18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Kapłaństwo w Polsce to samotność, szarość i nuda

Iza Michalewicz, Marcin Zasada
Kiedyś bycie księdzem było formą społecznego awansu. Dziś do seminariów idą przede wszystkim ci, którzy naprawdę czują powołanie. Na zdjęciu ks. Piotr Sikorski z Jeleniej Góry
Kiedyś bycie księdzem było formą społecznego awansu. Dziś do seminariów idą przede wszystkim ci, którzy naprawdę czują powołanie. Na zdjęciu ks. Piotr Sikorski z Jeleniej Góry Marcin Olivia Soto/POLSKA
W Polsce księża nie stawiają na plażach dmuchanych kościołów, nie odprawiają mszy w rytmie hip-hopu. Tutaj bycie księdzem to najczęściej zgoda na szarość i nudę w maleńkiej parafii gdzieś na końcu świata. Ciężka, niewdzięczna praca i jeszcze trudniejsza do zniesienia samotność.

Idzie dwóch zakonników drogą i widzą piękną kobietę. Jeden natychmiast nakłada kaptur. Drugi na nią patrzy. - Zgrzeszyłeś! - mówi ten pierwszy od kaptura. - Nie. To ty zgrzeszyłeś. Bo nie patrzysz, jak piękne jest dzieło Boże". Ja takie żarciki opowiadam, kiedy się mnie pyta o pokusy - śmieje się ks. Szczepan Borkowski (44 lata), niewysoki, szczupły kolekcjoner wojskowych czapek. Proboszcz w maleńkim Amelinie (Mazowieckie). - Pokusa jest wszędzie, tylko trzeba umieć ją oswoić. Tak jak samotność.

Ksiądz nie taki święty

Las, las i las. Jak w piosence Okudżawy o smoleńskiej drodze. Ciągnie się kilometrami. Nie znajdziesz na mapie Amelina. Jest tak maleńki, że nikt nie zadał sobie trudu, aby go na niej umieścić. Ludzie żyją tu z zasiłków i zbieractwa. Dzieciaki na wakacjach pracują jak dorośli: szukają po lesie jagód i grzybów. Można zarobić nawet 70 złotych za dzień.

Ale wieś wybudowała sobie kościół. Postawiła dumnie po jednej stronie drogi, jakby na przekór własnej biedzie. Nieduży, ściany popękane, żadnych ozdób. W 1993 roku poświęcił go ówczesny biskup łomżyński Juliusz Paetz, bohater późniejszego skandalu molestowania kleryków w poznańskim seminarium.

Ks. Szczepan Borkowski wiedział, gdzie przyjdzie mu pracować. Że tam tylko las, kilka domów na krzyż, nie ma internetu ani gosposi.

- Biskup dał mi na zastanowienie się dwa dni - mówi - a ja się zgodziłem. Pomyślałem: jak mnie tu wysyła, to znaczy, że mam coś do zrobienia. Ja nie potrzebuję wielkiej parafii, najważniejsi dla mnie są ludzie. Gdy przyszedłem, przyglądali mi się może z pół roku. Potem zaczęli przychodzić z problemami. Na wsi to głównie nadużywanie alkoholu, brak pieniędzy, brak chęci walki o siebie. "Po co ja mam się, proszę księdza, uczyć, skoro i tak tu zostanę", mówią dzieciaki. W tym roku było jedenaścioro dzieci u komunii, w przyszłym będzie zaledwie czwórka. Czasem dla pięciu osób odprawiam mszę.

Kiedy ks. Borkowski szedł do seminarium, był rok 1983. W tamtych czasach, jak mówi, ksiądz był kimś. Zaczynało ich 28, wyświęcono połowę. Dziś, od mniej więcej roku, powołania spadły w Polsce o 10 procent. Pokolenie JPII jakoś nie pali się do sutanny. Jedni mówią, że to dramat. Inni, jak ks. Andrzej Luter, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Łowiczu, że na podstawie tąpnięcia nie można oceniać problemu. - Potrzeba przynajmniej czterech lat, żeby zaobserwować, czy powołania w Polsce faktycznie lecą w dół - mówi. - Poczekajmy, nie ma jeszcze co bić na alarm.
Ale jest to jakiś znak naszych czasów: do niżu demograficznego należy dodać kryzys rodziny, coraz większą laicyzację społeczeństwa i problem sekularyzacji, czyli odejścia duchownych do stanu świeckiego, w Kościele. I to jeszcze, że społeczna rola księdza przeżywa kryzys.

- Bo też kiedyś bycie księdzem było, poza powołaniem, również formą społecznego awansu - uważa ks. Andrzej Draguła, wicedyrektor Instytutu Filozoficzno-Teologicznego im. Edyty Stein w Zielonej Górze i wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Paradyżu. - Teraz ta rola się zmienia. Jeden z biskupów hiszpańskich, komentując spadek powołań w Hiszpanii, powiedział, że przynajmniej dziś idą do seminariów ci, którzy naprawdę chcą być księżmi, a nie ci, którzy wyobrażają sobie pod tym hasłem karierę.

Ksiądz Draguła zauważa, że dziś autorytetami są nie księża, ale sportowcy i gwiazdy ekranu. Nawet nie intelektualiści! Odkąd świat skurczył się do globalnej wioski, autorytet już nie musi być w zasięgu ręki. Nie wystarczy też sama sutanna, aby ludzie kłaniali się w pas i całowali w rękę. Coraz częściej są wymagający jak klienci płacący za usługę, zamiast z pokorą przyjmować słowa duszpasterza.
Ks. Zygmunt Klim, proboszcz parafii św. Anny w Katowicach-Nikiszowcu, stuletniej dzielnicy zabytkowych górniczych familoków, na własnej skórze odczuwa coraz mniejsze zainteresowanie ludzi Kościołem.

- W latach 80. udzielano w mojej pa-rafii 280 chrztów rocznie. Dziś tylko 90 - wspomina. Ma podobne obserwacje jak ks. Szczepan, a przecież nigdy się nie spotkali i mieszkają na dwóch krańcach Polski. Opowiada, że kilka miesięcy przed maturą pojechał z kolegami z liceum na rekolekcje. - Był styczeń 1980 roku. Kokoszyce. Ze 100 chłopców, którzy tam pojechali, ponad 40 trafiło do seminarium. I w ogóle było inaczej - wzdycha. - Z mojego roku wyświęcono 52 księży. Teraz bywa, że z seminarium wy-chodzi ich rocznie 15. Albo słyszę, że na księdza zgłasza się chłopak, który nie zna 10 przykazań.

Ale też ludzie z roku na rok są coraz mniej religijni. A gdzie wiara mniejsza, tam mniej powołań. - Ksiądz nie rodzi się na kamieniu - mówi ks. Andrzej Draguła. - Kiedyś powołania zdarzały się wśród rodzin głęboko wierzących, gdzie ojciec i matka żyli w związku sakramentalnym. Większość kandydatów pochodziła ze wsi i małych miasteczek. Ale to zaczęło się zmieniać. Kandydaci na księży przychodzą z rodzin rozbitych, zrekonstruowanych. Kleryk nie pochodzi też głównie ze wsi.
Bo też dziś przyszłych księży wychowują religijnie niekoniecznie rodzice, ich funkcje przejmują grupy religijne i wspólnoty: np. Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, oaza czy choćby odnowa w Duchu Świętym.

Ks. Szczepan Borkowski nie wie do dziś, jak to się stało, że został księdzem, bo w technikum kochał się w Uli i kiedy jej mówił, że idzie do seminarium, to bolało go serce. W domu była ich siódemka. Dwóch braci to dzisiaj księża. - Pochodzimy spod Wyszkowa. Byliśmy rolniczą rodziną z małym, siedmiohektarowym gospodarstwem - opowiada. - Wierzącą, ale nie zdewociałą. Kiedy brat został księdzem, ja marzyłem o posiadaniu własnej szklarni. Chciałem hodować kwiaty i warzywa. Wtedy, w latach 80., stawiano na młodych. Dawano kredyty, a potem je umarzano, żeby zatrzymać ich na wsi. Miałbym pewnie dobry interes i zapewniony byt. Ale wstąpiłem do seminarium. Mama się popłakała, a ojciec powiedział: "Tego się spodziewałem".

Może ojciec widział w swoim synu tę skromność, w której nigdy nie narodzi się głód posiadania? - Wiele się nauczyłem od mojego dziadka, który był prostym człowiekiem - mówi ks. Szczepan. - Powtarzał: "Nigdy nie bądź zachłanny, bo zachłanność może cię zniszczyć".
Księża łaska piechotą nie chodzi

W Amelinie wnuk swojego dziadka został w 2004 roku proboszczem, wikarym, organistą, kościelnym i gosposią w jednym. Czyli: jednoosobową parafią. Wstaje o 6 rano, czyta brewiarz, o 7 odprawia mszę (a czasem o 17, jak wolą parafianie). Potem ma czas wolny. W wakacje jest go więcej, bo nie uczy w szkole: - Normalnie mam 13 godzin religii. Dostaję za to może 800 złotych (dobrze nawet nie wiem). Na przeżycie wystarczy. Nie muszę dużo jeść. A latem? Latem sobie spaceruję, coś pooglądam, na rowerze pojeżdżę. Czasami odwiedzą mnie parafianie. W kinie ostatni raz byłem chyba ze trzy lata temu. Mam za daleko.

Ksiądz jest bardzo gościnny. Dzieli się tym, co ma. Brat przywiózł mu z odpustu w swojej parafii sernik, ciasteczka, winogrona. Ks. Szczepan wszystko postawił na stół. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś w poradniku dobrego wychowania dla księży było powiedziane, że jeśli ktoś dzwoni na plebanię, to nie powinni wychodzić natychmiast, tylko najpierw przywdziać sutannę i biret, a potem wziąć brewiarz pod pachę.

- Uczono księży odgrywania ról społecznych. Bycia twierdzą. Kiedyś to była metoda: opancerzyć się, żeby świat nie wniknął za próg plebanii. Dzisiaj człowiek powinien wychowywać się w interakcji ze światem. Kościół i świat nie są dla siebie rzeczywistościami wrogimi - komentuje ks. Andrzej Draguła.

Dlatego we Włoszech księża dmuchają kościoły na plaży, w których można się modlić, nie wychodząc ze stroju kąpielowego, a pastorzy Kalifornii odprawiają msze w rytmie muzyki hiphopowej. Polski ksiądz nie musi jeszcze aż tak zabiegać o wiernych, ale to od niego głównie zależy, czy przyjdą do kościoła.

Ks. Szczepan chodzi po swojej małej wiosce z rozpiętą koloratką (bo upał) i zagląda do ludzi. - Jest bardzo otwarty i życzliwy - cieszy się Dorota Kowalczyk, 26 lat, mama dwójki małych chłopców. - Inny jak poprzedni proboszcz. Tamten to zebrał pieniądze na malowanie kościoła i z nimi potem zniknął. Ciągle gdzieś jeździł, nie wiadomo dokąd. A ten? Dwa pogrzeby w ubiegłym tygodniu odprawił i grosza nie wziął.

Rozpacz była wielka, bo najpierw utopił się w żwirowni młody chłopak, a potem jedna z kobiet osierociła piątkę dzieci. - Nie była moją parafianką, ale tu się wychowała i takie było życzenie rodziny, żeby ją na parafii pochować - mówi ks. Szczepan. Na pogrzebie mówił o przemijaniu. - Najmłodsze z sierot miało osiem lat. Płakały straszliwie... Głos mi się łamał. Ksiądz nie może być przecież obojętnym rzemieślnikiem. Zawsze przeżywam rozpacz ludzi. Dzieci w szczególności... - opowiada. Nie pochwali się, że za pochówek nie wziął ani grosza, choć tzw. stypendium mszalne to czasami jedyne wyżywienie księdza. Ofiara, którą składa parafianin za ślub, pogrzeb albo jeśli chce się po-modlić w czyjejś intencji. - Czasem to 25, 30, czasem 50 złotych. Co łaska. A jak ktoś nie ma, to nie szkodzi - mówi proboszcz.

Poprzedniego proboszcza ludzie w Amelinie szybko ocenili. - Taki był bez serca - zamyśla się Dorota. - Kiedy umarła moja mama i ojciec poszedł za pogrzeb zapłacić, to tysiąc złotych kazał sobie dać, chociaż wiedział, że kilka sierot zostało. I ojciec dał.
Ks. Wacław Oszajca, poeta, jezuita, który przez 16 lat był księdzem diecezjalnym, opowiadał wielokrotnie o problemach małych parafii, które "nieustannie się wyludniają, proboszczom zaczyna brakować pieniędzy nawet na utrzymanie domu (...). Ksiądz, który ma w ciągu roku więcej pogrzebów niż chrztów i ślubów w ciągu pięciu lat, ma prawo do szczególnego wsparcia. Z jednej strony, wsparcia materialnego - on nawet na katechezie nie może zarobić, bo szkoły mu się wyludniły. A z drugiej, wsparcia duchowego, bo przecież ma do czynienia z ginącym Kościołem, z ginącą parafią".

Woła się anioła, a przychodzi ksiądz

Rozmawiamy o samotności. Bo wobec wielu problemów księża na tak małych parafiach są sami. - To trudna samotność. Można ją czymś zagłuszyć. Jedni sięgają po alkohol, inni wiążą się z kobietami, jeszcze inni wpadają w pracoholizm albo odchodzą z kapłaństwa. Ja mam to szczęście mieć starszego brata, który jest moim autorytetem i przyjacielem i z którym omawiam wiele problemów. Wspieramy się nawzajem.

Do sytuacji samotności niewystarczająco przygotowują księży polskie seminaria. Są zajęcia, na których aktorzy uczą przyszłych kapłanów, jak modulować głos, by zapanować nad tłumem. Nie ma takich, na których uczą, co zrobić, kiedy człowiek wyje z samotności.

- A bardzo wielu kapłanów kończy na małej, jednoosobowej parafii i jest pozostawionych samym sobie - mówi ks. Andrzej Draguła. - Nawet jeśli zajrzą rodzice, są fajni parafianie, czasem gospodyni czy nawet grupa przyjaciół. Jednak w większości przypadków człowiek przychodzi do plebanii z kościoła i co go wita? Pustka. Taka fizyczna pustka.

Nie każdy więc ma tyle szczęścia co ks. Szczepan Borkowski. Z samotności bowiem, a raczej z nieradzenia sobie z nią, biorą się problemy, a nawet tragedie. Odkąd wybuchł skandal z księdzem, który prosił lekarzy o zabicie jego nowo narodzonej córki, coraz więcej osób zadaje sobie pytanie, czy przyczyna nie tkwi w celibacie. Powoduje on, że ksiądz musi jakby wyschnąć, tak fizycznie, jak i uczuciowo.
Ksiądz i niewiasta z jednego ciasta

W swojej książce pt. "Celibat" ks. Grzegorz Ryś, adiunkt na Wydziale Historii Kościoła Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, pisze, że przez trzy czwarte swojej historii Kościół rozumiał celibat jako wstrzemięźliwość seksualną księdza, niezależnie od tego, czy żył w rodzinie, czy samotnie. - Przez wiele wieków wyświęcano żonatych mężczyzn, jednak zakładano, że przyjęcie wyższych święceń kapłańskich wyklucza normalne życie małżeńskie. W tym duchu wypowiadają się papieże już w IV wieku - wyjaśnia ks. Ryś. - Natomiast jeśli będziemy mówić o celibacie w sensie ścisłym, tak jak go dzisiaj rozumiemy, to historia nie jest wcale taka dawna. Istotny zapis znajdujemy dopiero w kodeksie z 1917 roku. Powołuje się on na prawodawstwo soboru trydenckiego.

Ks. Andrzej Luter nie wiązałby jednak dramatów księży wyłącznie z problemem celibatu. Jest on ich dobrowolnym wyborem: - Ksiądz ma sześć lat na to, by zastanowić się, czy jest na właściwej drodze. To naprawdę dużo czasu - mówi. I tłumaczy, że Kościół tworzą grzesznicy, wszyscy nimi jesteśmy. Gdyby zastosować doń rozkład prawdopodobieństwa Gaussa, znalazłoby się w nim z 10 wspaniałych, 82 przeciętnych i 8 złoczyńców.

- A jeszcze ta zwyczajność, szarość ma 66 odcieni - uśmiecha się ks. Luter. Nigdy do nikogo nie przyłoży się tej samej miary. Tak, każda zdrada, w tym zdrada celibatu, to wielki dramat człowieka. Ale na parafiach dla większości ludzi problemem nie jest to, że ksiądz żyje w celibacie, lecz to, czy jest dobrym, czy złym kapłanem.

To, że księża to grupa ludzi podwyższonego ryzyka, nie jest niczym nowym. Ale mówi się o tym przeważnie w sytuacji skandalu. Może dlatego, że księża nie zwykli rozmawiać otwarcie o swoich problemach.

- Znajdujemy się w trudnej sytuacji, bo nie bardzo umiemy wyrazić nasze pozytywne emocje: przyjaźń, miłość, nawet koleżeństwo - uważa ks. Wacław Oszajca. - W normalnym życiu najgłębsze uczucia człowiek wyraża poprzez ciało. Nie tylko podczas stosunku seksualnego, ale też w mnóstwie innych gestów, które rodzą się między bliskimi sobie ludźmi. A my jesteśmy odcięci od języka ciała, mamy w sobie bardzo mocną blokadę.

- Nie potrafimy poradzić sobie z darem wolności i często efektem tego jest brak zaufania do innych. Może dlatego kapłanom ciężko jest otwierać się przed innymi? - zastanawia się ks. Zygmunt Klim z parafii w Katowicach-Nikiszowcu. - Boją się, że zostanie to wykorzystane przeciwko nim. Dlatego wolą nie rozmawiać o tym, co czują.
Wiele zależy od konstrukcji psychicznej człowieka. Od jego duchowości, pewności swojego miejsca w życiu. Od tego, czy został księdzem, żeby służyć ludziom, czy miał jeszcze jakieś inne cele.
Ks. Zygmunt Klim nigdy swojej decyzji o kapłaństwie nie żałował, chociaż czasem nie może już patrzeć na ludzi. Jest tylko człowiekiem, ma prawo czasem czuć się wypalony. - Niektórzy zapominają, że ja też choruję na te same choroby co oni. Nie jestem cudotwórcą, mam wady i słabości. Kiedy czuję, że muszę odpocząć, robię sobie dwa dni przerwy. Modlę się, biegam po lesie, pogram w piłkę. Wieczorami posłucham Beethovena. Nauczyłem się z tym żyć.

Ks. Szczepan Borkowski z Amelina też nie wygląda na kogoś, kto cierpi z powodu osamotnienia. Albo tak dobrze to ukrywa. Z własną seksualnością mierzy się na co dzień, choć się jej wstydzi. - Jak się zdarza taki moment, powiedziałbym, trudny, to się tak w sobie ściskam... - mówi.
Ks. Andrzej Draguła: - Myślę, że problem z seksualnością jest rzeczą wtórną. O wiele trudniej zabezpieczyć swoją sytuację psychiczną. Trzeba szukać wsparcia u kolegów. Księża powinni wspierać się wzajemnie. Te przyjaźnie, znajomości kapłańskie kiedyś były silniejsze niż dzisiaj. Tymczasem to one często pomagają księdzu przetrwać.

Bo, jak mówił ks. Wacław Oszajca, "koło pięćdziesiątki problem samotności jest przeżywany inaczej: myśli się o starości bez domu, bez dzieci, na dobrą sprawę nawet bez przyjaciół... Jeśli wcześniej myślało się o robieniu kariery, a nie o służbie, jest już jasne, że się nie będzie biskupem, nie trafi na lepszą parafię.

Ks. Szczepan Borkowski chodzi spać koło 22. Jak już poczyta, poogląda tv, pomodli się w ciszy. Na plebanii wita go Greg, psisko. Ks. Szczepan napisał kiedyś wiersz: "Nie proszę Cię, Panie, o chwałę i tłumów oklaski. O sławę i bogactwo ziemi. Proszę Cię tylko o Twoją siłę i Twoją cichą obecność we mnie".

Korzystałam z artykułu pt. "Oblicza samotności, "Tygodnik Powszechny"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl