Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hieronim Lewandowski żył między pięknem a okrucieństwem

Krzysztof M. Kaźmierczak
Ksiądz Hieronim Lewandowski
Ksiądz Hieronim Lewandowski Krzysztof M. Kaźmierczak
Był wrażliwym człowiekiem, wielkim miłośnikiem róż. Ks. Hieronimowi Lewandowskiemu przyszło jednak ukrywać się przed Gestapo, a po wojnie był naocznym świadkiem zbrodni na niewinnie skazanych przez komunistyczne sądy patriotach

Hieronim Lewandowski (1909-1998) pochodził z Błotnicy (powiat Wolsztyn). Święcenia kapłańskie uzyskał w 1935 roku. Po trzech latach został wikariuszem w parafii św. Wojciecha w Poznaniu. Wtedy po raz pierwszy zetknął się z więźniami - pomagając proboszczowi, odprawiał msze w znajdującym się na terenie parafii areszcie przy ul. Młyńskiej.

Podczas okupacji niemieckiej w 1941 roku Gestapo chciało go aresztować, ale został ostrzeżony i w porę uciekł. Rozesłano za nim listy gończe. W razie złapania zostałby przez Niemców stracony lub wywieziony do obozu zagłady. Ksiądz ukrywał się do końca okupacji. Używał fałszywych dokumentów, zmieniał wygląd i miejsce pobytu. Pracował cały czas fizycznie - był m.in. murarzem, stolarzem i pomocnikiem szewca. Równocześnie potajemnie, w mieszkaniach zaufanych osób, pełnił posługę kapłańską.

Ksiądz budowniczy
Po wyzwoleniu Poznania bp Walenty Dymek mianował ks. Lewandowskiego administratorem parafii św. Wojciecha. Kościół i probostwo były zrujnowane. Jego pierwszą misją było doprowadzenie ich do stanu użyteczności. Przydały się umiejętności nabyte podczas ukrywania się. Prace, w których kapłan osobiście brał udział, zajęły dziewięć miesięcy. W tym czasie mieszkał on na probostwie parafii pw. Wszystkich Świętych i równocześnie zajmował się remontem jej kościoła.

Naprawiony budynek świątyni pw. św. Wojciecha jeszcze przez wiele lat wymagał remontów. Dzięki staraniom ks. Lewandowskiego odnowiono też i udostępniono zwiedzającym kościelne krypty, w których pochowani są wybitni Polacy, m.in. Józef Wybicki, twórca polskiego hymnu i kompozytor Feliks Nowowiejski. Po zakończeniu prac na wzgórzu ksiądz jeszcze nieraz wykorzystywał zdobyte wtedy doświadczenia, np. uzyskał zezwolenia na postawienie kaplicy na Winogradach i wybudował ją, przyczyniając się do powstania tam parafii księży salezjanów.

Świadek zbrodni
Oprócz obowiązków, które na co dzień wykonuje każdy proboszcz, ks. Lewandowski pełnił od 1945 roku posługę duszpasterską w areszcie śledczym. Był to efekt jego starań u samego szefa Departamentu Więziennictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ppłk. Dagoberta Łańcuta. Uważał, że więźniowie nie mogą być pozbawieni opieki duszpasterskiej. Nie wiedział jednak, z czym przyjdzie mu się zmierzyć, że będzie świadkiem mordowania niewinnych osób, skazanych z pogwałceniem prawa przez komunistycznych sędziów.

Kapelan przygotował na śmierć około sześćdziesięciu skazanych. Połowie z nich towarzyszył w ich ostatniej drodze, był świadkiem egzekucji. Znaczna część zbrodni na więźniach politycznych odbywała się w lasach w rejonie Gądek. Wyroki wykonywał osobiście metodą katyńską szef aresztu UB Jan Młynarek - człowiek, który miał wśród więzionych sławę sadysty lubującego się w torturowaniu.

"Gdy samochód zatrzymywał się przy lesie, Młynarek szedł przodem, szukając odpowiedniego miejsca. Później przepuszczał nas i strzelał w tył głowy" - tak opisywał egzekucje ks. Lewandowski. Zabitych zagrzebywano na miejscach zbrodni.

"To był za każdym razem ogromny wstrząs duchowy. Z jednej strony zdumienie wobec potęgi łaski Bożej i niekiedy bohaterstwa skazańców politycznych w obliczu egzekucji, z drugiej współczucie wyciskające łzy w oczach (a trzeba było panować nad sobą, by nie dodawać więźniowi krzyża w tragicznej sytuacji i natchnąć go odwagą i spokojem), a zarazem gniew połączony z bezradnością wobec oczywistej często niesprawiedliwości. Niekiedy noc po takiej egzekucji pozostawała bezsenna" - tak wspominał swoją posługę skazanym.

Kapłan mógł zabierać ze sobą tylko brewiarz. Bezpośrednio po egzekucjach notował w nim skrótowo personalia zamordowanych. Potem, już na plebanii, w ukrywanym tam zeszycie szerzej opisywał swoje spotkania ze skazanymi i ich ostatnie chwile. Nie poprzestawał na tym, starał się docierać do rodzin ofiar zbrodni - potwierdzają to ich żyjący członkowie. Zachował się także list kapelana do ojca młodego żołnierza Armii Krajowej, Jana Jodzisa.

"Zachował spokój nadzwyczajny do ostatniej chwili, a nawet swoją pogodą ducha w podziw wprowadzał otoczenie. Patrząc na niego, zazdrościłem mu tej pięknej duchowej postawy" - napisał kapelan 11 grudnia 1946 roku, dołączając do korespondencji list pożegnalny skazanego.

Ksiądz przygotowywał na śmierć również skazanych za przestępstwa kryminalne i zbrodnie wojenny. Wśród nich był hitlerowski namiestnik Kraju Warty podczas okupacji, Arthur Greiser. Chociaż był on protestantem, to przed egzekucją zdecydował się na rozmowę z duchownym katolickim, który gdyby nie ucieczka, padłby ofiarą kierowanych przez nich prześladowań. Następnego dni z parafialnego ogrodu oglądał publiczną egzekucję Greisera - powieszono go na stokach Cytadeli.

"W takich sytuacjach, także i wówczas uczyniłem znak krzyża i modliłem się" - powiedział płk. Krystianowi Bedyńskiemu zajmującemu się historią więziennictwa w okresie powojennym.

Różpasterz
Wielka pasją, a nawet więcej - miłością ks. Lewandowskiego były róże. Często można było go spotkać w parafialnym ogrodzie, gdy pielęgnował różane krzewy.

Ksiądz znał wszystkich znaczących posiadaczy rozariów w Polsce i wielu zagranicznych. Utrzymywał kontakty m.in. z rodziną Kordes - europejskimi potentatami w tworzeniu nowych odmian i produkcji róż. Korespondował z pasjonatami i spotykał się z nimi na zawodach hodowców. Piękne róże z kościelnego ogrodu niejednokrotnie zdobywały główne wyróżnienia i nagrody w konkursach amatorów.

Kwiaty nie były dla proboszcza ze wzgórza św. Wojciecha tylko hobby. Zajmował się nimi również w celach... biznesowych - jak dzisiaj by to określono. W rejonie Wolsztyna i Kościana okresowo dzierżawił pola od rolników i hodował na nich na masową skalę róże przeznaczone na sprzedaż. Ksiądz korzystał z pomocy członków rodziny i parafian - przede wszystkim w najżmudniejszej części hodowli, czyli oczkowaniu (okulizacji). Szlachetne odmiany róż są mało odporne na panujące w naszym kraju warunki klimatyczne, więc zaszczepia się je na krzakach dzikiej róży. Jest to jednak zajęcie bardzo pracochłonne.

Róże ks. Lewandowskiego świetnie się sprzedawały. Głównie dzięki temu, że były to odmiany bardzo dekoracyjne - z nasion uzyskanych z wymiany między pasjonatami. Jeśli warunki pogodowe sprzyjały, różany interes był dochodowy. Ale zarobionych pieniędzy proboszcz nie przeznaczał na prywatne wydatki.

- Stryj w ten sposób zdobywał pieniądze na utrzymanie swojej parafii, remonty czy pielgrzymki. Jego róże znacząco pomogły także w odbudowie franciszkańskiego klasztoru w Woźnikach - wspomina Hieronim Cichy, krewny proboszcza.

Hieronim Odnowiciel
Ks. Lewandowski nie miał nic wspólnego z zakonem franciszkanów, ale zapisał się w historii jego działalności w Wielkopolsce. Zdobył dla niego to, co odebrał w 1836 roku pruski zaborca. Nie tylko zresztą doprowadził do odzyskania zakonnego mienia, ale też doprowadził do odbudowy klasztoru i kościoła, i powrotu do niego franciszkanów.

Rodzina księdza twierdzi, że na pomysł, by zainteresować się zrujnowanym budynkiem w lesie nieopodal wioski Woźniki (gm. Grodzisk Wlkp.) wpadł on pod wpływem impulsu 1 maja 1975 roku. Jadąc w swoje rodzinne strony w kierunku Wolsztyna, postanowił zobaczyć, jak wygląda dawny klasztor.

- Kiedy zobaczył, że w zrujnowanym budynku trzymane są owce z pobliskiego PGR-u w Ptaszkowie, stryj zdenerwował się - mówi Hieronim Cichy.

Kanonik przekonał abp. Antoniego Baraniaka do podjęcia starań o przekazanie dawnego klasztoru Archidiecezji Poznańskiej. Władze zgodziły się na to 1976 roku. W uzyskaniu takiej decyzji pomogły kontakty księdza z miłośnikami róż, pełniącymi funkcje państwowe. Arcybiskup powierzył kapłanowi odbudowę siedziby franciszkanów. Pieniędzy jednak na to nie było. Kapłan zdobył je, organizując zbiórki kościelne i sprzedając róże ze swojej hodowli. W pracach budowlanych uczestniczyli okoliczni mieszkańcy i sam pomysłodawca odzyskania klasztoru. "Hieronim Odnowiciel tego wspaniałego kościoła" - powiedział o ks. Lewandowskim po zakończeniu prac bp Marian Przykucki.

Powrót do ponurej przeszłości
W 1980 roku abp Jerzy Stroba skierował proboszcza na emeryturę. Nie zamierzał on jednak wieść statecznego życia seniora. W 1984 roku zaangażował się w odbudowę zniszczonej podczas wojny wieży kościoła w Przemęcie. Liczący już 75 lat ksiądz osobiście uczestniczył w pracach budowlanych. Emerytowany proboszcz organizował pielgrzymki i angażował się społecznie, m.in. był inicjatorem upamiętnienia ofiar wojny w Błotnicy i uczestniczył w zakończonych powodzeniem staraniach o uzyskanie z Niemiec płuco-serca dla jednego z poznańskich szpitali.

Na początku lat 90. ekskapelan wrócił do czasów, o których nie chciał mówić za życia Jana Młynarka (zmarł on w 1990 roku). Wcześniej, wspominając o nim, nie podawał nazwiska szefa aresztu UB. Mówił, że wyrządził on bardzo wiele zła. Krewni ks. Lewandowskiego twierdzą, że obawiał się on, że może dojść do zemsty na byłym kacie.

- Uważał, że jako chrześcijanin i kapłan nie może się do tego przyczynić - wyjaśnia Hieronim Cichy.

W 1992 roku na podstawie zeszytu z notatkami z posługi dla skazanych były proboszcz napisał kilkunastostronicowe wspomnienia. Relację tę przekazał żyjącym wówczas jeszcze żołnierzom wyklętym, kolegom zamordowanych. Dotarł też po raz kolejny do bliskich jednego z nich, Stanisława Cichoszewskiego - przekazał im kopię swoich wspomnień.

W marcu 1992 roku wraz z byłymi więźniami okresu stalinowskiego pojechał do lasu w rejonie Gądek. Znalazł się tam po raz pierwszy od czasu egzekucji. Mimo upływu lat ksiądz był wstrząśnięty tym, co wtedy widział. Płakał, opowiadając o zbrodniach, których był świadkiem. Próbował wskazać miejsca pochówków. Zachował się odręczny plan wykonany podczas tej nieformalnej wizji lokalnej. Ksiądz udokumentował ją, kręcąc film wideo.

Kilka lat później płk Krystian Bedyński opublikował wspomnienia kapelana. Przyczyniły się one do podjęcia przez środowiska kombatanckie i rodziny zamordowanych starań o ich rehabilitację. Za życia ks. Lewandowskiego nie podjęto jednak żadnych prób odnalezienia szczątków ofiar zbrodni.

Pobrudzony po śmierci
Różpasterz do końca swoich dni mieszkał na wzgórzu św. Wojciecha. Zmarł w 1998 roku.

"Najbardziej dla niego charakterystyczna była wielka miłość dla piękna. Nie była ona abstrakcyjna. Wyrastała z wiary i miłości Pana Boga. A w to, co umiłował jako piękne, wkładał całą energię i nie bał się żadnych ofiar… Ta miłość była widoczna także w miłości do róż. Kochał róże, by były piękne, najpiękniejsze spośród kwiatów i przypominały wspaniałość i bogactwo Pana Boga" - powiedział abp Jerzy Stroba na pogrzebie ks. Lewandowskiego.

Nie zostało spełnione marzenie byłego kapelana więziennego, aby spoczął po śmierci na terenie parafii, której poświęcił niemal całe swoje życie. Pochowano go na tym samym cmentarzu co Jana Młynarka. Jeszcze wiele lat po śmierci kapłana w parafialnym ogrodzie na wzgórzu św. Wojciecha zakwitały różane krzewy, które on własnoręcznie posadził. Obecnie bestsellerem jest książka "Brudne serca" autorstwa córki funkcjonariusza bezpieki, bezpodstawnie zarzucająca ks. Lewandowskiemu, że zmyślał relacjonując zbrodnie UB.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski