Motorowa rodzina

Joanna Weyna-Szczepańska
Każdą wolną chwilę spędzają na torze motokrosowym. Całą rodziną. Najpierw Zbyszek nauczył jeździć córkę Natalię. Potem dołączyła do nich żona Renata i druga córka Ola. Teraz do motorowej rodziny dołączył 3-letni Michaś.

Szesnastoletnia Natalia na torze daje z siebie wszystko. Musi być przede wszystkim szybko i ekstremalnie. Chwila wahania, mały spadek prędkości i już zalicza glebę. - Spokojnie, nic jej nie będzie. Zaraz postawi maszynę - mówi Zbyszek Góralczyk, który z uwagą obserwuje jazdę córki. Ryk silnika i kurz wzbijający się w powietrze to znak, że dziewczyna znów jedzie. Teraz wybija się na tzw. hopie, przelatuje nad ziemią dobre kilka metrów i po wylądowaniu na torze pędzi dalej. - Zuch dziewczyna! Zawsze taka była. Odważna, żywiołowa… Po prostu wykapany tata - śmieje się Zbyszek. Po dwóch okrążeniach zmiana. Teraz na motor wsiada tata.

Wszystko zaczęło się dziewięć lat temu, kiedy Zbyszek nauczył Natalkę jeździć na motorynce. Czy żona nie protestowała? - Wracali do domu tacy szczęśliwi, oczy im błyszczały. Wiem, że Zbyszek nie dałby zrobić krzywdy dzieciom. Zaufałam mu. I sama też zaczęłam uczyć się jeździć - opowiada Renata Góralczyk. Dziś na motorowe wyprawy wyruszają całą rodziną. Druga córka, 13-letnia Olka, jeździ z najmłodszym dzieckiem, 3-letnim Michałkiem, na quadzie. - On to uwielbia. Sadzam go przed sobą i jedziemy do lasu albo na łąkę. Wolę quady, bo są stabilniejsze. Czuję się bezpiecznie i mogę podziwiać widoki - mówi Ola. Mama też woli quady, ale i na motorze nie traci rezonu. Michaś ma jeszcze wszystko przed sobą, ale już widać, że motokros też będzie jego pasją. Uwielbia przejażdżki, na które zabierają go rodzice. - Na pewno będzie taki jak ja i tata. Miłośnik sportów ekstremalnych - mówi zdecydowanie Natalia. Ola oponuje: - Nieprawda, wrodził się we mnie i w mamę. Może zostanie śpiewakiem?

Jest córka, będzie motokrosowiec
Renata i Zbyszek są małżeństwem od 16 lat. Mieszkają w Żukowie koło Sochaczewa. Zbyszek jest automatykiem w firmie budowlanej, Renata księgową. Ona drobna, delikatna. On mocno zbudowany, męski. Kiedy Renia zaszła w pierwszą ciążę, marzyli o chłopcu. Urodziła się córka. - Mąż jest tradycjonalistą. Chciał pierworodnego syna, ale jak zobaczył Natalkę, pokochał ją całym sercem - opowiada Renata. Mała podrosła i okazało się, że jest taka jak tata. Impulsywna, odważna, samodzielna. Szybko przylgnął do niej przydomek chłopczycy i córuni tatusia.

- Zabierałem kilkuletnie dziecko do garażu, grzebałem przy motorach, a ona podawała mi narzędzia - wspomina Zbyszek. Pierwszy pojazd kupił Natalce, gdy miała siedem lat. Zdezelowaną motorynkę z zupełnie łysymi oponami. Ale wszystko sam wyremontował.

- Od razu nauczyła się jeździć. Nie bała się docisnąć gazu - wspomina ojciec. Natalia z dziecięcych lat zapamiętała tylko, jak jeździła przy domu i przychodzili ją oglądać chłopcy ze wsi. Kiedyś zagrodzili jej drogę rowerami. Chcieli ją zmusić, żeby się zatrzymała. - Ale ja ani myślałam! Bez wahania wjechałam w te rowery. Wszystkich nieźle poturbowało. Motorynka cała powyginana. Jednak od tamtego czasu nie wchodzą mi już w drogę - śmieje się dziewczyna.

Tata Zbyszek z dumą podkreśla, że poza incydentem z dzieciństwa Natalia nie zaliczyła żadnej poważniejszej kontuzji. Do bezpieczeństwa dzieci przywiązuje wielką wagę. - Nie żałuję pieniędzy na specjalne ochraniacze. Przed każdą jazdą zakładamy z córką tzw. buzer, który chroni cały tułów i kręgosłup, obowiązkowo naramienniki i ochraniacze na nogi, porządny kask. Dbam również o to, żeby motor był zawsze przygotowany na tip-top. A po torze jeździmy w pojedynkę. Wyścigi wykluczone - wylicza.

Renia o kontuzjach swoich najbliższych stara się nie myśleć. Ma zaufanie do męża. Wie, że przed każdym treningiem Zbyszek robi z Natalką rozgrzewkę. Poucza ją, jak ma prowadzić. Omawia dokładnie każdy element jazdy. Dziewczyny nigdy nie jeżdżą po ruchliwych drogach.

- Najgorsze jest ludzkie gadanie. Ludzie nie mają pojęcia o motokrosie i o wszystko mają pretensje. A to, że narażamy dzieci na śmiertelne niebezpieczeństwo, a to znów, że hałasujemy, że sąsiad nie może przez nas spać, bo odpalamy maszynę, albo krowa się nie doi. Takie głupoty - żali się Zbyszek. Dlatego Góralczykowie nauczyli się już, że rodzinnej pasji najlepiej oddawać się z dala od ludzkich spojrzeń. Ładują sprzęt na przyczepkę i jadą poszaleć na tor motokrosowy albo wyjeżdżają daleko za miasto. - Tylko jeden sąsiad odbiera na tych samych falach. Sam zresztą lata na motolotni. Natalkę podziwia i kiedyś nawet pojechał z nami oglądać jej umiejętności na torze - opowiada Zbyszek.

Lepsza niż chłopak
Natalia uważa, że uprawianie sportu wyczynowego wyrabia siłę charakteru. Determinacja, wytrwałość i systematyczność to podstawa. Na tor jeździ z tatą trzy, cztery razy w tygodniu. Wracają umęczeni, brudni. Czasem wściekli, bo nie szło im tak, jak trzeba. - Bywa też, że nie chce się nam ruszyć z domu, jest kiepska pogoda. Ale wtedy mobilizuję córkę. Wiem, że w tym sporcie łatwo można wyjść z wprawy i wtedy jazda staje się niebezpieczna - przekonuje Zbyszek. Mają swoje ulubione miejsca: tor motokrosowy w Teresinie, Strykowie, Radomiu, Łowiczu, Sochaczewie… Kiedy po kilku okrążeniach zdejmują kaski, pot leje się im po twarzach.

- Żeby panować nad maszyną, trzeba mieć naprawdę dobrą kondycję. Nieraz obserwuję młodych chłopaków. Przyjadą, zrobią dwa, trzy okrążenia i mają dość, nogi im się trzęsą z wyczerpania. My z Natalką wracamy do domu po trzech godzinach jazdy - opowiada Zbyszek. Na ręku ma specjalny zegarek do mierzenia spalonych w czasie jazdy kalorii. Podczas przeciętnego treningu traci ich do dwóch tysięcy. Dla porównania, po zrobieniu 40 długości na basenie pozbywa się do 800 kalorii.
- Kiedyś Zbyszek chorował na kręgosłup. Wypadał mu dysk. Od kiedy jeździ wyczynowo na motorze, wszystko wróciło do normy - mówi Renia i z uśmiechem przytula się do męża.

Ola, pasjonatka quadów, robi cierpliwie kolejne okrążenie z małym braciszkiem. Michał śmieje się i macha rączką do mamy. - Olka jest inna. Nie jest może tak szalona jak Natalia, ale ma w sobie dużo ciepła i wspaniałe podejście do brata. Małe dzieci za nią przepadają
- chwali młodszą córkę mama. Dziewczynka może się pochwalić również niezłym głosem i zdolnością do śpiewu.

- Czasami, gdy córki zaczną te swoje wokale, cały dom się trzęsie. Nawet Natalka zamienia się w małą kobietkę i śpiewa, biega po pokojach z odkurzaczem, pichci z siostrą w kuchni - opowiada mama. Ostatnio Ola zrobiła barszcz z uszkami. Wszystkim bardzo smakował. Natalia jak zwykle upiekła ciasto cappuccino. - Ma rękę do pieczenia, ale cappuccino robi najczęściej. Ulubione taty… - Renia mruga porozumiewawczo.

Nie musi być Kubicą
Choć Zbyszek i Natalia swoje regularne wypady na tor nazywają treningami i odhaczają czwarty już sezon, nie przygotowują się do zawodów. Uprawiają motokros dla siebie. Bo sprawia im szaloną frajdę i pozwala cieszyć się sobą.

Zbyszka dewiza brzmi: "Grunt to się dobrze bawić, nie rywalizować". A więc jazda tylko w pojedynkę, na bezpiecznym torze i pod okiem fachowca, czyli… taty. - Kiedy patrzę na córki za kierownicą motoru czy nawet zwykłej motorynki i widzę ich determinację, chęć nauczenia się czegoś nowego, pokonania własnego strachu i zwykłą radość, czuję się szczęśliwy - mówi Zbyszek.

Nie ukrywa, że u podstaw rodzinnej pasji był jego egoizm. Sam od dziecka kocha motory i chciał, żeby tę miłość podzielała rodzina. Natalia przez krótki czas jeździła wyczynowo na rowerze. W 2007 roku została wicemistrzynią Polski w zjeździe rowerem z góry na czas pomiędzy drzewami. Ale kiedy na torze zobaczyła tatę na nowo kupionej maszynie, postanowiła, że musi mu dorównać. Że chce być taka jak on.

- Zbyszek ma fioła na punkcie córek. To nie jest tak, że wyróżnia tylko Natalię. Olę też nauczył prowadzić motor i zachęca do jazdy. Ale szanuje to, że ma inny temperament i upodobania niż siostra - tłumaczy Renata.

Chociaż Zbyszek - jak przyznaje - bezsprzecznie dominuje w ich rodzinie, dziewczyny mają na niego swoje sposoby. Kiedy wyszaleje się z Natalią na torze, jego choleryczna natura przygasa. Potrafi na całe godziny zamknąć się w garażu, a w domu zamienia się w potulnego misia i czułego ojca.

- Pewnie, że mogłabym ciosać mu kołki na głowie. Że zachowuje się jak sztubak, że jego miłość do motorów skutecznie wysusza domowy budżet, że wciąga w swoje szaleństwo mnie i dzieci. Tylko co bym na tym zyskała? - zastanawia się Renata. Uważa, że dzięki wspólnej pasji w ogólnym bilansie korzyści i strat zdecydowanie przeważają te pierwsze. - Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu i nie martwimy się, że dzieci głupieją przed telewizorem czy kompem, a my jesteśmy dla nich stare ramole. Po prostu świetnie się razem czujemy i bawimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl