Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto, oprócz pisarzy, wymyśla przestępstwa

Agnieszka Smogulecka
Fikcyjne kradzieże aut są do tej pory najczęściej wymyślanymi przestępstwami. Większość  właścicieli liczy na odszkodowanie, inni chcą przede wszystkim pozbyć się kłopotu
Fikcyjne kradzieże aut są do tej pory najczęściej wymyślanymi przestępstwami. Większość właścicieli liczy na odszkodowanie, inni chcą przede wszystkim pozbyć się kłopotu A. Szozda
Jedni zgłaszają fikcyjne kradzieże aut, inni wymyślają rozboje, a nawet uprowadzenia i gwałty. To już plaga - mówią policjanci o przestępstwach, których nigdy nie było. Motywów, jakimi kierują się "ofiary" rzekomego łamania prawa, szukała Agnieszka Smogulecka.

Nie ma tygodnia, byśmy nie wykrywali fikcyjnych przestępstw, a mamy świadomość, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdopodobnie nie ma też tygodnia, by nie było takich zgłoszeń - komentują policjanci. Komenda wojewódzka nie prowadzi jednak odrębnych statystyk. To byłoby zresztą trudne, bo czasami takie sprawy znajdują rozwiązanie po wielu tygodniach czy miesiącach od zgłoszenia.

Od stłuczki po napady
Tylko ostatni tydzień. Policjanci z komisariatu Poznań Grunwald zatrzymują pracownicę punktu Lotto. Kobieta wymyśliła dwa napady, które miały tłumaczyć brak gotówki w kasie. Wpadła, bo nie przemyślała zeznań. Mówiła, że do kolektury wbiegł mężczyzna, popchnął ją, zabrał pieniądze. Kryminalnym wydało się dziwne, że choć napastnik miał mieć na głowie kominiarkę, kobieta była pewna, że miał około 30 lat i że - choć przed kolekturą była ogromna kałuża - bandzior nie zostawił na podłodze błota. Przypomniało im się, że byli w tym miejscu jesienią zeszłego roku. Wtedy jakiś młodzieniec miał grozić tej samej kobiecie nożem. Przyciśnięta przez śledczych kasjerka wreszcie przyznała, że oba przestępstwa wymyśliła. Miała długi hazardowe i sama zabrała rzekomo zrabowane pieniądze.

Mija kilka dni. Funkcjonariusze z Grunwaldu zatrzymują właściciela forda eskorta. Młody mężczyzna zgłosił, że ktoś ukradł jego auto. Ford był zepsuty, ruszał tylko "na zapych", nie miał tłumika, miał niesprawne światła. Szybko okazało się, że właściciel razem z przyjaciółmi pojechali podczas imprezy po alkohol. Namierzyła ich załoga radiowozu. Uciekając, chcieli skręcić w polną drogę. Drogi nie było, wpadli do rowu, auto zostawili i poszli na stację benzynową po piwo. Tam wymyślili historyjkę o kradzieży.

W tym samym czasie policjanci z poznańskiego komisariatu Stare Miasto rozwikłali dwie podobne sprawy. Jeden z mężczyzn zgłosił, że napadnięto go i skradziono rower. Okazało się, że rower faktycznie zniknął, ale rozboju nie było. Mężczyzna ubarwił historię, żeby sprawa - jak wyjaśniał - wyglądała na poważniejszą. Inny poznaniak zgubił portfel w taksówce, ale zgłosił, że ktoś go napadł i obrabował przy ul. Mostowej. Podał nawet rysopis, na podstawie którego wytypowano rzekomego sprawcę...

- Każde zgłoszone przestępstwo jest drobiazgowo analizowane - zapewnia Andrzej Borowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. - Fikcyjne przestępstwa przysparzają dodatkowej pracy i zabierają czas, który policjanci mogliby wykorzystać na szukanie prawdziwych przestępców. Postępowania kończą się przedstawieniem zarzutów zgłoszenia przestępstwa, którego nie było i czasami składania fałszywych zeznań.

- Ludzie nie zdają sobie sprawy, że za zgłoszenie wymyślonych przestępstw grozi odpowiedzialność karna - dopowiadają ku przestrodze policjanci. - Wyrok komplikuje życie, powoduje, że trzeba zrezygnować z niektórych planów, trudniej znaleźć pracę itp.

Po pierwsze: pieniądze
Dlaczego więc tyle osób decyduje się na taki krok? Kryminalni nie mają wątpliwości: - Z głupoty - mówią krótko. Po chwili jednak dodają: - Najczęściej chodzi o kasę.

Zaczęło się kilka lat temu, od wyłudzania odszkodowań za fikcyjne stłuczki. Najpierw były to pojedyncze przypadki. Dla niektórych jednak proceder stał się biznesem, z którego uczynili sobie źródło utrzymania. W najgłośniejszej ze spraw w naszym województwie brali udział także policjanci - to oni potwierdzali podawane przez sprawców okoliczności. W 2007 roku zarzuty postawiono 60 osobom, w tym kilkunastu policjantom z Poznania i podpoznańskich komisariatów. Rok wcześniej znaleziono auta, które służyły do wyłudzania pieniędzy za fikcyjne stłuczki. Dwóch mężczyzn znajdowało osoby, które za niewielką opłatą zgadzały się rejestrować auta na swoje nazwiska. Później fingowano stłuczki, by wyłudzać odszkodowania. Lata mijają, a ciągle znajdują się tacy, którzy nie wierzą w możliwość udowodnienia im kłamstwa.
- Proszę sprawdzić, czy w grę wchodzą wyłudzenia odszkodowań komunikacyjnych - taki sygnał otrzymali kryminalni z Krotoszyna od jednej z firm ubezpieczeniowych. Zaczęli sprawdzać. Uwagę skupili na 29-letnim mężczyźnie, który w 2009 roku uczestniczył w pięciu kolizjach (z których cztery - jak ustalili policjanci - były fikcyjne). Przed sfingowanym zderzeniem mężczyzna montował w samochodzie uszkodzone części pojazdu z wcześniejszej, prawdziwej kolizji. Policjanci namierzyli też wspólników, którzy pomagali 29-latkowi, występując jako osoby uczestniczące w zdarzeniach.

Po drugie: więcej pieniędzy
Niemal równocześnie pojawiły się fikcyjne kradzieże aut. Zdarzało się wówczas, że właściciele wywozili samochody za granicę, tam sprzedawali, a po powrocie zgłaszali kradzież auta. Zarabiali dwukrotnie - brali pieniądze od kupujących i ubezpieczycieli.

Fikcyjne kradzieże aut są do tej pory najczęściej wymyślanymi przestępstwami. Większość właścicieli liczy na odszkodowanie, inni - których nie stać na utrzymanie wozu albo nie mogą go sprzedać - chcą przede wszystkim pozbyć się kłopotu. Przykład? Mieszkaniec podpoznańskiej gminy nie miał pieniędzy na utrzymanie auta, nikt też nie chciał go kupić. Rozebrał pojazd na części i zamurował je w stodole. Policjanci z Tarnowa Podgórnego przyjęli natomiast zawiadomienie o kradzieży bmw. Właściciel twierdził, że idąc na giełdę samochodową w Przeźmierowie, zostawił samochód na jednej z sąsiednich ulic. Gdy wrócił, auta już nie było. Policjanci niemal od początku byli pewni, że 39-latek kłamie. Wreszcie mężczyzna przyznał, że zgłosił kradzież, chcąc zaoszczędzić na kosztownej naprawie jednego z elementów silnika.

Policjanci z Leszna zatrzymali 21-latka, który twierdził, że ktoś ukradł ciężarówkę z naczepą z 24 tonami cukru. Wartość strat wyceniono na 150 tys. zł. Kryminalni rozwikłali zagadkę: właściciel firmy transportowej przywłaszczył sobie przewożony cukier, a dla zatarcia śladów zgłosił fikcyjną kradzież samochodu. Aby uwiarygodnić swoją wersję, tira porzucił na drodze i podpalił go. Policjantom wyjaśniał później, że cukier sprzedał innej firmie.

Natomiast włamanie upozorowali właściciele sklepu na poznańskim Nowym Mieście. Sprawcy mieli wyłamać zamki w drzwiach gospodarczych, ukraść alkohol i papierosy o łącznej wartości prawie 100 tys. złotych. Okazało się, że właściciele sklepu, mający długi w kilku firmach dostawczych, wszystko wymyślili. Sami wyłamali zamki, zniszczyli i wynieśli kasę fiskalną. Do fikcyjnego włamania przygotowywali się od kilku tygodni, by wyłudzić odszkodowanie. Otrzymane pieniądze miały rozwiązać ich finansowe problemy.
Po trzecie: uniki
- Uzyskanie pieniędzy z ubezpieczenia, a czasami też od osób, które biorą auto i tną na części jeszcze przed zgłoszeniem kradzieży, to jedna sprawa. Kolejny częsty powód wymyślania przestępstw to jednak próba uniknięcia odpowiedzialności - tłumaczą kryminalni. - Są i inne: strach, wstyd, ale są i przypadki, w których na próżno szukać jakiegokolwiek sensu.

Uniknąć odpowiedzialności chciała kasjerka z Lotto, która kradła pieniądze. To samo chcieli uzyskać przyłapani w tym tygodniu przez funkcjonariuszy z Grunwaldu młodzi ludzie, którzy jadąc po alkohol i uciekając przed policją, wpadli do rowu. Ale nie tylko oni. Tak często robią kierowcy, którzy po pijanemu rozbili się albo - nie mając prawa jazdy lub z innych powodów - uciekali przed kontrolą.
Policjanci z Tarnowa Podgórnego zatrzymali 46-latka, który zgłosił kradzież mercedesa. Mężczyzna twierdził, że pojazd skradziony został w Przeźmierowie, sprzed jednej z posesji. Po chwili usłyszał zarzuty. Okazało się bowiem, że auto jest na policyjnym parkingu. W nocy ścigali je celnicy - kierowca rozbił samochód, porzucił go i uciekł pieszo. Podobny przypadek zanotowano w Rawiczu. Jeden z mieszkańców zgłosił zniknięcie samochodu renault. Jeszcze tego samego dnia nadeszła informacja z Chodzieży: renaulta zabezpieczono w związku z uszkodzeniem barier ochronnych przy drodze.

Kierowca po kolizji porzucił auto, zabierając z sobą tablice rejestracyjne. Wiosną pilscy kryminalni ujęli 52-latka, który zgłosił kradzież samochodu z niestrzeżonego parkingu osiedlowego. Policjanci odnaleźli auto, było uszkodzone. Okazało się, że właściciel uderzył w przydrożną lampę. Pozbierał z ulicy uszkodzone elementy pojazdu, włożył je do bagażnika i pozamykał drzwi auta. Policjantom tłumaczył, że działał w szoku po stłuczce. - Takie sprawy stają się banalne. To standard, klasyka i tragifarsa - kiwają głowami kryminalni. Ale, jak mówią, pomysłowość ludzka nie zna granic.

21-latek opowiedział gostyńskim funkcjonariuszom historię mrożącą krew w żyłach. Mówił, że jechał służbowym samochodem do Częstochowy. Zauważył leżącego mężczyznę i przewrócony motocykl. Zatrzymał się, by udzielić rannemu pomocy. Wysiadł i wtedy został uderzony w głowę. Gdy walczył z bandytą, motocyklista podniósł się, podbiegł do mercedesa i z szoferki ukradł nawigację satelitarną, telefon komórkowy, dokumenty i 1,3 tys. złotych. Potem obaj napastnicy uciekli motocyklem. Opowieść okazała się nieprawdziwa. Mężczyzna przyznał, że zgubił pieniądze należące do firmy, w której pracował, a napad zgłosił, bo bał się konsekwencji. Żeby uprawdopodobnić historię, porozdzierał odzież oraz wyrzucił w lesie portfel, telefon i nawigację satelitarną.

Po czwarte: strach albo wstyd
- Bałem się żony - mawiają mężczyźni, którzy roztrwonili wypłaty i aby sprawa nie wyszła na jaw, poszli na policję. Jak ten, który twierdził, że został napadnięty w centrum handlowym w Poznaniu. Bandyta miał zabrać pieniądze na opłacenie mieszkania. W rzeczywistości mężczyzna sam roztrwonił pieniądze.

- Bałem się rodziców - tłumaczą swoje wymysły dzieciaki. Tak zrobił nastolatek, który zgubił w tramwaju plecak. Zapomniał zabrać go z sobą, gdy wysiadał na przystanku. Rodzicom powiedział, że napadli go starsi chłopcy. Rodzice zabrali syna do komisariatu.

- Nie wiedziałam, jak to wyjaśnić mężowi - tłumaczyła mieszkanka Nowego Miasta, która wymyśliła porwanie i gwałt. Niedawno została skazana za swoje wymysły. W zeszłym roku weszła do jednostki i powiedziała, że kilka dni wcześniej została uprowadzona z okolic rynku Jeżyckiego. - Poszłam tam w sprawie pracy. Zauważyłam trzech Romów w aucie. Obserwowali mnie - zeznawała. - Nagle samochód zatrzymał się, a oni wciągnęli mnie do środka. Nie krzyczałam, bo za bardzo się bałam - tłumaczyła.

Opowiadała, że oprawcy zabronili się jej odzywać, między sobą rozmawiali w obcym języku. Pojechali do Niemiec - podawała nazwy miejscowości, które mijali. Wreszcie, mówiła, zajęli miejsce w hotelu. Tam kobieta miała być wielokrotnie zgwałcona. Gdy udało jej się wrócić do Polski, poszła prosto do komisariatu. Taka była jej wersja. Szybko jednak okazało się, że to wszystko nieprawda. Policjanci zwrócili uwagę na to, że 21-letnia mężatka i matka często zmieniała wersje opowieści. Wreszcie przyznała, że wymyśliła historię o uprowadzeniu, bo bała się reakcji męża (który jej poszukiwał w czasie, gdy bawiła się w towarzystwie znajomych).

Po piąte: zainteresowanie i uwaga
Mieszkaniec Ostrowa upozorował własne porwanie, by wzbudzić zainteresowanie przyjaciółki, która chciała go porzucić. Jego zaginięcie zgłosiła dziewczyna zaniepokojona SMS-ami z pogróżkami wobec jej chłopaka i tym, że młodzieniec zniknął. Został odnaleziony w Poznaniu, miał zranioną rękę. Opowiedział, że bandyci zarzucili mu worek na głowę, zaciągnęli do auta, wrzucili do bagażnika i wywieźli. Powiedział, że oprawców rozpoznał po głosie - mieli to być handlarze narkotyków, domagający się jego powrotu do interesu. Aby go przekonać, wstrzyknęli mu coś do krwi. Gdy prawda wyszła na jaw, policjanci z komisariatu Północ kręcili głowami z niedowierzaniem: 20-latek sam wysyłał SMS-y z pogróżkami, żadnego porwania nie było. Wreszcie młodzieniec zdradził, że chodziło mu o zatrzymanie dziewczyny.

Policjanci nie chcą zdradzać, w jaki sposób udaje się im udowodnić, że przestępstw nie było. Wiadomo jednak, że wspierają ich coraz popularniejsze kamery monitoringu. Gdy są w pobliżu wskazanego miejsca, można sprawdzić, czy osoba albo auto rzeczywiście tam były, jak długo. Pomagają też świadkowie. I szczegóły, w których zgłaszający się gubią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski