Rak w odwrocie: kiedy doczekamy się rewolucji w onkologii

Zbigniew Wojtasiński
Już niedługo mówienie o nowotworach, że są nieuleczalne, będzie tylko wspomnieniem przeszłości
Już niedługo mówienie o nowotworach, że są nieuleczalne, będzie tylko wspomnieniem przeszłości Tomasz Bołt/Polskapresse
W przyszłości leczenie raka będzie wyglądać inaczej. Przypominać będzie dobieranie leków w ramach indywidualnej "terapii na miarę". Efektem będzie znaczne zmniejszenie cierpień chorych.

Gdy Bob Marley, bożyszcze fanów muzyki reggae, umierał na czerniaka, najgroźniejszego raka skóry, nie można było już nic zrobić. Wszystko zaczęło się od banalnej kontuzji palca stopy po meczu piłkarskim. Wkrótce w tym samym palcu wykryto nowotwór. Lekarze proponowali amputację całego palca, ale Bob się nie zgadzał. Należał do ruchu duchowej świadomości Rastafari, a jego wyznawcy nie pozwalają na okaleczanie ciała. Po jakimś czasie muzyk zmienił jednak decyzję, lecz było już za późno. Pojawiły się przerzuty, nowotwór zaatakował płuca, żołądek i mózg. Marley zmagał się z chorobą przez cztery lata. I, niestety, walkę tę przegrał.

Czerniak wykazuje wyjątkowo dużą złośliwość, często szybko się rozwija, jest mało podatny na leczenie i powoduje przerzuty. Przed wieloma laty nowotwór ten zdiagnozowano u mojego kolegi, z którym przyjaźniłem się od wczesnego dzieciństwa. Byliśmy jak bracia, spotykaliśmy się niemal codziennie. Nasze drogi rozeszły się na studiach. Jacek skończył weterynarię, był wziętym lekarzem. Gdy miał zaledwie 38 lat, nagle zachorował. Pojawiły się zawroty głowy i zaburzenia równowagi. Szybkimi badaniami potwierdzono guz mózgu. Nie był to jednak guz pierwotny, lecz przerzut spowodowany przez czerniaka. W ciężkim stanie Jacek przeżył nieco ponad pół roku.

Kiedy wspominam te chwile, nie mogę odżałować, że ta groźna choroba została wykryta u mojego przyjaciela tak późno. Myślę też sobie, że gdyby nawet diagnoza została postawiona w stadium zaawansowanym, to dziś byłaby znacznie większa szansa na to, żeby znacznie przedłużyć mu życie. Bo czerniak przestał być wyrokiem śmierci. Obecnie wczesne wykrycie czerniaka daje szansę na wyleczenie 90 proc. chorych. Wystarczy prosty zabieg usunię-cia guza. Przeprowadza się go w niegroźnym znieczuleniu miejscowym.

Kilka lat temu sam poddałem się takiej operacji. Wszystko zaczęło się od konsultacji onkologicznej, podczas której doradzono mi jak najszybsze usunięcie nietypowej zmiany na skórze. Wycięte tkanki rutynowo powędrowały na badanie histopatologiczne. Nie otrzymałem jednak jednoznacznej oceny, a wręcz przeciwnie - podejrzenie czerniaka. Histopatolog sugerował poszerzenie zakresu operacji. Po raz kolejny przeszedłem znacznie większy już zabieg. Na szczęście tym razem okazało się, że wszystko jest w porządku. Takich przypadków jest obecnie coraz więcej. Czerniaka znacznie lepiej się wykrywa, a zarazem skuteczniej się go leczy. Może i Marley mógłby żyć dłużej?

Pamiętam, jak podczas corocznego zjazdu Amerykańskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej (ASCO), w którym miałem okazję uczestniczyć, wypowiadała się dr Caroline Robert, dermatolog z Paryża. - Moi zatroskani koledzy notorycznie pytali mnie, czy wciąż jeszcze zajmuję się tym czerniakiem, bo to takie potwornie smutne. - Mogę im wreszcie powiedzieć, że moja dziedzina nie jest już tak przygnębiająca, potrafimy skutecznie leczyć wielu chorych. Dziś znacznie częściej mogę się uśmiechać niż dawniej - wspominała z pewną satysfakcją.

Także w kilku kolejnych latach sporo się zmieniło. Onkologia poczyniła ogromne postępy. Coraz większa jest liczba pacjentów, którzy pokonali czerniaka. Przykładem jest John McCain, który w 2008 r. kandydował w amerykańskich wyborach prezydenckich. Żartował, że ma na twarzy więcej blizn niż Frankenstein. Jego liczne blizny nie pochodziły jednak wyłącznie z czasów wojny w Wietnamie. Większość z nich powstała po zabiegach usunięcia czerniaka.

Pierwsze objawy choroby wykryto u niego w 1993 r. Przeszedł wtedy pierwszą operację, a potem trzy kolejne, bo wciąż pojawiały się nowe miejsca czerniaka. Najpoważniejszemu zabiegowi poddał się już w 2000 r., gdy po raz pierwszy ubiegał się o nominację republikanów. Wtedy przegrał rywalizację z George'em W. Bushem, ale wygrał walkę z chorobą. W trakcie kampanii zauważył zmiany na lewej skroni, do lekarza zgłosił się jednak znacznie później. Gdy Bush świętował wygraną, McCain przebywał w centrum medycznym w Bethesda.

Oględziny lekarskie wykazały, że jest to nowotwór o średnicy 2 cm sięgający na głębokość 0,22 cm. Trzy tygodnie później w innym szpitalu, w Mayo Clinic w Arizonie, przeprowadzono operację, która trwała ponad 5 godzin. Senatorowi usunięto frag-ment skóry o średnicy 5 cm oraz pobliskie węzły chłonne, by upewnić się, że choroba się nie rozprzestrzenia. Na szczęście węzły chłonne były czyste. Badania histopatologiczne potwierdziły, że jest to czerniak w tzw. stadium II a, czyli w fazie inwazyj-nej. Na tym etapie sięga on jedynie górnych części warstwy brodawkowatej skóry. Leczenie w tym momencie zwykle dobrze ro-kuje. U takich pacjentów nie jest konieczna chemioterapia i radioterapia, a statystyczne szanse na tzw. pięcioletnie przeżycie ocenia się na 79 proc.

Dziś trudno ocenić ryzyko nawrotu choroby i wystąpienia przerzutów. Nowe metody mają w tym pomóc

W 2002 r. McCain przeszedł kolejną operację. Usunięto mu zmiany nowotworowe na skórze nosa, także i tym razem szerzą- ce się jedynie powierzchniowo. Senator nadal cieszył się dobrym zdrowiem. W 2008 r., gdy wygrał nominację republikanów do rywalizacji z Barackiem Obamą o fotel w Białym Domu, jego sztab wyborczy nie musiał ukrywać, że senator jest chory na czerniaka. Wszyscy wierzyli, że jeśli wygra, będzie w stanie dotrwać do końca kadencji. I tak by się stało, gdyby nie wygrał Obama.

Obecnie onkolodzy potrafią znacznie przedłużyć życie chorych nawet z bardzo zaawansowanym czerniakiem. Znacznie lepiej radzą sobie z wieloma innymi nowotworami, które również przestały być wyrokiem śmierci. Zmieniło się nastawienie do chorób nowotworowych. W Stanach Zjednoczonych zaczęto mówić o nich otwarcie.

Pierwszym politykiem, który w 1992 r. wyjawił, że jest chory na chłoniaka nieziarniczego, był Paul E. Tsongas, kandydat na prezydenta z ramienia demokratów. Zdobył wtedy pierwsze miejsce w prawyborach w stanie New Hampshire. Przegrał jednak w kolejnych stanowych prawyborach z Billem Clintonem, który zapewnił sobie nominację Partii Demokratycznej. Tsongas zmarł pięć lat później, na kilka dni przed uroczystością zaprzysiężenia Clintona na drugą kadencję. Tak się dziwnie złożyło, że od tamtej pory niemal regułą jest, że o fotel w Białym Domu starają się politycy chorzy na raka.

W kampanii poprzedzającej wybory prezydenckie w 2004 r. niemal wszyscy kandydaci byli chorzy na raka lub ktoś z ich najbliższej rodziny zmagał się z tą chorobą. Fred Thompson w 2004 r. walczył z chłoniakiem, natomiast John Kerry i Rudolph Giuliani byli chorzy na raka prostaty. Raka piersi leczyła Elizabeth Edwards, żona Johna Edwardsa, który u boku Kerry'ego kandydował na wiceprezydenta.

W kolejnej kampanii wyborczej Barack Obama ujawnił, że na raka zmarła jego matka. Pierwsze dolegliwości (bóle brzucha) pojawiły się u niej w 1994 r. Lekarze stwierdzili niestrawność. Siedem miesięcy później nie było już wątpliwości, że to rak jajnika. Chora zmarła 7 listopada 1995 r. w wieku zaledwie 52 lat. Dziś nawet w tak zaawansowanym stadium raka prawdopodobnie można byłoby przedłużyć jej życie.

John Kerry, demokrata ze stanu Massachusetts, jeden z najbardziej wpływowych członków amerykańskiego senatu, zachorował na raka prostaty w 2003 r. W lutym tego samego roku poddał się operacji. Od tego czasu był regularnie badany, a wszystkie testy potwierdzały, że nie ma żadnych oznak nawrotu choroby. Podobnie jak w przypadku Johna McCaina specjaliści przekonywali, że gdyby został wybrany na prezydenta, mógłby bez żadnych przeszkód pełnić swój urząd. W 2004 r. oceniano, że w jego przypadku ryzyko nawrotu choroby w najbliższych dziewięciu latach nie przekraczało 3 proc. - Nie ma żadnych powodów do obaw, jestem wyleczony - powiedział wtedy z dumą John Kerry. Ta wygrana była znacznie ważniejsza od porażki z George'em W. Bushem.

Podobnych przykładów jest znacznie więcej, nie tylko wśród polityków i nie tylko w Stanach. Marie Fredriksson, wokalistka, kompozytorka i założycielka szwedzkiego zespołu Roxette, w 2002 r. dowiedziała się, że ma guz w tylnej części mózgu. Szybko wykonano u niej operację, przeszła chemioterapię i napromieniowanie. Początkowo jednak dawano jej zaledwie 5 proc. szans na przeżycie. Gdy dopadł ją jeszcze paraliż prawej strony ciała, wydawało się, że nigdy już nie wróci na scenę. Miała zaburzenia widzenia w prawym oku, nie była w stanie czytać ani liczyć. Zaczęła jednak wracać do zdrowia. W 2004 r. wydała pierwszą solową płytę w języku angielskim "The Change", w której opowiada o swojej chorobie.

Zbigniew Wojtasiński "Życie z rakiem", Wydawnictwo Z/W, Warszawa 2014, cena 39,90 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl