Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Stokłosa: Drugi raz nie zostałbym senatorem [WYWIAD GŁOSU]

Agnieszka Świderska
Henryk Stokłosa
Henryk Stokłosa Polskapresse
Henryk Stokłosa, biznesmen i były senator, po raz pierwszy opowiada o kulisach śledztwa, specjalnej klatce w więźniarce, nudzie na Wiejskiej i o tym, dlaczego interesuje go wyłącznie wyrok uniewinniający.

Jaki wyrok Henryk Stokłosa wydałby na Henryka Stokłosę?
HENRYK STOKŁOSA: Uniewinniający.

A co z zarzutami? Nie ma Pan sobie nic do zarzucenia?
HENRYK STOKŁOSA: Zupełnie nic. Nie korumpowałem, nie biłem, nie wyłudzałem, nie utrudniałem nikomu kontroli.

Trwające dwa lata śledztwo i cztery lata proces były więc według Pana pomyłką, kiepskim żartem?
HENRYK STOKŁOSA:Politycznym oskarżeniem podyktowanym różnymi motywami, w tym typowo polską zawiścią. Nie bez znaczenia jest fakt, że 70 procent rynku utylizacyjnego odpadów mięsnych należy do nas, a zagraniczne firmy chętnie zajęłyby nasze miejsce. Dopiero po kilku latach dowiedziałem się, że pierwszy atak przypuściła na mnie grupa polityków związanych z lewicą do spółki z UOP-em, który podlegał wtedy Siemiątkowskiemu. Nie udało im się wtedy dopaść Stokłosy, choć bardzo się starali. Stokłosa nie pasował nikomu. Nie chciał wstąpić do żadnej partii. W żadne układy. W dodatku był bogaty. Byłoby więc z czego go okraść, a przy okazji dać mu nauczkę. To nie jest żadną tajemnicą. Ciągle mi się to wypomina, że to mi było niepotrzebne, ten start w wyborach w 1989 roku. Że miało być 100 senatorów z Solidarności, a ja im ten cały układ rozwaliłem. Do dziś się w historii pisze, że było 99 z Solidarności i jeden niezależny, Henryk Stokłosa. Nie raz słyszałem: "Na co ci to było? To my mieliśmy wygrać".

"Miejsce Stokłosy jest za kratkami" padło już z ust Zbigniewa Ziobro, ministra sprawiedliwości w rządzie PiS. Okazał się bardziej skuteczny od polityków SLD…
HENRYK STOKŁOSA:Wie pani, że nie udało nam się dostać z telewizji tego nagrania. Chcieliśmy przedstawić je w sądzie jako dowód na to, że oskarżenia dla Stokłosy nie przygotowano w prokuraturze, ale w gabinetach polityków. Telewizja przysłała nam różne nagrania, ale tamto dziwnym trafem zaginęło. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten dziwny traf nosił nazwisko Kotecka. Prokurator Robert Kiełek był specjalnie dobrany do tej sprawy. Tacy jak on mają to w charakterze, że jak coś im się karze, to wykonają to z całą bezwzględnością. Cały ten akt oskarżenia nie jest nawet wart funta kłaków. Nic nie trzyma się w nim kupy. Jakby ktoś z czwartej klasy szkoły podstawowej to pisał. Nie dziwię się, że Sąd Apelacyjny go zdemolował. Dziwię się, że nie zrobił tego już Sąd Okręgowy.

Wyrok sądu pierwszej instancji nie zmroził Panu krwi w żyłach? Osiem lat więzienia to nie jest chyba rzecz, nad którą można spokojnie przejść do porządku dziennego.
HENRYK STOKŁOSA: A jednak można, bo ja cały czas jestem spokojny. Ten spokój miałem w sobie od początku. Jeżeli ktoś jest winny, to może bać się wyroku. Ja się nie boję. Czekam, aż to wszystko się skończy. Tak samo spokojny byłem w areszcie, pomimo licznych prowokacji, również pod adresem mojej rodziny i najbliższych współpracowników. Może liczyli na to, że Stokłosa będzie się rzucał, ale ja wiedziałem, że ten areszt, te kajdanki, które mam na rękach, to jest tylko chwilowe. Nie rzucałem się, ale nie byłem też pokorny. Prokurator Kiełek mi mówił "Ja ci pokażę, ja cię tak urządzę, że ty z kryminału nie wyjdziesz", a ja mu na to, że na wszystko przyjdzie jeszcze czas, co kto komu pokaże. Byłem szczęśliwy, kiedy sprawa trafiła do sądu. Byłem pewien, że to wszystko wyjaśnię, że kiedy wyjdzie na jaw, że prokurator zmuszał świadków do określonych zeznań, zostanę uniewinniony. Pan Żelechowski (były dyrektor departamentu podatków bezpośrednich w MF) przy konfrontacji ze mną powiedział wprost, że prokurator zostawił jego i Janowiaka (były doradca podatkowy Stokłosy, główny świadek oskarżenia) samych, żeby wspólnie ustalili, jak mają przeciwko mnie zeznawać. Zresztą potwierdził to już później pan Maliszewski (były dyrektor tego samego departamentu), że Żelechowski bardzo się bał: "Potwierdźmy to, czego chce Kiełek i będziemy mieli spokój, bo inaczej to nie wyjdziemy z więzienia". O Janowiaku wiem tyle, że umorzono mu kilka spraw. Gdyby je odgrzebano, to miałby duże kłopoty, a ponieważ pomówił Henryka Stokłosę, został praktycznie w całości uniewinniony. Dlatego na początku procesu byłem spokojny o jego finał. Szybko się jednak okazało, że trafiłem tam na drugiego Kiełka, który chciał na Stokłosie zrobić karierę. Skończyło się, jak skończyło. Wymierzył mi karę ośmiu lat pozbawienia wolności. Najwyższą z możliwych, jakich żądał prokurator. Pewnie gdyby była kara śmierci, to też by mi taką wymierzył. Nie zrobił tego tylko dlatego, że w kodeksie już jej nie ma. Byłem przygotowany na to, że prosto z sali sądowej trafię do aresztu. Rano żegnałem się z żoną: "Słuchaj, mam wszystko. Ja już nie wrócę". "Co ty opowiadasz?" "Zobaczysz".
Gdyby zamienił się Pan rolami z prokuratorem Robertem Kiełkiem i sędzią Mariuszem Sygrelą, lepiej by Pan oskarżył i skazał samego siebie?
HENRYK STOKŁOSA: Mieli o jednego głównego świadka oskarżenia za mało. Janowiak, który jak sam stwierdził, wiedzę czerpie od sił wyższych, kiepsko się do tego nadawał. Mocno schorowany człowiek, w podeszłym wieku, skonfliktowany ze mną od czasu, kiedy zatrudniłem drugą firmę doradczą i prawomocnie skazany za to, że fałszywie mnie oskarżył. W tym procesie za każdym razem zeznawał co innego. Raz pieniądze miał przekazywać pod Warszawą, drugi raz w Warszawie. Raz z takim kierowcą jechał, raz z innym. W Pietronkach podczas spotkania z sędzią Słupczyńskim widział Elżbietę N., której tam nie było. Jak taki świadek może być dla kogokolwiek wiarygodny? Spotkanie w Pietronkach było faktem, zorganizował je zresztą sam Janowiak, ale nikt nikogo tam nie korumpował. Gdybym chciał kogoś skorumpować, bo nie potrzebowałbym do tego pośrednictwa Janowiaka, który woziłby pieniądze w reklamówkach, jak zeznał. Nie jest zresztą tajemnicą, że nie lubiłem go, a jedynie tolerowałem. Nie raz chciałem z niego zrezygnować, ale żona była przeciwna: "Co ty chcesz od tego Mariana?". Kiełek liczył też na to, że mnie złamie podczas śledztwa i przyznam mu się do wszystkiego, czego chce, ale też się przeliczył. Byłem przewożony do prokuratury w specjalny sposób. W karetce więziennej pięciu po jednej stronie, pięciu po drugiej, a mnie skutego wsadzano do specjalnej klatki 80x80, tzw. tygrysówki dla najgroźniejszych bandytów. Nawet inni więźniowie się pytali: "Co wy od niego chcecie? Jak go traktujecie?". Policja na to, że dostała takie polecenie od prokuratora, żeby mnie w tej klatce wozić.

Czy ktoś, kto jest niewinny, ucieka za granicę?
HENRYK STOKŁOSA: Nigdzie nie uciekałem. Legalnie wyjechałem z kraju. Chciałem wrócić. Miałem zamówiony samolot z Berlina. Żona mówi do mnie: "Nie możesz wrócić, bo cię zamkną". Ja do niej, że wrócę, wytłumaczę się. Już mam wsiadać do samolotu, kiedy żona, nie będę tych słów dokładnie powtarzał: "Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię?". I zostałem. Natychmiast wystąpiłem o list żelazny. Gdyby prokuratura chciałaby sprawę wyjaśnić, tamten list dostałbym od ręki. Nie, bo po co? Lepiej zrobić cyrk. Bawić społeczeństwo. List żelazny z tego, co wiemy, bo nie mamy na to dowodów, był już napisany, ale pan profesor Ćwiąkalski, który był wtedy moim obrońcą i przyszłym ministrem sprawiedliwości, ze względu na swoją karierę zatrzymał to wszystko. Moje największe nieszczęście to właśnie to, że spotkałem takiego pana jak pan profesor Zbigniew Ćwiąkalski. Przez ten czas mieszkałem we Frankfurcie nad Odrą. Gdyby prokurator chciał, to by mnie miał za godzinę. Żona jeździła, synowie jeździli, wszyscy jeździli. Mieszkałem w hotelu. Jak dzwoniłem, to miałem zasięg z Polski. To, że zostałem zatrzymany, to był czysty przypadek. Rutynowa kontrola. Zresztą nie pierwsza, ale dopiero 6 listopada wprowadzono moje dane do systemu Schengen. Zatrzymano mnie sześć dni później. Wcześniej nikt mnie nie szukał. Nikt mnie nie chciał, choć w kraju trąbiono, że Stokłosa jest poszukiwany.

Ile kosztował Pana rok aresztu?
HENRYK STOKŁOSA: Miałem dużo godzin na sen. W końcu porządnie się wyspałem. Dużo czytałem. Zacząłem dbać o kondycję. Nie rozczulałem się nad sobą. Nie narzekałem, bo nigdy tego nie robiłem. Wiedziałem, że muszę to przetrzymać, choć kiedy się budziłem, to wydawało mi się, że śnię dalej. Tak bardzo to, co się wokół mnie działo, przypomniało sen. Trzymała mnie myśl, że kiedy sprawa trafi do sądu, to będę wolny. Wtedy jeszcze w to wierzyłem

Nie zagrzał Pan długo miejsca w Senacie po ponownym starcie. Było niewygodnie?
HENRYK STOKŁOSA: Raczej nudno. To był już zupełnie inny senat. Mocno upolityczniony, a przez to nie do zniesienia. Nie chciałem wrócić, bo nie dało się już tego dłużej słuchać. Senator Augustyn: "Musimy zbadać kierowców po 60. Musimy wysłać ich na badania". A ja czekałem, aż ktoś tam zacznie mówić na naprawdę poważne tematy, jak na przykład gospodarka. Tyle że trudno tam było o fachowców. Jak ja dyskutuję o gospodarce, to wiem, jak powinna ona funkcjonować, bo przeszedłem to na własnej skórze. A tam była zbieranina osób, którzy nigdy nie mieli z nią do czynienia, dla których ten fotel był jedynym źródłem utrzymania. Ja miałem do czego wrócić. Do swojej firmy. A oni? Gdzie pójdą? Realna władza jest w gminie, powiecie, sejmiku. Tam jest rzeczywistość, z którą Wiejska coraz bardziej traci kontakt. Dlatego zresztą zdecydowałem się na start w jesiennych wyborach do rady powiatu, z komitetu bezpartyjnego, bo uważam, że samorząd to nie miejsce na politykę, lecz na rozwiązywanie realnych problemów.
Jak smakuje wolność?
HENRYK STOKŁOSA: Jak rodzina, jak praca, jak pasja. Po wyjściu z aresztu zrobiłem prawo jazdy na ciężarówkę, na autobus, patent na jacht, uprawnienia na śmigłowiec. Mam czas dla rodziny, dla wnuków. I dla firmy. Szykujemy się właśnie do dużych inwestycji w Pile, Śmiłowie i innych częściach kraju.

Po zatrzymaniu nie było zwłaszcza wśród polityków zbyt wielu chętnych, którzy przyznawali się do Stokłosy. To się zmieniło?
HENRYK STOKŁOSA: Teraz telefon się urywa.

Po pierwszym wyroku też tak było?
HENRYK STOKŁOSA: Było ich mniej.

Liczył się Pan z innym wyrokiem w drugiej instancji niż ten, który zapadł?
HENRYK STOKŁOSA: Zdaję sobie sprawę, że sprawiedliwość i rzeczywistość to dwie różne rzeczy, ale w coś trzeba wierzyć. Jeżeli ten wyrok byłby inny, to by była kolejna zemsta. I ta kolejna zemsta skończyłaby się na pewno w Strasburgu. A przypomnę, że Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał mi rację już w dwóch sprawach. Mam dość argumentów w aktach na to, że Stokłosa jest niewinny. Moim zdaniem sąd mógł definitywnie zamknąć pewne sprawy. Chociażby sprawa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, gdzie nie może być mowy o żadnym wyłudzeniu chociażby z tego powodu, że zwróciliśmy tamte pieniądze. Kolejna to utrudnianie kontroli. Jak to wyglądało? Pierwsi przychodzą weterynarze. Zajmuję się nimi, a za dwie godziny przychodzą inspektorzy z ochrony środowiska. Ja im tłumaczę: "Musicie poczekać. Albo chodźcie razem". Nie. Oni razem nie pójdą. I wreszcie sprawa bicia pracowników. Pamiętam jak dziś radę senatora Waleriana Piotrowskiego, prawnika z Zielonej Góry: Jak będziesz miał do czynienia ze złodziejami w swojej firmie, to nigdy nie sam. Tamtej nocy poszedłem spotkać się z tymi, którzy mnie okradali na ich własną prośbę. To było zaledwie kilka godzin po zebraniu, na którym ostrzegałem, że kradzieże będą zgłaszane policji. Kiedy szef ochrony zadzwonił do mnie, że zatrzymał samochód naładowany kurami, paszą i innymi rzeczami, powiedziałem mu, że to sprawa dla policji. "Szefie, ale oni chcą z panem rozmawiać". Nie poszedłem sam. Zabrałem ze sobą lekarza, kadrową, kierownika. I ja nie mogę do dziś się z tego wytłumaczyć. To mnie najbardziej boli, jak ten pracownik, który zorganizował cały ten złodziejski proceder, wstaje i mówi, że go uderzyłem. Jego żona wciąż u mnie pracuje.

Trzy lata temu ochroniarz Romuald G. został skazany za bicie i okaleczanie pracowników Farmutilu, których przyłapał na kradzieży. Jednemu z nich odrąbał tasakiem palec. Zdaniem śledczych, działał na pańskie polecenie.
HENRYK STOKŁOSA: Nie miałem z tym nic wspólnego. On nie był nawet naszym pracownikiem.

Zmieniłby Pan coś w swoim życiu?
HENRYK STOKŁOSA: Nie wystartowałbym w wyborach do senatu w 1989 roku. Zająłbym się własną firmą. To byłaby potężna, prywatna grupa firm, jeszcze większa niż dziś. Polityka i biznes razem? W tym kraju to się źle kończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski