Jest więc w Kolegium sam Kwiatkowski, jest szef łódzkiej delegatury Przemysław Szewczyk (rodem z Rawy), jest ściągnięty do NIK z urzędu wojewódzkiego w Łodzi Marek Cur. Do tej trójki dołączyły właśnie panie: profesor Elżbieta Kryńska i Teresa Dębowska-Romanowska z Uniwersytetu Łódzkiego.
Absolutnie nie sposób kwestionować autorytetu i dorobku obu pań, nie sposób mieć merytoryczne zastrzeżenia do tych nominacji, uderzająca jednak jest pewna ostentacja ze strony prezesa, który wydaje się gwizdać na to, czy w Warszawie zaciąg z Łodzi nazywać będą desantem, czy spółdzielnią.
Co może się zdarzyć, zwłaszcza, że historycznie istotny wkład w wypełnienie obu pojęć treścią mają właśnie łodzianie - przy czym słowo desant w naszym przypadku ma pozytywne konotacje, a spółdzielnia negatywne.
Desantem była fala karier ekonomistów szkoły łódzkiej na szczytach polskiej finansjery, spółdzielnią nazywano zaciąg Cezarego Grabarczyka do podległych jego resortowi urzędów i spółek. Grabarczyk broniąc się przed zarzutami stwierdził, że łodzianie mają konstytucyjne prawo do pracy w Warszawie. Oczywiście, łodzianom nikt nie broni być nawet najwybitniejszymi jednostkami pod słońcem, co nie zmienia faktu, że na pewnych stanowiskach wypadałoby unikać argumentacji o podłożu geograficznym.
Kwiatkowski, choć często dba o pozory, od lat kojarzony jest z mocno personalnym sposobem uprawiania polityki, a jako że sam idzie w górę, przypomina feudała, który na lokalnym podwórku daje sygnał: warto być ze mną. Ale uwaga - po wyborach samorządowych może przybyć osób, które będą potrzebować przyjaciela w biedzie. Zobaczymy wówczas, na ile przekaz prezesa jest wiarygodny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?