"Miasto 44": Dziś młodzi ludzie też poszliby walczyć o wolność, jak powstańcy [ZDJĘCIA + TRAILER]

Anita Czupryn
Twórcy filmu "Miasto 44" zapewniają, że takich scen wojny i takich efektów specjalnych w polskim kinie jeszcze nie było
Twórcy filmu "Miasto 44" zapewniają, że takich scen wojny i takich efektów specjalnych w polskim kinie jeszcze nie było Fot. Ola Grochowska/materiały prasowe Kino Świat
Najbardziej wyczekiwany, jeden z najdroższych, z efektami specjalnymi, jakich w polskiej kinematografii jeszcze nie było. Znakomite rekomendacje powstańców i historyków, honorowy patronat prezydenta. Film Jana Komasy "Miasto 44" w kinach zobaczymy dopiero 19 września, ale już o nim głośno.

Na początek liczby: budżet filmu zamknął się ostatecznie w kwocie 25 mln zł, z czego większość sumy pochłonęły efekty specjalne. I nic dziwnego - odpowiadał za nie hollywoodzki specjalista Richard Bain, który wcześniej współpracował z takimi wizjonerami kina jak Christopher Nolan, Peter Jackson czy Terry Gilliam, a jego pracę mogliśmy podziwiać między innymi w filmach: "Casino Royale", "Incepcja", "King Kong" i "Nędznicy".

Źródło: TVN24/x-news

- Nawet jeśli widzowie będą już mieć dość tematyki wojennej, to pójdą na nasz film ze względu na efekty specjalne - uważa producent Michał Kwieciński, prezes Akson Studio. Zdaniem specjalistów siłą filmu będą właśnie efekty komputerowe - najlepsze w historii polskiego kina. Michał Kwieciński uchyla rąbka tajemnicy: - Dzięki doskonałemu połączeniu scenografii i efektów komputerowych stworzono zupełnie zrujnowane miasto - wykreowano krajobraz, który nigdzie w rzeczywistości już nie istnieje. Wszystko wygląda jak prawdziwe i to jest właśnie imponujące.

Do tej pory polski film historyczny stał pomnikiem i spiżem. Reżyser Jan Komasa podkreśla, że jego film "Miasto 44" nie będzie pomnikiem. Jego aktorzy dodają, że bardziej interesujący są ludzie, nie idee

Zdjęcia do filmu realizowano w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, Świebodzicach, Walimiu i Modlinie. Trwały od 11 maja do 23 sierpnia 2013 r., czyli przez 63 dni - tyle, ile powstanie warszawskie. Teraz odbywa się postprodukcja - montaż, udźwiękowienie i praca nad efektami komputerowymi. Pierwsza wersja filmu trwała trzy godziny, ale został już skrócony do dwóch godzin. Przez plan filmu przewinęło się ponad 3 tys. statystów. Imponujące dekoracje budowało 10 odrębnych ekip, które do zainscenizowania zniszczonego miasta użyły 5 tys. ton gruzu. Aktorów wybrano na ogólnopolskich castingach, w których udział wzięło 7 tys. ludzi. Castingi odbywały się od grudnia 2012 r. do marca 2013 r. i przeprowadzane były w Suwałkach, Białymstoku, Lublinie, Krakowie, Wrocławiu i Warszawie.

W premierze filmu ma uczestniczyć 15 tys. osób na Stadionie Narodowym podczas obchodów 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. I będzie to największa premiera w Europie, nie mówiąc o tym, że w Polsce takiego wydarzenia jeszcze nie było.

Przygotowania do filmu trwały osiem lat. Po tym, jak Jan Komasa w Akson Studio wyreżyserował wraz z dwojgiem innych debiutantów film "Oda do radości", Michał Kwieciński podpowiedział mu pomysł kolejnego filmu. - Marzyłem o filmie o powstaniu warszawskim. Moją ambicja jako producenta było, aby wielki, poważny film zrobił bardzo młody człowiek. Ktoś, kto na tamte wydarzenia spojrzy z punktu widzenia osoby dwudziestokilkuletniej, a nie dojrzałego, doświadczonego twórcy. Wydawało mi się, że perspektywa młodego, zdolnego człowieka zapoczątkuje nową erę w polskim kinie historycznym, któremu potrzebny był przełom. Stąd pomysł, żeby to bardzo młody twórca zrobił bardzo duży film o bardzo młodych ludziach. Janek Komasa napisał scenariusz o ludziach 18-19-letnich - nie o przywódcach, nie o powodach wybuchu powstania, nie o racjach politycznych. Bardzo mi się to spodobało. I tak naprawdę przez osiem lat szukaliśmy pieniędzy. Na początku słyszeliśmy przede wszystkim oburzenie: "Jak to?! Gdzie 24-letni reżyser może robić film za takie pieniądze?". Ja uważałem, że należy zaryzykować. Jednak przez osiem lat trudno było mi zarazić entuzjazmem innych. Teraz 70. rocznica powstania spowodowała, że bardziej przychylnie zaczęto patrzeć na nasz projekt, a dzięki sukcesowi "Sali samobójców" również - na reżysera Jana Komasę. Dobrze się stało, że Janek po drodze zrobił ten film. Karta się odwróciła, to wszystko pomogło w przekonaniu koproducentów i sponsorów do udziału w tym przedsięwzięciu - opowiada Kwieciński.

Reżyser Jan Komasa w jednym z wywiadów wspominał, jak po sukcesie filmu "Oda do radości" Kwieciński wziął młodych reżyserów pod swoje skrzydła, obiecując im realizację kolejnych filmów. Komasa odpowiedział na jego propozycję i napisał scenariusz o powstaniu na konkurs, jaki zorganizowało miasto Warszawa razem z Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyznawał, że o samym powstaniu niewiele wtedy wiedział, więc zabrał się solidnie do pracy. Ale w konkursie mu nie poszło. Mimo to producent postanowił zaryzykować. Tyle że Komasę wtedy pochłonęło kino współczesne - rozpoczął pracę nad "Salą samobójców". Wrócił jednak do scenariusza o powstaniu, poprawiał go całymi latami. Zaangażował się tak bardzo, że spotykał się z powstańcami, grupami rekonstrukcyjnymi i historykami. Wszystko po to, aby wejść w temat jak najmocniej, aby choć przez moment poczuć to, co mogli czuć powstańcy.

Twórcy filmu przed produkcją konsultowali scenariusz z weteranami powstania warszawskiego. Nie wszystko podobało się powstańcom. Kontrowersję budziły niektóre sceny (m.in. erotyczne), język - zbyt, jak mówili, wulgarny. - Te wątpliwości dotyczyły scenariusza, nie samego filmu. Niedawno uczestnicy powstania warszawskiego, przedstawiciele Związku Powstańców Warszawskich i Światowy Związek Żołnierzy AK obejrzeli wstępną wersję filmu. Zależało nam na ich opinii, byliśmy otwarci na zasugerowane przez nich zmiany. Nikt nie miał zamiaru prowokować powstańców. Po projekcji zaproszeni powstańcy byli zachwyceni. Film, ich zdaniem, odpowiada tamtej rzeczywistości. Dostaliśmy od nich listy z samymi pozytywnymi opiniami. Oczywiście, nie wszystkim podoba się jedna czy druga z fikcyjnych postaci, ale cały film ma absolutne poparcie powstańców - mówi producent.
Generał Brygady Zbigniew Ścibor-Rylski, prezes Związku Powstańców Warszawskich, napisał: "Bardzo popieramy ten projekt. Scenariusz trafnie oddaje atmosferę tamtych dni i nie odbiega od prawdy historycznej. Wierzymy, że film »Miasto 44« młodego twórcy Jana Komasy trafi nie tylko do świadków tych wydarzeń, ale przede wszystkim do młodego pokolenia Polaków będących w wieku, w jakim my byliśmy wtedy".

Pozytywne rekomendacje wystawili filmowi też historycy. Doktor habilitowany Andrzej Krzysztof Kunert uważa scenariusz młodego - i już cenionego - reżysera za jeszcze bardziej zakorzeniony nie tylko w historii, ale także w prawdzie. - Uważam go bowiem za jeszcze bliższy owej prawdy najważniejszej: psychologicznej, ideowej i motywacyjnej - oświadczył. Z jego opinią zgadza się prof. Władysław Bartoszewski: "Zdaję sobie sprawę, że obecnie tworzone dzieła filmowe dotyczące wydarzeń 1944 roku przeznaczone są dla ludzi, którzy w ogromnej większości tematykę tę znają ze słyszenia - lektury lub (rzadziej) ustnie przenoszonych tradycji rodzinnych. Film według scenariusza Jana Komasy może i powinien być jednym z wielu na temat Powstania Warszawskiego. Ale jeśli będzie pierwszym stworzonym przez twórców jego pokolenia, to dobrze. Jestem zwolennikiem jego realizacji" - zaopiniował Władysław Bartoszewski. Swoje stanowisko zajął też prof. Norman Davis, angielski historyk, któremu w scenariuszu Jana Komasy podoba się to, że autor przedstawia bohaterstwo powstańców, ale nie wpada w pułapkę prostych stereotypów, rozumie niuanse wydarzeń historycznych. - Scenariusz umiejętnie pokazuje rozmaitość i wielowymiarowość dziejów powstania warszawskiego. Zróżnicowane pierwszo- i drugoplanowe postacie pokazują niezwykły dramatyzm tego zrywu - ocenia prof. Norman Davies.

Przed realizacją zdjęć aktorzy wyjechali na obóz poza Warszawę. Nie zabrali telefonów, nie mogli mieć kontaktu ze światem

Pochlebną opinię wyraził też Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. Jego zdaniem na filmowy obraz powstania warszawskiego widziany oczami młodych twórców od wielu lat czeka nie tylko polska, ale też światowa publiczność. Jest przekonany, że dzieło Jana Komasy skłoni widzów do refleksji nad wydarzeniami z sierpnia i września 1944 r. i zapisze się chwalebną kartą w polskiej kinematografii.

Film zakwalifikowano jako dramat wojenny. Opowiada historię młodego chłopaka Stefana (Józef Pawłowski), który nie jest klasycznym herosem - dołącza do powstania niejako przez przypadek, jest uwikłany w uczuciowy trójkąt, pomiędzy Kamą (Anna Próchniak) i Biedronką (Zofia Wichłacz). "Miasto 44" to nie tyle historia powstania, ile opowieść o dojrzewaniu z historią powstania warszawskiego w tle. Twórcy jednak odżegnują się od nazywania go filmem historycznym czy dokumentem obrazującym przebieg powstania warszawskiego. To będzie prawdziwa opowieść o ludziach w walczącym mieście, o tym, jak się zachowywali, o ich momentach załamania czy tchórzostwa, o ich marzeniach, o poświęceniu czy - zwyczajnie - miłości. "Miasto 44" ma przekazywać emocje, a nie stać się kolejnym argumentem w dyskusji na temat powstania.

Co ciekawe, to nie znane nazwiska mają być siłą tego filmu. Zamiast gwiazd polskiego kina zobaczymy młode, nieograne twarze. - Tuż przed rozpoczęciem zdjęć wybrani do filmu aktorzy wyjechali na obóz poza Warszawę. Zostawili telefony komórkowe, nie mogli mieć kontaktu ze światem. Znaleźli się w warunkach przedwojennych. Bardzo im się to spodobało, niechętnie wracali potem do współczesnej rzeczywistości. Chodziło o to, aby mogli sobie wyobrazić świat, w którym telefony nie działają i komunikacja między ludźmi nie jest prosta. Zdjęcia powstawały w atmosferze niesłychanej ekscytacji, praca była fantastyczna - opowiada producent.

Produkcja pokazuje tezę reżysera Janka Komasy, który powiedział, że robi ten film po to, by sobie odpowiedzieć na pytanie: Jak bym się zachował, gdyby dzisiaj wybuchło powstanie? Odpowiedź znalazł. Zachowałby się podobnie, jak zachowali się tamci młodzi ludzie sprzed 70 lat. Poszedłby do walki, ale miałby wątpliwości. Jednak oddałby życie. Za wolność.

- Jestem przekonany, że i dzisiejsi młodzi ludzie w sytuacji, jaka miała wtedy miejsce, wzięliby udział w wyzwoleńczym zrywie, nie zawsze świadomi politycznych decyzji i motywacji "góry" - mówi Kwieciński.

Wyniki ostatnich badań sondażowych na temat patriotyzmu Polaków pokazują, że dziś tylko 19 proc. Polaków oddałoby dla ojczyzny życie lub zdrowie, a jeszcze mniejszy odsetek badanych zadeklarował, że poświęciłby dla kraju swój majątek. Zdolność do poświęceń wykazują chętniej osoby po 45. roku życia i starsze. Sondaż przeprowadziła na zlecenie "Rzeczpospolitej" firma Homo Homini przy okazji filmu o Ryszardzie Kuklińskim. Dla niektórych komentatorów są to skutki piosenki "Sorry, Polsko" Marii Peszek śpiewającej, że nie odda dla ojczyzny ani kropli krwi. Ale młodzi ludzie, którzy pójdą na "Miasto 44", zobaczą postawy im bliskie. - Postacie naszego filmu to nie są spiżowi bohaterowie, nie opowiadamy w konwencji patriotyczno-martyrologicznej o wydarzeniach z 1944 r. - zaznacza producent. Młodzi widzowie nie usłyszą więc słów: "Jestem patriotą, ojczyzna w potrzebie i muszę jej bronić". Zobaczą bohaterów, którzy wchodzą w powstanie, bo mają dość niewoli i uciemiężenia przez hitlerowców. Dla twórców filmu nie ulega wątpliwości, że i dziś byłoby tak samo. Istota nie leży więc w patriotyzmie, ale w tym, że i dziś, tak jak zawsze, młodzi ludzie chcą być wolni, chcą oddychać wolnością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: "Miasto 44": Dziś młodzi ludzie też poszliby walczyć o wolność, jak powstańcy [ZDJĘCIA + TRAILER] - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl