O. Karol de Foucauld. Tragiczny los pustynnego misjonarza zamordowanego przez islamistów

JAKUB CIEĆKIEWICZ
Ojciec Karol de Foucauld - pustelnik z Sahary
Ojciec Karol de Foucauld - pustelnik z Sahary Wikipedia Commons/Demona publiczna
[KAROL DE FOUCAULD][CHARLES DE FOUCAULD] "W ciągu wielu lat (misji na Saharze - red.) nie miałem prawdziwego nawrócenia; dwa chrzty, a Bóg wie, jakie są i jakie będą te ochrzczone dusze: dziecko, teraz wychowywane przez białych ojców, kto wie, co się z nim stanie; i ślepa staruszka: co siedzi w jej biednej głowie, i jak bardzo jej nawrócenie jest prawdziwe?

Tamanrasset faluje upałem. Żółty plac w centrum miasteczka, obramowany drewnianymi bramkami piłkarskimi, wypełniają zmęczone ciężarówki, odpoczywające po wyczerpującej jeździe przez Saharę. W ich cieniu stoją białe terenówki, czekające na kurs do granicy Mali, do Agadez albo na północ - z kontrabandą. Wokół skaczą kozy, majestatycznie przechadzają się wielbłądy, wszędzie wiruje piach, tańczą śmieci, fruwają kolorowe, plastikowe torby.

Nieco wyżej rozłożyły się sklepiki z chińszczyzną. Po jezdni wędrują tuareskie kobiety, dźwigające puste, 20-litrowe kontenery. Na chodnikach wystają młodzi mężczyźni w zawojach, z papierosami, śmiesznie wystającymi z kącików zasłoniętych ust. Rozmawiają, poklepują się po plecach, plują pod nogi, jakby czekali. Czekają na nadejście nocy. Nocą będą przerzucać przez pustynię ludzi, marlboro, elektronikę, narkotyki... W Tamanrasset niewiele się zmieniło.

Świątynia stoi na wzniesieniu - kościół, a właściwie dawna forteca, zbudowana jeszcze przez ojca Karola de Foucauld, mająca ochronić Tuaregów i czarnych rolników harratini, od plagi wojny, głodu i nieszczęścia. Właśnie tu, przed wejściem do fortu, 1 grudnia 1916 roku, "biały marabut" zginął śmiercią męczeńską. Kościół modli się o przebaczenie dla Sahary.

***

Największa chluba i największy kłopot francuskiej armii, francuskiego episkopatu i francuskiej administracji w Algierze - Karol de Foucauld - przybył do Maison Carree - domu generalnego ojców białych we wrześniu 1901 roku.

Miał 43 lata, był świeżo upieczonym księdzem, trapistą, eremitą - marzył o prowadzeniu pustelniczego życia na Saharze i zakładaniu nowoczesnych zgromadzeń zakonnych. Nowoczesnych - w swoim rozumieniu...

CZYTAJ TAKŻE: Materiał płatny Prasuje psa, goni modelkę z siekierą. Przypadki Xawerego Dunikowskiego

Mnisi powitali go z uzasadnioną nieufnością. Nie wiedzieli, że był w przeszłości oficerem huzarów, ukochanym dowódcą swego pułku, bohaterem wojny w Oranie, że jako jedyny europejski etnograf powrócił żywy z wyprawy do Maroka, otoczony sławą i splendorem. Że jako prekursor i późniejszy patron survivalu po prostu - miał kwalifikacje!

Biskup postanowił wysłać go na próbę do oazy Beni Abbes, gdzie stacjonował garnizon liczący 800 wojskowych, a we wsi mieszkali poczciwi Berberzy. Po przybyciu na miejsce ojciec Karol kupił osiem hektarów pustyni i z pomocą fizylierów wybudował erem, który sam zaprojektował. Barak miał trzy ubogie cele, kaplicę i obszerne gościnne pomieszczenie.

To miejsce miało być JEGO bractwem. Wspólnotą. Instytucją ponadreligijną i międzykulturową. Schroniskiem - Sahara, kuchnią brata Karola. Kawałkiem nieba wśród okrutnych piasków.

Już wkrótce do pustelni zaczęli przybywać podróżujący Arabowie, Berberzy, czarni niewolnicy, kaidowie, żebracy, chrześcijanie, muzułmanie, a nawet marokańscy nomadzi, bo ojciec Karol - "uniwersalny brat" - khaoua - nikogo nie zostawiał w potrzebie. Wszystkich gościł, z każdym rozmawiał, a biednym rozdawał: jęczmień, daktyle, leki, płótno... Sam żył o chlebie i wodzie, dosłownie przymierając głodem. I to był, niestety, dopiero początek...
Wkrótce de Foucauld - wzbudzając trwogę w okolicy - zaczął skupować niewolników, zbudował dla nich dom i podjął kampanię przeciw algierskiej "hańbie". Poruszył deputowanych w Paryżu i Watykan, postawił w niezręcznej sytuacji administrację kolonialną, kościół, wojsko, miejscowych notabli... Ujadał tak długo, aż francuskie władze ogłosiły, że uwolnią niewolników, którzy się poskarżą na złe traktowanie.

Czy to mu wystarczyło? Skądże!
Uniwersalny brat ujawniał nadużycia w armii, rekwirującej wielbłądy w oazach, bronił Tuaregów niesprawiedliwie okładanych podatkami podczas suszy, wciąż miał jakieś pomysły i nieustannie proponował nowe rozwiązania. W końcu generał Herbert Lyautey postanowił osobiście poznać "denerwującego księżulka, który podkopuje podstawy jego polityki."

Przybył do Beni Abbes na czele kolorowej armii - oficerów w haikach, wodzów w jasnoczerwonych płaszczach z jedwabiu i złota, meharystów na białych wielbłądach. Rozbił w oazie namioty wykładane kosztownymi dywanami i wspaniałymi po- duszkami, przybrane strusimi piórami. Sam występował w czarnym burnusie, obszytym złotymi gwiazdami - przyjmując ulubioną pozę - wschodniego satrapy.

CZYTAJ TAKŻE: Materiał płatny Prasuje psa, goni modelkę z siekierą. Przypadki Xawerego Dunikowskiego

Rano sztab armii udał się na mszę do ojca Karola: "Jakąż ruiną jest jego erem - zanotował Lyautey. - Kaplica to mizerny korytarz ze ścianami z błota, dach z sitowia, a podłoga - klepisko. Przyszło kilku Arabów, nie po to, żeby się nawrócić, on nie wywierał żadnej presji w tej kwestii - lecz dlatego, że przyciągnęła ich jego świętość. I przed tym ołtarzem, który jest zwykłym drewnianym stołem, przed tymi świecznikami z żelaza, przed tą biedą, lecz także przed tym księdzem w ekstazie, który spełniał ofiarę z zapałem, który wypełniał pomieszczenie światłem i wiarą, my wszyscy, stojący na piasku, doświadczyliśmy poczucia wielkości, jakiego nie doświadczyliśmy nigdy wcześniej w najwspanialszych katedrach... Było to jedno z największych przeżyć mego życia".

***

Ojciec Karol mógł się cieszyć sławą i legendą - ale przeznaczenie gnało go do świata Tuaregów. Kupił oślicę, "która miała nieść małą kapliczkę", nabył nowe sandały, dwie pary espadryli i dołączył do wojskowych konwojów jadących na południe. Po drodze zachodził do oaz, leczył chorych, rozdawał jałmużny i intensywnie uczył się języka.

"Każdy z tuareskich wojowników ma duszę pana, który nigdy nie ugnie przed nikim karku" - zanotował w notesie. "A kobiety biorą udział w dyskusjach w namiotach i wszyscy boją się ich sarkastycznych uwag. Są wolne! Są bohaterkami wieczorów! Stają się źródłem pieśni wojennych i miłosnych, do których akompaniują sobie na mandolinach...". Błękitni ludzie zaczęli go powoli fascynować.

W ciągu roku i 12 dni marszu późniejszy patron survivalu przebył 6000 kilometrów. Poznał Saharę jak nikt wcześniej. "Kiedy się zjawił w naszej oazie, z trudem można było uwierzyć, że ten nędzny piechur odziany w łachmany, na granicy sił, który szedł obok wielbłąda, jest byłym oficerem. Przypominał raczej żebrzącego derwisza. Lecz oczy miał pełne radości, którą podkreślał uśmiech" - zanotował R. Bazin.
***

W 1905 roku ojciec Karol poznał wodza Tuaregów Musę ag Amastana. Uroczyste spotkanie nastąpiło na otwartej pustyni. Król nadjechał w eskorcie arystokracji plemienia Kel Rela - "wszyscy byli wyniośli, dumni, uzbrojeni, mieli zasłonięte twarze i poruszali się z wystudiowaną powolnością".

Tuaredzy rozłożyli na piasku zielony dywan, przygotowali herbatę, pitą z maleńkich kubeczków; francuski kapitan przedstawił im brata Karola, "marabuta, który może oddać wielkie przysługi ludom pustynnym" i prosił o zgodę na jego osiedlenie się w górach Hoggar. Wódz wypowiedział tylko jedno słowo: "Tamanrasset".

"Nie żyję jak misjonarz, lecz jak eremita - samotnie w pobliżu wioski, wśród gór, w szopie z małym ogrodem, ciesząc się spokojem, ciszą, które warte są więcej niż całe złoto świata - napisał wkrótce ojciec Karol. - Kiedy moi biedni sąsiedzi pragną mnie zobaczyć, przychodzą...". Przychodzili po pomoc i nigdy nie odchodzili z pustymi rękami. Kiedy nadeszły wielkie susze i straszny głód 1907 roku, okoliczne dzieci zbierały się w jego domu na obiadach i jadły aż się nasyciły. Pod koniec tej akcji Karol o mały włos nie zmarł z wycieńczenia.

CZYTAJ TAKŻE: Materiał płatny Prasuje psa, goni modelkę z siekierą. Przypadki Xawerego Dunikowskiego

Biały marabut szybko wrósł w Algierię. Został sędzią zwaśnionych Tuaregów, doradzał królowi, interweniował w ważnych sprawach w armii, kościele i administracji. Znajdował czas na pracę etnografa (przetłumaczył ewangelię na język tamahak), modlił się i czynił dobro w okrutnym, twardym świecie.

Generał Lyautey powiedział: "muzułmanie uważają go za marabuta, nad całym islamem na Saharze. Jego moc na pustyni i nad jej mieszkańcami jest faktem. Nie potrzebuje on eskorty, może wejść do każdej bandy rabusiów, nie obawiając się strzału. Może sam podróżować na wielbłądzie... Panuje siłą swoich modlitw, cnót, poświęceń...".

***

Niebezpieczeństwo nadeszło od wschodu. "Karola zachęcano, żeby się schronił w odległym garnizonie »Motylinski« lecz zawsze odrzucał takie propozycje. Przywiązał się do miejscowych ludzi i nie miał zamiaru opuszczać ich w chwili zagrożenia". Zagrożenie szło przez pustynię jak obłok szarańczy. Zagrożenie nazywało się targa Sanusiyya².

Bractwo Muzułmańskie, założone przez Muhammada Ben Ali al - Sanusi, stało się ostoją fanatycznych fundamentalistów. 6 III 1916 r. tysiącosobowa armia opanowała twierdzę Djanet, atak na Tamanrasset był już kwestią czasu. Na Saharze rozgrywała się prawdziwa wojna - inspirowana zresztą wielką wojną.

Na prośbę króla ojciec Karol opuścił pustelnię i przeniósł się do "fortu". 1 grudnia odprawił samotnie nabożeństwo, potem uporządkował zbiór saharyjskiej poezji i przysłów, rezultat wielu lat etnograficznej pracy, napisał listy do krewnych. Ostatnie zdanie brzmiało: "Nigdy nie kochamy wystarczająco".

Banda Ebbah ag Ghebelli przybyła do fortecy wieczorem. Sanussi potrzebowali żywności, amunicji, broni i pieniędzy. Jeden z nich zastukał do bramy. - Kto tam? - zapytał pustelnik. - Elbochta (poczta)! - odpowiedział rabuś. Foucauld wyciągnął dłoń, doszło do szamotaniny, po chwili napastnicy wywlekli go za ogrodzenie. Krzyknął: "Marabou yemmout", co znaczy - marabut umiera. Niestety, zaprzyjaźnieni Tuaredzy byli w górach.
Islamiści grabili fort. Wynosili broń, amunicję, jedzenie, tkaniny, pieniądze... Związanego ojca Karola pilnował piętnastoletni Sermi ag Tora. Kiedy dostrzegł, w słabym blasku księżyca, sylwetki dwóch legionistów na wielbłądach, bez wahania pociągnął za spust. Eremita i jeźdźcy zginęli od salwy. Rozpoczęła się długa, całonocna zabawa, połączona z pieczeniem wielbłąda. Wzięli w niej udział również mieszkańcy Tamanrasset - czarni rolnicy, harratini - którzy tyle razy korzystali z opieki ojca Karola.

***

Wąska, kamienista ścieżka prowadzi na przełęcz Assekrem, gdzie stoi kamienny barak, nazywany przez miejscowych schroniskiem. Tuaredzy mówią, że do zachodu słońca zostały jeszcze tylko dwie godziny i trzeba szybko pokonać 500 metrów, żeby się znaleźć w pustelni przed nocą.

Widok wokoło jest oszałamiający. I daje się porównać jedynie z filmami opartymi na motywach Tolkiena. W ciepłym, wieczornym słońcu okoliczne szczyty, pełne rudych bruzd i głębokich rys, wyglądają fantastycznie - nieziemsko, bajkowo. Wokoło pachną trawy i zielone krzewy.

CZYTAJ TAKŻE: Materiał płatny Prasuje psa, goni modelkę z siekierą. Przypadki Xawerego Dunikowskiego

W pobliskich pieczarach żyją mnisi ze zgromadzenia Małych Braci Jezusa. Modlą się, medytują, pracują. Oprowadzają gości po eremie Karola. Mówią, że choć ojciec nikogo nie nawrócił, po jego śmierci zaczęły powstawać instytuty świeckie, gromadzące ludzi pragnących kontynuować dzieło pustelnika. Gdy wynoszą z bi- blioteki wielki słownik, któremu de Foucauld poświęcił 11 lat życia, jedyny słownik tuareski, jaki kiedykolwiek powstał - trudno opanować wzruszenie.

***

Kapitan La Roche przybył do fortu jako pierwszy. Wewnątrz znalazł ślady plądrowania: porozrzucane kartki, książki. W kaplicy, wśród śmieci, na podłodze, walała się hostia. La Roche wyjął białe rękawiczki, ułożył opłatki na płótnie i wręczył kapralowi z prośbą, by pojechał na wydmy i przyjął komunię.

Wódz Hoggaru Musa napisał do siostry de Foucaulda: "Do wielmożnej Pani, siostry Karola, naszego marabuta, którego zabili zdrajcy i oszuści, ludzie z Ajjer... Moje oczy zamknęły się, wszystko jest ciemne, wylałem wiele łez... Jeśli Bóg zechce zabijemy tych, którzy zabili marabuta, aby nasza zemsta była pełna...".

Morderców jako pierwsi dopadli Francuzi.

JAKUB CIEĆKIEWICZ

1. Korzystałem m.in. z książki Alessandro Pronzato, Ziarno Pustyni.

2. W 1951 roku jeden z członków sekty, emir Muhammad Idris al-Mahdi al-Sanusi, został królem Libii. Obalił go Muammar Kaddafi. Bractwo działa nadal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: O. Karol de Foucauld. Tragiczny los pustynnego misjonarza zamordowanego przez islamistów - Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl