpopularniejsze określenia. Ale są jeszcze inne - katowskich uczniów nazywano czasem hyclami. I wcale nie działo się tak bez przyczyny. W każdym razie nawet społeczna infamia nie była w stanie zniechęcić adeptów katowskiego fachu. Świadczy o tym chociażby to, że posada oprawcy cieszyła się na ziemiach Rzeczypospolitej całkiem sporym zainteresowaniem. Pretendenci do urzędu potrafili podkładać sobie świnie, najczęściej oczerniając kontrkandydata przed potencjalnym pracodawcą.

A trzeba wiedzieć, że bycie katem to od wieków ciężki kawałek chleba. Co prawda obyczaje, a niekiedy metody używane w różnych stronach nieznacznie się różniły. Na przykład jedni bardziej lubili miażdżyć palce delikwentów, kiedy inni woleli szarpać członki rozgrzanymi do białości obcęgami. Tak czy siak, jak wieść gminna niesie, wielopokoleniowe familie i najlepsi mistrzowie katowscy wywodzili się ze zniemczonego Śląska. Ale to, że najlepsi pochodzili z ziem pogranicznych, wcale nie oznacza, że w Polsce brakowało katów. A jeśli już - zawsze można było jakiegoś wypożyczyć od koleżeńskiego sąsiada.

Wszak wszyscy doskonale rozumieli swoje potrzeby. W końcu kilkaset lat temu gmin musiał wiedzieć, co grozi za kradzież worka zboża albo - o zgrozo - kontakty z diabłem. "Deus impios punit" - głosi cytat z XVI-wiecznego pręgierza w Bystrzycy Kłodzkiej. I nie sposób się z nim nie zgodzić. Bóg karał bezbożników. Jego ręką byli zawodowi oprawcy.

Abecadło kata
Na próżno szukać dokładnych początków rzemiosła katowskiego. Ale, jak powszechnie wiadomo, okrucieństwo jest wpisane w ludzką naturę. Mamy je w genach co najmniej od czasów starożytności. Ówcześni wojownicy - choćby ci z Mezopotamii czy Egiptu - słynęli z tego, jak traktowali swoich więźniów i niewolników. Z drugiej strony, w prawdziwej profesji oprawcy nie chodzi wyłącznie o umiejętne zadawanie bólu. Bo kat to także reprezentant wymiaru sprawiedliwości, urzędnik. Przecież ktoś musiał przeciwdziałać krwawym odwetom branym za śmierć najbliższych. Częściowo padło na kata.

Ze średniowiecznych dokumentów wynika, że początkowo na ziemiach polskich wykonywaniem kar i egzekucji zajmowali się zwykli pachołkowie. To oni mieli delikwenta pochwycić, a później na przykład urżnąć mu język czy nos. Przy tej konkretnej karze chodziło o to, żeby ściągnąć na nieszczęśnika jak najwięcej wstydu. W każdym razie z czasem przyszła konieczność zatrudnienia kogoś, kto lepiej zna się na tym fachu. Takiego, co - jak trzeba - to więźnia nie zabije, tylko zmusi do zeznań. Albo wręcz przeciwnie - wykończy winowajcę jednym celnym ciosem miecza czy topora.

Jak w czasach nowożytnych i średniowiecznych wyglądał kat? W żadnym wypadku nie przypominał osobnika znanego z kaptura i dwóch dziur wyciętych w worku na twarzy. Zazwyczaj wyglądał mniej ekscentrycznie, a nawet nie nosił specjalnego ubioru. Ale były wyjątki. Choćby Kraków, gdzie oprawca musiał nosić ubranie z naszytymi na rękawie trzema kawałkami sukna: białym, czerwonym i zielonym. Niekiedy przybrane barwy pełniły rolę wizytówki i charakteryzowały danego mistrza.

Prawda jest jednak taka, że obowiązujące normy były luźne. W Rzeczypospolitej kat nie był zobligowany do noszenia hańbiących, żółtych szat jak chociażby Żyd. Pole do popisu było, bo zgodnie z przyjętym - nie tylko w Polsce - starym zwyczajem oprawca mógł zachować rzeczy osobiste skazańca.
Przystąpienie do grona tych, którzy mogli legitymować się tytułem mistrza w katowskim fachu, wcale nie było łatwe. Zdarzały się sytuacje, że oprawcy rekrutowali się ze skazanych, którzy mieli po prostu szczęście i w zamian za podobne usługi ocalili własne gardło. W końcu niehonorowi, zbrukani ludzie bardziej przywykli do przykrej strony tego świata. Przyszli zawodowcy przyuczali się też u mistrzów rzemiosła albo dziedziczyli swoje zajęcie po ojcu i dziadku. Urząd można też było kupić albo zostać na niego mianowanym. W ostateczności pozostawał ożenek z córką lub wdową po kacie. Jakkolwiek by było - w hierarchii społecznej - wszyscy należeli do warstwy ludzi wyklętych przez innych. Dlatego mariaże między katowskimi rodami nie były niczym nadzwyczajnym. Zwłaszcza że ludzie niegodni, a torturujący innych nie należeli do ukochanych przez społeczeństwo.

Ale kaci nie zakrywali twarzy. Ich fizjonomia była trochę jak wizytówka. Poza tym lepiej było nie spuszczać z oczu przyszłej ofiary. A wbrew pozorom dekapitacja wcale nie jest taka prosta. Uderzenie musi być bardzo celne. W wypadku partactwa delikwent umierał dopiero po trzecim uderzeniu miecza. A taka sytuacja bywała nawet niebezpieczna dla oprawcy. Zwłaszcza że w przypadku niepowodzenia samemu można było skończyć na miejscu skazańca. W średniowieczu w partaczeniu egzekucji dopatrywano się niewinności ofiary czy sił nadprzyrodzonych. Tyle że z czasem wszystko się zmieniło. Tłum z powodzeniem mógł wyładować swój gniew na niedoszłym egzekutorze i jego rodzinie. Nie ważne, czy w grę wchodziła zwykła zemsta, czy kara za katowskie niepowodzenie na szafocie. W każdym razie nawet najmłodsze dzieciaki w mieście musiały wiedzieć, gdzie urzędują oprawca i jego bliscy.

Nie tylko egzekucja
Egzekucje pełniły rolę show dla okolicznej gawiedzi. Krwawa rozrywka była również zapewnieniem o skuteczności karzącej ręki sprawiedliwości. W końcu kryminalistyka nie stała na najlepszym poziomie. Tak czy owak jedno jest pewne: gdyby kat żył wyłącznie z egzekucji, śmierć zajrzałaby mu w oczy. Z głodu. Dlatego nikogo nie powinien dziwić fakt, że oprawca imał się również innych zajęć. Ze względu na infamię wielokrotnie zarobkował wespół z lokalnym półświatkiem przestępczym, wchodząc w różne ciemne interesy. Najśmieszniejsze, że dopóki sam nie wpadł, musiał karać własnych kumpli. Bądź co bądź, katowskie rzemiosło to w końcu zawód uprawiany dla pieniędzy.

Zanim oprawca przyjął ofertę miejskich urzędników, był doskonale zorientowany odnośnie do umowy, jaką zawierał. Chodziło o zakres prac, przywilejów i obowiązków. W Królestwie Polskim podstawę wynagrodzenia stanowiła stała pensja, czyli tygodniówka. Nie były to najlepsze pieniądze. Ba, były wręcz marne. Byle poznański trębacz zarabiał niewiele mniej od zawodowego oprawcy! Dlatego kaci zawsze zostawiali sobie otwartą furtkę. Obok wynagrodzenia w gotówce potrafili skorzystać na innych dobrach i świadczeniach. W książce "Kat w dawnej Polsce, na Śląsku i Pomorzu" Szymon Wrzesiński pisze o różnych rodzajach podobnych umów: "Kat w Krakowie w XVII i XVIII wieku otrzymywał od miasta łąkę na wałach dla wykarmienia konia, coroczną kwotę na zakup drwa i powrozów, sprzęt do czyszczenia wybranych miejsc publicznych oraz pewną ilość pieniędzy na zakup świec i... gorzałki". Doświadczony mistrz starał się, by to miasto ponosiło koszty naprawy pomieszczeń, narzędzi czy niezbędnego sprzętu służącego do tortur".
W Polsce bardzo popularne było wypożyczanie sobie katów za opłatą. Doskonałe i bardzo praktyczne rozwiązanie, które stało się świetną okazją, żeby oprawca mógł dorobić kilka groszy. Tylko w XVI w. poznański kat był tak znany ze swojej fachowości, że obsługiwał ponad 30 różnych ośrodków w okolicy! Niemniej zawodowcy zawsze musieli pamiętać o reszcie swoich obowiązków. Tych, do których byli zobligowani z racji miejsca stałego zamieszkania. Do jednych z takich zajęć zaliczało się chociażby usuwanie padliny albo wyłapywanie i likwidowanie bezpańskich psów. Zresztą zbłąkane zwierzęta służyły adeptom kaciego fachu za żywe worki treningowe. Praca kata była więc ważna również ze względów sanitarnych. Niewłaściwie podejście do zwłok groziło wybuchem epidemii. No i ktoś musiał przecież chować wiecznie przeklętych samobójców.

Do kacich obowiązków należał czasem nadzór nad więzieniem. Ale podobna funkcja utrudniała podróże pomiędzy miastami. W Polsce do zadań kata często należało prowadzenie domu uciech. Jedno z rozwiązań zakładało, że dochody z zamtuzów dzielono z radą miasta. Poza tym, kiedy burdelem zarządzał miejski urzędnik, jakim był kat, urzędnicy mogli korzystać z uciech cielesnych zupełnie za darmo. Zresztą oprawca był naturalnym poszukiwaczem nierządnic. Kłótnice albo wszetecznice miały wybór: wygnanie razem z obiciem ciała rózgą lub rozpusta. Te najbiedniejsze i mocno powiązane z miastem wybierały tę drugą opcję. Nierzadko to żony katów osobiście doglądały prostytutek i zarządzały wdziękami podopiecznych męża. Co ciekawe, oprawcy zarabiali też na leczeniu ludzi oraz zwierząt. W końcu tortury i obycie ze zwłokami owocowały doskonałą znajomością anatomii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl