Miodek: W adresie mejlowym "małpa" jest nie gorsza niż "ogonek słonia"

Robert Migdał
Tomasz Hołod/Polskapresse
Z językoznawcą, profesorem Janem Miodkiem rozmawia Robert Migdał.

Już 42 lata ludzie zwracają się do Pana ze swoimi wątpliwościami dotyczącymi zawiłości języka polskiego. Pewnie na niektóre pytania odpowiada Pan po raz setny, jeśli nie tysięczny.
Z jednej strony tkwi we mnie taki element znużenia: nie jestem w stanie zapanować nad swoimi gestami i mimiką, kiedy słyszę jakieś pytanie stawiane mi po raz pięćset pięćdziesiąty piąty...

...i nieświadomie przewraca Pan oczami?
Uśmiecham się wtedy, kiwam głową i już mi się chce gadać, bo mam w głowie ułożoną odpowiedź na to pytanie. Ale muszę się dać wygadać mojemu rozmówcy, choć z drugiej strony moja odpowiedź jest wtedy bardzo przemyślana, dogłębna. I powtórzę po raz pięćset pięćdziesiąty piąty: do końca dni moich będę kojarzony z takimi postawami jak walka z błędami, walka o czystość języka. I powtórzę po raz pięćset pięćdziesiąty piąty: mnie nie chodzi o walkę z błędami, mnie chodzi o refleksję nad językiem. Chcę pokazać ludziom, jaki mechanizm doprowadził do ich wątpliwości: czy tak powiedzieć, czy inaczej. Bo te mechanizmy są sto razy ciekawsze od jakiegoś detalu ortograficznego. Dlatego najmniej lubię rozstrzygać wątpliwości ortograficzne, bo o wiele ciekawszy jest żywioł stylistyczny.

A to odpowiadanie po raz setny? Musi Pan być cierpliwym człowiekiem.
Muszę być cierpliwy, a z drugiej strony to, że jakiś problem jest wywołany po raz setny, pokazuje, że język jest w ruchu. Że akurat to zjawisko językowe jest na drodze do przekształcenia się w obowiązującą normę. Przecież nie może być tak, że siedzący areopag językoznawców ustala jakąś regułę i wszyscy mają się tej regule podporządkować. Ta relacja jest odwrotna. Uzus - czyli powszechny zwyczaj - podpowiada językoznawcom, jak powinna wyglądać oficjalna norma. Przecież wiemy, że w tym codziennym obcowaniu na pytanie: "którą ci podać książkę?", 99 proc. społeczeństwa spontanicznie odpowie: "tą". Natomiast norma języka pisanego wymaga postaci "tę". I jakie jest wyjście? W normie użytkowej, potocznej, gdy to jest zwykła rozmowa, sytuacja nieoficjalna, może być "tą". Natomiast jeśli to jest tekst pisany lub tekst mówiony, oficjalnie obowiązuje nas postać "tę". W przyszłości pewnie postać "tą" zostanie zaakceptowana, ale to musi jeszcze po trwać.
To będziemy kiedyś zgadzać się na mówienie "swetr" i "przyszłem" zamiast "sweter" i "przyszedłem"?
Nie wiem, być może. Język jest pełen niespodzianek. Kiedyś mówiono "szwiec", a teraz jest "szewc", pierwotny "sjem" zamienił się w "sejm", a "psek" w "piesek". Być może powszechny zwyczaj używania "swetr" i "przyszłem" wymusi, że będą one uznane za poprawne w użyciu. Przecież jeszcze w XVI w. nad Wisłą w środku Polski leżała "Warszewa". Jeszcze Jan Kochanowski pisał o "Warszewie", Sebastian Klonowic też pisał o "Warszewie" - i mechanizm hiperpoprawności polegający na tym, że Mazowszanie często mówili "jebko", "jegoda", "rek", "reczek" - zamiast "jabłko", "jagoda", rak", "raczek" - to był wystarczający powód dla nich do takiego regionalnego kompleksu. Wszyscy ich sąsiedzi mówili "rak", "raczek", a tylko oni "rek", "reczek". Wtedy się zastanowili, czy ta ich "Warszewa" nie jest czasami takim "reczkiem". I zaangażowali przeogromną siłę, która sprawiła, że "Warszewa" przekształciła się w "Warszawę".

Pamięta Pan jakieś nietypowe albo dziwne pytania, które do Pana kierowano?
Zawsze podziwiam ludzką dociekliwość, bo niekiedy padają pytania dotyczące konstrukcji językowych, nad którymi my się w ogóle nie zastanawiamy, bo są w tak ciągłym, nieustannym użyciu, że do głowy nam nie przyjdzie jakaś ich analiza logiczna. A proszę pana, są tacy dociekliwcy, że zaczynają podważać na przykład logiczność formuły "czytelny podpis", którą widzimy na formularzach. Prosi o nią prawie każdego dnia kasjerka w banku, a tu nagle telewidz twierdzi, że na przykład w Szwecji jest tylko "podpis", natomiast jak ma być czytelny - to na druku szwedzkim będzie napisane "imię i nazwisko". Kiedyś też jedna z Polek ze Szwecji mówi do mnie: "Niech pan coś zrobi, żeby zniknęło z powszechnego obiegu w Polsce słowo "małpa";, używane w adresie mejlowym". Mówię więc do niej: "Czy pani sobie wyobraża, że ja to mogę sprawić programem telewizyjnym?". I tłumaczę, że ta "małpa" jest formą żartu w języku. I pytam: "A wy jak określacie znak "małpa" w adresie mejlowym?". A ona mi na to: "My mamy "ogonek słonia". Więc ja się pytam: "W czym jest lepszy "ogonek słonia" od "małpy"?".

Po takich rozmowach powiem panu, że w gruncie rzeczy wolę rozmowę z kimś, kto mówi "poszłem", bo ja mu powiem: "One, kobiety mówią "poszłam, wyszłam, doszłam" a pan - jeszcze go podpuszczę - stuprocentowy mężczyzna, po męsku powinien mówić "poszedłem, wyszedłem... doszedłem" (śmiech). Natomiast dyskusja z poszukiwaczami pełnej logiczności w języku jest beznadziejna. Bo oni i tak będą się śmiali z formuły typu: "wyprowadzenie zwłok z kaplicy cmentarnej" - będą się pytać: "Jak to zwłoki można wyprowadzić? Pod rękę?". I zaczynają się takie gadki... Nie dociera do nich, że potrzeba ekspresji jest niekiedy silniejsza od tej zdroworozsądkowej logiki - oni i tak swoje wiedzą, są nieprzekonani.
Pewnie się czepiają epitetu "strasznie"...

Choćbym tysiąc razy mówił, że kiedy dziennikarz kończy wywiad, to nie powinien powiedzieć "strasznie dziękuję za rozmowę", tylko "bardzo dziękuję", może też powiedzieć, "serdecznie dziękuję za rozmowę". Jeśli natomiast na widok osoby, którą lubisz, którą kochasz, powiesz "strasznie cię kocham", "strasznie się cieszę, że cię widzę", to nie ma tu nic niestosownego. Właśnie cała cudowność języka polega na tym, że słowo "strasznie", które prymarnie niesie z sobą treści negatywne, bo "straszna wojna", bo "straszny kataklizm", bo "straszne cierpienie", "straszne świństwo", to cały w tym smaczek, że szczyt sympatii czy miłości może być zaopatrzony w taki epitet - że ja cię "strasznie kocham", ja się "strasznie cieszę". Zawsze powtarzam, że zakochany ojciec, zakochana matka mogą patrzeć na swoje dziecko i mówić: "ty, bandyto", "ty, łotrze". I pod tym "bandytą" i tym "łotrem" jest sama czułość...

Wiele ludzi, którzy zadają pytania w "Słowniku polsko-polskim" w TV Polonia, to osoby z zagranicy. Czy zdarzają się pytania o naleciałości języka obcego w języku polskim?
Bardzo często ludzie przebywający w krajach anglojęzycznych widzą tę naszą nadgorliwość językową. Tak jak ostatnio, kiedy we Wrocławiu wprowadzono "urban card". Nigdy pan nie usłyszy ode mnie słowa ataku na "laptop", "dżojstik", "skaner", "komputer" - ale nie przesadzajmy, coś, co jest w codziennym obiegu - niech to będzie "karta miejska", a nie "urban card"... Chyba nie jestem zaściankowym człowiekiem, kiedy się o tę "kartę miejską" upominam?

Gdzie tam. Moje uszy też to razi. A "bukowanie biletów", "guglowanie"...
Ja to akceptuję. Przez to coraz częstsze latanie samolotem weszło do użycia "bukowanie". W słowniku też jest dopuszczone, sprawdziłem. "Guglowanie" tak samo. Kiedy frekwencja jakiegoś rzeczownika zaczyna wzrastać, nieuchronnie pojawia się przy nim czasownik od tego rzeczownika utworzony. Kiedy byłem w pana wieku, to były imieniny, urodziny, prywatki, spotkania - dzisiaj zdominowała wszystko "impreza". Nawet ludzie uniwersytetu o inauguracji roku akademickiego spontanicznie powiedzą "impreza".

To i tak bardziej uroczyście niż "impra"...
(śmiech) I dlatego wiadomo było, że "imprezowanie" prędzej czy później musi się pokazać... i się pokazało. Dzwonię ostatnio do znajomych, odbiera ich córka. Pytam: "Czy są rodzice?", a ona mi odpowiada: "Nie, imprezują, proszę pana". Więc "guglowanie" musi być tak samo jak "esemesowanie", "mejlowanie"...

W programie "Słownik..." łączy się Pan przez internet, a w internecie...
Oj, roi się od błędów. Lubię wychwytywać te błędy bardziej niż jakieś tam kwiatki z ogłoszeń i reklam. W internecie są wszystkie błędy: i na stronach sportowych, i kulturalnych, i w opisach lekarstw, na poradach psychologicznych kończąc. W sieci jest mnóstwo wątpliwości stylistycznych - to jest praca na najżywszym materiale językowym.

Te błędy w internecie są, bo...

Informacje są wrzucane szybko, byle jak. Jest wiele skrótów, nie ma rozbudowanych zdań. Język jest prosty, szybki, łatwo przyswajalny. Dlatego dla mnie, z punktu widzenia naukowego, te kwiatki wyjęte z internetu są cenne i ciekawe. Bardzo pouczające.

Po 42 latach jest w stanie coś Pana zaskoczyć?

Niekiedy mnie zaskakuje dociekliwość widzów i czytelników. Ich drążenie tematu. Jestem tylko człowiekiem, nie mam miliona informacji w głowie i niekiedy muszę coś sprawdzić w książce. Bawi mnie to, że ktoś mnie może zaskoczyć swoim pytaniem z RPA, Australii czy Kanady. Może akurat się trafi ktoś, komu nie będę mógł od razu odpowiedzieć. Fascynująca jest ta niespodziankowość.

Panie Profesorze! Strasznie dziękuję... To znaczy, bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl