18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy była pani w Czaczy, czy Czaczę pani zna?

Bogumiła Nehrebecka
Ziemia w tej wiosce jest bezcenna. Zresztą nikt jej nie sprzedaje. I nie dlatego, że to czarnoziem klasy lux. Bo tutaj nie złoci się pszenica, nie srebrzy żyto i nie tyją prosiaki. Tutaj "się handluje" kredensami z Amsterdamu za 450 zł, lampami z wystawki w Hamburgu za jedyne 40 zł i skórzanymi "wypoczynkami" z licytacji w Berlinie (jak nowe) za 700 zł. O największym targowisku rzeczy używanych w Europie w miejscowości Czacz, na które zjeżdżają do weekend tłumy Dolnoślązaków

Wyruszamy. Sobota, 10 rano. Za późno. Trzeba było wyjechać dwie godziny wcześniej, ale skąd mogliśmy wiedzieć, że o 15 już tę całą Czaczę zamykają?

Przed nami 120 kilometrów. Kierunek - Poznań, droga nr 5. Mijamy Trzebnicę, Rawicz, Leszno... Tuż za Śmiglem widzimy drogowskaz "Czacz".

- Skręcaj w prawo - mówię do Pawła, naszego fotoreportera, który prowadzi samochód. - Widzisz ten sznur samochodów, a na polu namioty? To tam!

Skręcił. - Dlaczego mówiłaś, że jedziemy do Czaczy, jak wieś nazywa się Czacz - zapytał. Nie odpowiedziałam, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego przekręcam nazwę wsi, w której jest największe targowisko rzeczy używanych w Polsce. Teraz wiem. Bo jestem z Wrocławia.

Europa, panie, Europa!

Wjechaliśmy w boczną, polną uliczkę, bo przy tej głównej - Wielichowskiej, nie było miejsca nawet na skuter.

Idąc do brezentowych, wielkich namiotów, mijamy dwa garaże. Nad tym z prawej strony afisz: "Handlujemy meblami z Europy". Obok biała tabliczka z napisem "Sektor 1" i strzałka w dół. Dalej bar, a przed nim skwierczą na ruszcie kiełbaski. W namiotach duszno. Jest ich chyba kilkadziesiąt, w trzech długich rzędach. Gorąco. Na dworze 29 stopni. Ile jest pod brezentem?

Mężczyźni to myśliwi, a kobiety zbieraczki. Tak zaprogramowała nas natura

W środku namiotów meble, komody, stoły, krzesła, a przed nimi na półkach tostery, ekspresy do kawy, sprzęt grający... Na kredensach filiżanki, talerze, lampy, skrzyneczki, pudełka, krasnoludki, kosze. Wszystko zakurzone. Schowane w półmroku. A ludzie jak milczące zjawy. Nic do siebie nie mówią. Patrzą. Kobiety na to, co jest na dole, mężczyźni na to, co wyżej.

- Atawizm w czystym wydaniu - mówię do Pawła. - Mężczyźni to myśliwi, a kobiety zbieraczki. Tak zaprogramowała nas natura. Facet wie, co chce kupić i szybko zmierza do celu. Kobieta idzie za nim i szpera w leśnym runie, szukając korzonków.

Mój kolega przerwał mi ten pseudosocjologiczny bełkot i wskazał na ładną, szczupłą dziewczynę.

- Idź z nią porozmawiaj i zapytaj, jakich korzonków szuka - uśmiechnął się. - Może zgodzi się na zdjęcie.
Korzonki Ludwika XV

Trafiliśmy na wrocławiankę. Bardzo sympatyczną licealistkę - Ilonę. Nie tylko zgodziła się pozować do zdjęcia, ale opowiedziała nam, dlaczego w Czaczy jest już trzeci raz.

- Przerobliśmy strych w domu i teraz mam duży pokój, który chcę umeblować, zanim zacznie się rok szkolny - mówi licealistka. - Byłam w Ikei w naszych Bielanach, ale sami wiecie, że tam nie ma mebli, tylko skrzynki na nóżkach. A ja poluję na Ludwika XV - śmieje się i tłumaczy. - Dużo linii krzywych, wygięte nóżki, pofalowane dolne linie, motywy roślinne...

Najpierw Ilona kupiła toaletkę. Orzech. Lustro trzyczęściowe, składane, do tego taborecik. Z taborecikiem biegała po wszystkich namiotach, by dopasować odcień drewna. I znalazła: szafę, komodę i piękny okrągły stół ze szklanym blatem i ratanową plecionką z roślinnym wzorem.

- Dziś szukam biurka, no i dodatków, które by pasowały do tego wszystkiego, co już kupiłam - mówi Ilona i szybko podaje nam ceny: - Stół kupiłam za 200 zł, toaletkę za 250, szafa jest droższa, bo za 400.
- A taborecik? - pytam.
- Oni tutaj mają dwie ulubione ceny na tzw. drobiazgi - zdradza nam dziewczyna. - 10 złotych za te małe i 40 złotych za większe. Oczywiście można się targować. Właściciele siedzą przed namiotami.

Droga pani z telewizji!

Na leżakach (też można je kupić) siedziały dwie panie. Pytam, czy są z Czaczy. Kiwają głowami, że tak. - A pani to chyba z Wrocławia - mówi jedna. - Wy z Wrocławia wszyscy mówicie Czacza zamiast Czacz. Klienci z Poznania się nie mylą.

Żadnych wywiadów. U nas była już taka jedna redaktorka z telewizji i jak zrobiła o nas reportaż, to przez rok mieliśmy kontrole ze skarbówki

- A ja nie lubię poznaniaków - druga pani podaje klientce, która właśnie wyłoniła się spod brezentu, cenę wazonu (10 złotych) i mówi dalej: - Widziałam, jak ktoś z auta na poznańskich numerach wyrzucił psa. Suczkę, która teraz pęta się po sektorze 3.

Przepraszam za "Czaczę", przedstawiam się, mówię, że jestem z gazety i... moje rozmówczynie milkną.

- O nie, następna pani redaktor - obie wzdychają. - Żadnych wywiadów. U nas była już taka jedna redaktorka z telewizji i jak zrobiła o nas reportaż, to przez rok mieliśmy kontrole ze skarbówki. Nigdy więcej!

O pani redaktorce z telewizji mówił mi każdy następny właściciel punktu handlowego z sektora 1 i solidarnie zamieniał się w słup soli. Na szczęście była już 13, a o tej godzinie miałam umówione (przez telefon) spotkanie z sołtysem Czacza (uwaga, wrocławianie - Czacza, nie Czaczy !). Ma na mnie czekać w świetlicy Domu Wiejskiego.
Na prawo sielsko, na lewo - nie anielsko

Kiedy zapytałam, gdzie jest Dom Wiejski, uzyskałam odpowiedź: - Po drugiej stronie, czyli jak pani jechała drogą nr 5 z Wrocławia, to po prawej.

Okazało się, że Czacz to dwa światy. Ten na prawo normalny - z remizą, kościołem, ruinami zamku i sołtysem. Ten na lewo - nienormalny, bo z widłami, szydłami i powidłami.

- Sąsiadka z naszej strony też miała komis, ale nikt do niego nie zaglądał, więc wydzierżawiła kawałek ziemi po drugiej i tam przeniosła swój towar - mówi nam sołtys Henryk Szul. - Ilu nas jest? 1300. Trudno powiedzieć, kto żyje z handlu, a kto z rolnictwa. Taki podział byłby sztuczny - sołtys zastanawia się i wylicza: - Mamy po obu stronach rolników, którzy uprawiają ziemię i hodują zwierzęta. Niektórzy tylko dzierżawią kawałek pola czy stodołę i w ten sposób dorabiają sobie do gospodarstwa. No i są tacy, co żyją tylko z targowiska.

Do wyliczanki sołtysa dokładam w myślach właścicieli busów i ciężarówek, którzy przywożą towar z Europy, a potem rozwożą ten kupiony do domów klientów (ponoć stawka to plus minus złotówka za kilometr), rzemieślników z warsztatów renowacji starych mebli i mechaników sprzętu gospodarstwa domowego, panie z baru, które serwują kiełbaski z rusztu... Ilu ich będzie?

Byłam w Ikei w naszych Bielanach, ale sami wiecie, że tam nie ma mebli, tylko skrzynki na nóżkach

Rozmyślanie przerywa mi sołtys i podaje kolejną ważną dla Czacza liczbę - 200. Tyle jest punktów handlowych w części "na lewo". Podzielone są na trzy główne sektory. Ale handluje się też na podwórkach, w komórkach, kontenerach, niektórych domach i prosto z chodnika.

- Czy rolnikom, którzy sobie nie dorabiają, przeszkadza targowisko pod domem? - pytam sołtysa. Pan Henryk odpowiada, że przeszkadza, bo nie mogą wyjechać traktorem w pole. Tyle jest samochodów, i to w świątek, piątek i niedzielę, bo Czacz, jak w teatrze, wolne ma tylko w poniedziałki.

- Policjanci wlepiają mandaty za parkowanie gdzie popadnie, ale przy takiej masie ludzi, to syzyfowa robota - mówi sołtys i macha ręką. - Najważniejsze to się nie denerwować. Ja też staram się nie wrzeszczeć do słuchawki, gdy w środku nocy dzwoni ktoś z Helu czy z Sanoka z pytaniem, czy mam do sprzedania organy Hammonda. Bo mimo że ja niczym nie handluję, to mój numer telefonu jest w internecie i dlatego robię za punkt informacyjny.
Kryzys i średnia krajowa

Po rozmowie z sołtysem szybko wracamy na interesującą nas stronę Czacza z jasno wytyczonym celem - musimy dotrzeć do człowieka, który był pierwszy i na własne oczy zobaczyć podwórko, gdzie stanął pierwszy namiot. Pewna kobieta podpowiedziała nam, że mamy szukać pana Franka. Więc szukamy. Dom tuż przed sektorem 2 (w tym sektorze są piękne antyki, porcelana, obrazy, które kosztują nie 40, a 400 złotych). Za domem małe podwórko z tunelem foliowym wypełnionym rzeźbionymi kredensami, wielkimi łożami...

- Czy zastaliśmy pana Franka? - pytam mężczyznę pilnującego towaru. - Zaraz go zawołam - odpowiada. - A jak pan Franek ma na nazwisko? - pytam dalej, bo ciągle pamiętam tę nieszczęsną moją "Czaczę". Mężczyzna się uśmiecha. Na nazwisko ma Franek. Na imię Grzegorz.

- To było w październiku 1999 roku - zaczyna swoją opowieść pan Grzegorz Franek. Robert, kolega, przyjechał do niego na kawkę, a ponieważ obaj zawsze zajmowali się handlem, a nie rolnictwem, to od słowa do słowa wpadli na pomysł sprowadzania z Niemiec używanych rzeczy i wystawiania ich pod folią w ogródku. Wkrótce u sąsiadów pojawił się drugi namiot, w stodole sklepik itd., itp.

Teraz kryzys. Nawet Niemcy oszczędzają i ich wystawki są coraz marniejsze

- To były dobre czasy - wzdycha nasz rozmówca. - Teraz kryzys. Nawet Niemcy oszczędzają i ich wystawki są coraz marniejsze. Do Czacza przywozi się towar kupowany w zagranicznych halach, hurtowniach, a jak ktoś ma wejście, to nawet z licytacji komorniczych. Dlatego u nas są nie tylko meble, ale i łyżeczki.

Z informacji uzyskanych od pana Franka wynika, że największe zyski targowisko przynosiło w latach 2004-2007. A teraz, jak miesięcznie wyciągnie się średnią krajową, to sukces. Średnia krajowa to ponad 3 tysiące. Tyle pieniędzy co miesiąc zostawiają myśliwi i szperaczki?

- Chyba pani żartuje - powiedział nam inny handlowiec z sektora 2. - Owszem, detaliści są ważni, ale do nas przyjeżdżają z całej Polski hurtownicy i kupują towar tirami. Albo facet ze schroniska młodzieżowego spod Krakowa. Kupił kilkadziesiąt łóżek, bo taniej.
Sprytne owieczki

Dalej tkwimy w sektorze 2 i widzimy, jak pan z prawej sznuruje namiot, pani z domku z antykami zamyka drzwi... Koniec? Dopiero 15! Oni już się zwijają, a ja... - Paweł - mówię do kolegi. - Przecież ja nic sobie nie kupiłam. - A musisz? - spytał. -Muszę - odpowiedziałam krótko i pognałam ulicą Wielichowską w głąb wioski, do sektora 3. Minęłam stoisko z proszkami i czekoladami, sklepik odzieżowy, komis samochodowy, szopę z obrazami i dotarłam do baraków z blachy. Zdążyłam wejść do dwóch. W pierwszym kupiłam złotą lampkę (piękna!) za 30 złotych, a w drugim poduszki na fotele ogrodowe (po 5 zł za jedną).

Gdy wracałam do samochodu, przez wieś maszerowała pielgrzymka z krzyżem na czele. Pewnie idą do Częstochowy - pomyślałam i przypomniałam sobie o proboszczu. Przecież miałam go spytać, czy to dobrze, że jego parafianie w niedzielę handlują zamiast dzień święty święcić.

W kościele pusto. Przed domem parafialnym domofon. Nikt nie odpowiada. - Księdza o tej porze pani nie zastanie - mówi przechodzący chodnikiem mężczyzna. - Jestem z gazety, chciałam zadać proboszczowi pytanie...

Gdy pytanie wygłosiłam, mężczyzna zaczął się śmiać.

Oczu pani redaktor nie ma? Wystarczy spojrzeć. Świątynia wyremontowana, piękna, strzelista

- Oczu pani redaktor nie ma? Wystarczy spojrzeć. Świątynia wyremontowana, piękna, strzelista... Nasz ksiądz dobrze wie, że gdy siać i zbierać się nie opłaca, to trzeba wymyślić inny sposób na godne życie. I my, jego owieczki, wymyśliliśmy targ.

***

Wracamy. Godzina 16. Po drodze zastanawiamy się z Pawłem, czego w Czaczu nie można kupić. Paweł wymienia: - Wanny nie widziałem, kuchenki gazowej... A ja dodaję: jajek prosto od kury, wędlin własnego wyrobu... - Bo to biznes, a nie kolorowe jarmarki - stwierdza mój kolega.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska