Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaczyński: artyści są moimi przyjaciółmi

Redakcja
Bogusław Kaczyński
Bogusław Kaczyński Piotr Kamionka
Z Bogusławem Kaczyńskim, dyrektorem artystycznym rozpoczynającego się w sobotę Europejskiego Festiwalu im. Jana Kiepury, rozmawia Joanna Weryńska.

Słyszałam, że od jakiegoś czasu unika Pan spacerów krynickim deptakiem...
Zwłaszcza od kiedy w telefonach komórkowych zainstalowali aparaty fotograficzne. Każdy chce mieć ze mną zdjęcie pamiątkowe. Czuję się jak miś na zakopiańskich Krupówkach.

Trudno się dziwić. Jest Pan gwiazdą. Pamięta Pan w ogóle pierwszy festiwal im. Jana Kiepury, który Pan poprowadził?
Zdziwię panią być może, ale po raz pierwszy przyjechałem do Krynicy w 1981 roku tylko dlatego, by ówczesny dyrektor tej imprezy nie zawracał mi nią więcej głowy. Wykonywał tyle telefonów do Warszawy, że w końcu, żeby się od niego odczepić, przyjechałem. Nie wiedziałem, jak tutaj jest. W ogóle to zdradzę pani, że ja nie lubię gór.

Uwielbiam morze. I ciągle jak widzę te góry, to ubolewam, że po drugiej ich stronie nie ma pięknego morza. Wysiadłem więc wtedy w tej Krynicy o 5 rano. Jechałem tyle godzin, że byłem sam na siebie wściekły. Myślałem sobie, "Przecież w tym czasie zdążyłbym już dolecieć do San Francisco!". I wtedy właśnie zobaczyłem na dworcu pana, który czekał samotnie z bukietem kwiatów. To był dyrektor festiwalu.

Przywitał mnie, potem zawiózł do Patrii, czyli domu Jana Kiepury. Ulokował mnie dokładnie w tym samym apartamencie, gdzie kiedyś mieszkała królowa holenderska z małżonkiem. Było bardzo miło. W czasie tego festiwalu burmistrz Krynicy zwrócił się do mnie z prośbą, żebym objął dyrekcję festiwalu. Zgodziłem się. Ta miła atmosfera po prostu mnie urzekła. No i od tego czasu przyjeżdżam do Krynicy co roku.

Więc polubił Pan góry?
Lubię na nie patrzeć, ale nie chodzę po nich, nawet na Górę Parkową.

Spotkał Pan kiedykolwiek osobiście Jana Kiepurę?
Nie, jednak dobrze poznałem jego żonę, Martę Eggerth. Pamiętam, jak w 1978 roku z Nowego Jorku zadzwoniłem do niej. Zapytałem "Czy mógłbym panią prosić o spotkanie w tym lub w przyszłym tygodniu". A ona: "To niemożliwe, ale niech pan za dwa miesiące przyjedzie na Hawaje". Zatkało mnie wtedy. Mówiła to do kogoś, dla kogo problemem był wyjazd do Berlina. Podziękowałem i rozmowa skończyła się na kilka lat.

Takie było rozumienie naszych realiów przez ludzi mieszkających w wielkim świecie. W końcu jednak do spotkania doszło i do tej pory przyjaźnię się z Marthą. Mieszka w Nowym Jorku i dobiega już setki. Dzwoniła do mnie nawet kilka tygodni temu. Zapytała mnie, jak się czuję. Powiedziałem jej, że lepiej. Zapytałem ją o to samo. A ta stuletnia kobieta mówi do mnie "Świetnie, naprawdę świetnie. Wróciłam właśnie z Londynu, gdzie miałam trzy występy w telewizji, teraz jestem w Nowym Jorku, a potem lecę do Zurichu". Po prostu słuchać i naśladować.

Kiedy teraz słyszę, jak jakieś gwiazdki opowiadają, że jadą do Hollywood robić karierę, uśmiecham się z pobłażaniem. W Hollywood zrobiło karierę tylko dwoje Polaków, Pola Negri nazwana "boginią ekranu" i Jan Kiepura, gwiazda scen operowych i operetkowych od Nowego Jorku po Sao Paulo.

Miał Pan swoją diwę?
Oczywiście. Była nią Maria Callas. Największa śpiewaczka, jaką słyszałem. Poznałem ją nawet osobiście. Wyznaczyła mi spotkanie. To było niezwykłe, bo ona nie spotykała się z dziennikarzami. Miała do nich awersję. Uważała, że krzywdzili ją w życiu. Myślę, że zrobił na niej wrażenie mój wygląd biednego chłopaka z prowincji Europy.
A teraz wszystkie operowe diwy lgną do Pana. Jak Pan to robi, że co roku udaje się Panu zebrać na festiwalu najbardziej pożądanych artystów?
Oni wszyscy są moimi dobrymi przyjaciółmi. W czasie festiwalu kończą występ i zjawiają się przy stoliku w pensjonacie Wisła, gdzie teraz siedzimy. Tu co roku gromadzi się tłum artystów. Rozmawiamy ze sobą do rana jak starzy przyjaciele.

Jedną z takich zaufanych przyjaciółek jest Grażyna Brodzińska...
To prawda. Wiele osób przyjeżdża do Krynicy specjalnie po to, by jej posłuchać i na nią popatrzeć.

Przyjeżdżają też, żeby zobaczyć Pana, a Pan co roku serwuje im nową książkę. Tym razem będzie to "Koń na biegunach". O czym ona jest?
To jest moja sentymentalna podróż w czasie. Wracam wspomnieniami do lat 60., 70. i 80. Myślę, że ludzie w moim wieku będą czytali to z wielkim sentymentem, bo odżyją im w pamięci nazwiska, które były dla nas czymś wielkim. Jest wśród nich Wiesław Ochman, Konrad Drzewiecki, Mira Zimińska. Czasy te pozornie przeminęły, ale wierzę w to, wrócą. Ile można się zachwycać majtkami Dody? A tym, o czym ja piszę, zachwycać się można przez całe stulecia.

W czasie zeszłorocznego koncertu finałowego myślał Pan o tegorocznej imprezie...
Bo już wtedy taki specjalny zeszyt festiwalowy od razu zapełnił się wpisami kilkuset osób na bilety. I to z najróżniejszych zakątków świata, od Australii po Niemcy. Te zamówienia były dla mnie dziwne, bo wszyscy proszą o miejsce w pierwszym rzędzie. I tu pojawia się dramatyczny problem. Ja wszystkich chętnie widziałbym w tym miejscu, jednak pierwszy rząd ma tylko osiemnaście miejsc. Na szczęście nasi goście jakoś godzą się z tym faktem mówiąc, że może w następnym roku uda im się tam zasiąść. I już teraz przychodzą do mnie z pytaniem czy mogą wpisać się do albumu na przyszły rok. Tłumaczę im, że dopiero po zakończeniu festiwalu istnieje taka możliwość. A oni sugerują mi "Ale gdybym wyprzedził, to miałbym większe szanse na to miejsce". Bardzo to jest miłe.

Nie dziwi mnie to. Gwiazdą pierwszego festiwalowego koncertu będzie Alexander Martinez...
No nie, on będzie gościem. Nie mogę nazywać go gwiazdą, bo wszystkie moje pozostałe gwiazdy od razu by zawrzały. Potwierdzam jednak, że jest on bardzo utalentowany. Na dodatek czarujący. No i ma piękny głos. Warto go pokazać publiczności, tym bardziej że sprawi on jej niespodziankę.

Jaką?
Wykona "Manuelę" z repertuaru Jana Kiepury w języku filipińskim. Jan Kiepura po raz pierwszy zabrzmi w tym języku.

Jakie jeszcze festiwalowe wydarzenia Pan poleca?
Sporo ich jest. Wielki mistrz polskiej estrady, Michał Bajor, będzie śpiewał utwory Jonasza Kofty i Marka Grechuty. Nie możemy ominąć widowiska "High School Musical" w wykonaniu zespołu Gliwickiego Teatru Muzycznego. Bierze w nim udział ogromna gromada młodzieży. Tematyka również jest młodzieżowa. Jak się zobaczy ten spektakl, to przez rok ma się chęć do życia. Adresuję ten musical także do młodzieży mieszkającej na Sądecczyźnie i w jej okolicach. Niech nie narzekają na przepaść kulturową i zobaczą to, czym żyje Nowy Jork, Chicago i Warszawa. Problem z tym przedstawieniem był tylko natury logistycznej. Żeby pokazać go w Pijalni Głównej, trzeba było specjalnie dobudować scenę, ale ją dobudowaliśmy.

Trochę zdziwiła mnie obecność na festiwalu muzyki Chopina. Czy to będzie taki "Chopin w operze"?
Oczywiście, że nie. Muzyka Fryderyka Chopina skomponowana została na fortepian i zostawmy ją taką, jaka jest.

Zapytałam Pana przekornie, bo mamy Rok Chopina i jego kompozycje przerabiane są na najróżniejsze sposoby...
Jestem tego przeciwnikiem. To tak jakby przerobić "Pana Tadeusza" Mickiewicza na język kurpiowski czy inną gwarę. Okropne!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska