"Staruch", Leśnodorski i tatuaż z Ojcem Chrzestnym. Kibole rządzą polskimi klubami

Andrzej Witkiewicz
Po wydarzeniach z meczu Legia - Jagiellonia, wszyscy zadają sobie pytanie: kto rządzi w klubach?
Po wydarzeniach z meczu Legia - Jagiellonia, wszyscy zadają sobie pytanie: kto rządzi w klubach? fot. Bartek Syta / Polskapresse
Kluby ekstraklasy nie chcą albo boją się walczyć z chuliganami. Państwo niewiele im pomaga. Działacze nie wydają zakazów stadionowych, idą na układy z kibolami. Dla Legii okazało się to fatalne.

Kto rządzi na Legii? Od kilkunastu lat trwa przeciąganie liny. W latach 90. rządzili chuligani, co prowadziło do wielu zadym. Po przejęciu klubu przez ITI koncern medialny wydał twardą wojnę stadionowym bandytom. Sytuacja stała się patowa. Były bojkoty, puste trybuny, głównie na "Żylecie", kibice nie dopingowali piłkarzy. Kibole straszyli "pikników", którzy łamali zakaz dopingu, a z trybun niosło się wulgarne "ITI - spierdalaj" i "Legia to my, a nie Zygo i jego psy".

Symbolem podłej sytuacji stała się scena po śmierci współwłaściciela Legii Jana Wejcherta, gdy zamiast minuty ciszy kibole zaryczeli "Jeszcze jeden". Okrzyk zaintonował ich przywódca "Staruch", za co otrzymał od klubu zakaz stadionowy (mógł jednak wtedy prowadzić doping na meczach wyjazdowych), który już się skończył.

ITI tracił na tym finansowo, Legia sportowo, normalni kibice byli zrażeni. Za kadencji prezesa Piotra Kosmali doszło do dialogu władz ITI z kibicami i ugody. Impulsem było zbudowanie nowego stadionu. Wraz z pierwszymi meczami na nim wrócił doping. Miłości na linii klub - kibice nie było, zdarzały się nadal chwilowe bojkoty, gdy Legia z wojewodą próbowała zaprowadzić porządek na "Żylecie", ale było już normalniej.

Sytuacja zmieniła się, gdy mniejszy wpływ na Legię zaczął mieć schorowany Mariusz Walter, a sprawy w swoje ręce wzięli spadkobiercy Jana Wejcherta. Prezesem został Bogusław Leśnodorski. Prawnik, biznesmen i od lat fanatyczny kibic Legii. Stosunki z szalikowcami się ociepliły, dostali więcej swobody. Wydawałoby się - sielanka.

Nic bardziej mylnego. To były pozory. Na nowym stadionie przy Łazienkowskiej było w miarę spokojnie, ale od dawna kibole Legii rozrabiali na wyjazdach. Jeszcze przed rozejmem w 2006 r., chuligani demolowali Warszawę, "świętując" mistrzostwo Polski. Rok później wszczęli bitwę na stadionie w Wilnie podczas przerwanego meczu z Vetrą, po której Legia została wykluczona z europejskich pucharów.

Już po ugodzie, w 2011 r., bandyci w szalikach Legii i Lecha wbiegli na murawę podczas finału Pucharu Polski i zdemolowali stadion w Bydgoszczy (trzy lata wcześniej zrobili to podczas finału PP w Bełchatowie). Wilno i Bydgoszcz to niejedyne miasta, w których kibole z Warszawy okryli się niesławą. Wywołali też burdy w Wiedniu, Utrechcie, Kopenhadze, Rzymie. "Europejczycy" pełną gębą. Niestety oni tak myślą - dla nich udział w bójce to powód do dumy.

Tatuaż z Ojcem Chrzestnym
Leśnodorski uznał jednak, że tym ludziom można zaufać i trzeba dobrze z nimi żyć. Fajnie, że dogadał się z kibicami, ocieplił stosunki. Popełnił jednak błąd, bo pozwolił im na zbyt wiele. Z kolei ITI wcześniej było zbyt kategoryczne i sztywne, dialog z koncernem był ciężki. Leśno-dorski zmarnował jednak niepowtarzalną szansę, by dobrze żyć z kibicami, ale jednocześnie trzymając się zasad, granic, których przekroczyć nie wolno.

Ekscentryczny prezes wybrał inną drogę. Zamiast pilnować kiboli, nie dopuścić do ekscesów, krył ich, usprawiedliwiał używanie rac i petard na stadionie, nie reagował na podejrzane flagi i obraźliwe hasła. Polemizował z wojewodą i jego zakazami, zamiast twardo potępić pirotechniczne popisy kibiców. Nie zmieniał tego nawet fakt, że Legia była dotkliwie karana finansowo przez UEFA, która - podobnie jak wojewoda - zamykała za race i burdy "Żyletę" i cały stadion.
Zabawa zakończyła się bitwą na trybunach podczas meczu Legii z Jagiellonią Białystok. Nie chcę kopać leżącego, media właśnie rozjechały prezesa Legii (poniekąd słusznie), ale Leśnodorski w dużej mierze ponosi winę za kłopoty z kibolami. Zaufał chuliganom, czego czynić się nie powinno, gdy ich czyny to recydywa. Trudno orzec, czy to naiwność, czy głupota, bo o złą wolę trudno go posądzać.

Czerwona lampka mogła się już zapalić, gdy Warszawę obiegła wieść, że na ręce prezesa pojawił się tatuaż z podobizną Don Vito Corleone, szefa mafii z filmu "Ojciec Chrzestny". Wykonać miał go sam "Staruch", który studiował w Akademii Sztuk Pięknych i jest zdolnym tatuażystą. Prezes spoufalający się z szefem kibiców, który pobił piłkarza Legii Jakuba Rzeźniczaka i sprofanował okrzykiem "Jeszcze jeden" pamięć właściciela Legii, mógł budzić niesmak i obawy. Poszedł zbyt daleko.

Leśnodorski, broniąc kibiców, argumentował, że na Legii jest spokojnie jak nigdy wcześniej, od lat nie było żadnych awantur. To prawda. Na Łazienkowskiej nie było bijatyk, do niedzieli, ale był szereg bandyckich występków na wyjazdach oraz wulgarne śpiewy na meczach przy Łazienkowskiej. Do tego dochodziły nieszczęsne race. Skoro wojewoda zaciekle z nimi walczył, a mimo tego pojawiały się niemal na każdym meczu, musiało być ciche przyzwolenie władz klubu i ochroniarzy, na ich wnoszenie. Bez tego kibole z petardami nie mogliby ciągle przemycać ich przez bramki.

Zwolennicy rac na Legii powtarzają, że są używane pod kontrolą, że nikomu nic się nie stało. Do czasu. Nic się nie dzieje, gdy używają ich rozsądni ludzie. Już podczas meczu z Jagiellonią kibice obu klubów rzucali nimi w siebie, a obok siedziały też dzieci. Także strzelanie fajerwerkami pod dachem mogło zakończyć się nieszczęściem. Władze Legii jednak nie walczyły z tym, a to brak wyobraźni. Kto odpowiadałby moralnie i finansowo, gdyby któryś z fajerwerków pozbawił kogoś wzroku?

Jak kibolom dasz palec, to odgryzą całą rękę. O tym, że skradli flagi Jagiellonii i zamierzali je spalić podczas niedzielnego meczu, wiedzieli nawet dziennikarze. Zamknięcie "Żylety" sprawiło, że tylko wywiesili te flagi do góry nogami, prowokując fanów Jagiellonii. Ci do aniołków nie należą, więc trwał festiwal obelg z obu stron, a szalikowcy z Białegostoku chcieli flagi odzyskać. Doszło do bijatyki.

O planowanej prowokacji z flagami musiały też wiedzieć władze Legii, ale nie zrobiły nic, by temu zapobiec. Ochrona nie nie wykonała żadnego ruchu, by powstrzymać szalikowców Legii przed wyłamaniem ogrodzenia i wtargnięciem na sektor Jagiellonii. Niewiele brakowało, by bitwa zakończyła się masakrą. Policja została wezwana zbyt późno i miała utrudnione wejście na trybuny.

Bijatyka to także efekt tego, że kibiców z zamkniętej "Żylety" klub wpuścił na inne trybuny, blisko fanów z Białegostoku. "To na czym w tej sytuacji polegała sankcja? Na zamknięciu krzesełek? Ludzie z »Żylety« nie powinni mieć prawa wejścia na mecz z Jagiellonią" - słusznie prawił Zbigniew Boniek.

Leśnodorski ma kłopoty
Prezesowi PZPN też trzeba jednak wrzucić kamyczek do ogródka, bo gdy objął posadę, by przypodobać się kibolom (już nie śpiewają j... PZPN) absurdalnie wnioskował o amnestię dla chuliganów i zniesienie zakazów stadionowych. Dopiero po czasie przejrzał na oczy i dziś mówi, że bandyci rządzą klubami i trzeba z nim twardo walczyć.
Dopiero niedzielne ekscesy sprawiły, że także Leśnodorski zmienił podejście. Potępił chuliganów, zapowiedział zakazy stadionowe, zwolnił szefa bezpieczeństwa w klubie. Wyraził gotowość ściślejszej współpracy z Ekstraklasą SA, PZPN, wojewodą, policją. Późno, ale lepiej niż wcale. Jednak źle to świadczy o jego wcześniejszej uległej i frywolnej postawie w kwestii bezpieczeństwa. Czy będzie też teraz wiarygodny dla kibiców, których gloryfikował i pozwalał im na wiele, a teraz będzie karał?

Leśnodorski, który z Dariuszem Mioduskim stał się niedawno właścicielem Legii, obawia się wielomilionowych strat finansowych. Legia już została ukarana walkowerem za mecz z Jagiellonią, zapłaci 100 tys. zł kary, Ekstraklasa SA zamknęła stadion na jeden mecz, wojewoda może zamknąć go na dłużej. Fatalnie wpływa to na wizerunek klubu, odstrasza kibiców od przychodzenia na mecze. Część już zapowiedziała, że będzie się domagała zwrotu pieniędzy za karnety. Legia może mieć problem z podpisaniem nowej umowy ze sponsorem tytularnym stadionu. Umowa z Pepsi, przynosząca ok. 6 mln zł rocznie, wygasa w tym roku.

Leśnodorski może mieć kłopoty nie tylko finansowe. Minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz zapowiedział, że do prokuratury może zostać skierowany wniosek o ściganie przestępstwa, polegającego na narażeniu zdrowia i życia kibiców przez władze Legii.

W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Sienkiewicz mówił: "Leśnodorski twierdził, że na stadionach nie dzieje się nic złego. Przytoczę cytaty z grudnia: "Od instytucji państwowych nie oczekuję żadnej pomocy, grunt, by nie przeszkadzały" oraz "Twierdzenie, że jest problem z kibicami, to kompletna ściema i w realu w ogóle go nie ma". Prawda jest taka, że w realu polityka Legii, która nie jest wyjątkiem w ekstraklasie, polega na symbiozie władz klubu z chuliganami, którzy z jednej strony zapewniają wspaniałe oprawy meczów, a z drugiej - pozostają chuliganami albo bandytami. W niedzielę zobaczyliśmy, do czego prowadzi ta tolerancja. Taka droga zawsze kończy się katastrofą. Legia pozuje na nowoczesny europejski klub, a na jej stadionie wezwana na pomoc policja zastaje zamkniętą na głucho bramę wejściową i pracownik nie ma do niej klucza".

Jak walczyć z chuliganami? Mioduski ma rację, że stosowanie zbiorowej odpowiedzialności i zamykanie stadionów jest złym rozwiązaniem. Dlaczego 30 tys. widzów ma cierpieć za głupotę kilkudziesięciu osób i nie móc oglądać meczów ukochanego zespołu? Przecież to wyraz bezsilności państwa, policji, służb, PZPN, klubów, wobec garstki chuliganów. Stadion można zamknąć raz, jako ostrzeżenie, a nie stosować tego środka jako rozwiązanie problemów.

Karze się w ten sposób kibiców, a nie kiboli. Chuliganów te kary nie obchodzą. W internecie piszą, że dla nich nie ma znaczenia, czy Legia dostała karę finansową, czy zamknięty zostanie sektor, czy stadion. Legia może być nawet w IV lidze, byleby oni mogli rządzić i rozrabiać. Dzieciaki, które raptem dwa lata chodzą na Łazienkowską, rozrabiają i krzyczą "Legia to my", niszcząc radość z oglądania zespołu ludziom, którzy kibicują mu kilkadziesiąt lat i poświęcili Legii niemal całe życie.

Bezsilność państwa
Nie ma Legii bez "Żylety", mecze z samymi piknikami to byłby upadek i brak atmosfery. Doping, oprawa, nawet czasami bluzgi, muszą być. Ale nie może być zgody na bandytyzm. Mała grupka osób nie może terroryzować kilkuset tysięcy legionistów. Karani twardo powinni być konkretni ludzie, zadymiarze. Konieczna jest nieuchronność kary. Liczne i długie zakazy stadionowe, zgłaszanie się przez ukaranych na komisariat w porze meczu. Państwo, policja, kluby nie radzą sobie z wyłapaniem bandytów, więc najłatwiej im zamknąć stadion. Na to nie może być zgody.
Problem z chuliganami na stadionach bierze się w dużej mierze z tego, że kluby dotąd bały się albo wręcz w niektórych przypadkach nie chciały z nimi walczyć. Zakazów stadionowych działacze klubowi wydawali jak na lekarstwo. Przywódcy kiboli, choć są powszechnie znani, czują się bezkarni. Nikt ich nie ruszy, działacze w niektórych klubach wręcz trzymają z nimi sztamę.

- Kibolami w dużych klubach rządzą ludzie z półświatka, którzy zarabiają w ten sposób - mówi nasz informator. - Są zrzutki pieniędzy od kibiców, z klubu, na mecze wyjazdowe, flagi, race, oprawę. Jest tego np. 60 tys. zł, a 20 tys. zostaje zawsze u hersztów. Kluby zazwyczaj mają układ z tymi przywódcami, tolerują to, w zamian za zapewnienie przez nich bezpieczeństwa na trybunach. Prezesi boją się z nimi zadrzeć i trudno im się dziwić, mogliby prywatnie mieć kłopoty. Ludzie z ochrony na stadionie to zwykle kumple kiboli, więc nie mają problemów z wnoszeniem, czego chcą. Na niektórych stadionach handluje się nawet narkotykami. Kibole muszą od czasu do czasu zrobić zadymę, by pokazać, że są potrzebni i trzeba ich opłacać, by burd nie było. W różny sposób. Np. w Lechu Poznań cateringiem zajmuje się rodzina jednego z przywódców kibiców. Często też kibole mają nieformalną zgodę, by zarabiać na klubowych pamiątkach.

W Legii niby wyłączność na sprzedaż gadżetów ma klub, ale w praktyce duże zyski z tego czerpią też wpływowi kibice. Na Torwarze za cichym przyzwoleniem klubu jest konkurencyjny dla oficjalnego prywatny sklep z kibicowskimi pamiątkami, na których nie ma herbu i napisu Legia, ale pojawiają się napisy Legioniści czy LW 1916. Obroty w tym sklepie są duże.

Walcząc z bandytyzmem na stadionach, pamiętajmy też o jednym. Nawet jeśli usuniemy chuliganów z polskiej piłki, to nie znaczy, że oni przestaną istnieć i że nie będzie problemu. To będzie leczenie skutku, a zwalczać trzeba przyczynę. Jeśli jej nie wyleczymy, na ich miejsce pojawią się inni. Nie będą rozrabiać na stadionie, to będą na osiedlu, dworcu, w knajpie. Już rozrabiają, tylko tego się tak nie nagłaśnia jak zadym stadionowych.

Boniek ma takie uniwersalne powiedzenie dla wielu problemów: "To wszystko z biedy". Trafne w przypadku kiboli chuligaństwa na stadionach. Większość z szalikowców to chłopcy z blokowisk, małych miasteczek, biednych, patologicznych rodzin. Których wychowywała ulica, bo rodzice pili. Dzieciaki, które nie mają wykształcenia, pracy, perspektyw. Odrzuceni. Ich życiem, rodziną jest klub, koledzy, zadymy. Tam czują się potrzebni, silni.

To zadanie dla państwa, samorządów, elit, by tych biednych, patologicznych rodzin i kandydatów na chuliganów, było jak najmniej. Tymczasem dzieje się odwrotnie i dysproporcje w społeczeństwie są coraz większe, nie tylko w Polsce. Jeśli sobie z tym nie poradzimy, nie poradzimy sobie też z bandytyzmem nie tylko na stadionach, ale i wszędzie wokół nas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl