Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tytanowe żebra uratowały życie Krzysztofowi z Budzisk

Monika Krężel
Krzysztof przeżył dzięki możliwościom nowoczesnej medycyny
Krzysztof przeżył dzięki możliwościom nowoczesnej medycyny Fot. Lucyna Nenow
Krzysztofa Sałajczyka z Budzisk koło Raciborza czeka przynajmniej roczna rehabilitacja. Jest ofiarą wypadku samochodowego. - Miałem jeden procent szans na przeżycie. Żyję dzięki nowoczesnej medycynie - mówi.

Operacja 24-letniego Krzysztofa trafiła na czołówki gazet i programów informacyjnych. Jest pierwszym w Polsce pacjentem, któremu w szpitalu św. Barbary w Sosnowcu zespolono trzy złamane żebra. Pacjent miał zmiażdżoną klatkę piersiową, stłuczone narządy wewnętrzne. Nieprzytomnego, z samochodu, w którego bok wbiła się metalowa barierka, wyciągnęli go strażacy.

Tydzień temu uratowany pacjent z tytanowymi żebrami opuścił sosnowiecki szpital. Spędził w nim trzy miesiące. Dzisiaj normalnie chodzi, świetnie wygląda, choć zaledwie pięć tygodni temu z trudnością przeszedł pierwsze zajęcia z rehabilitantem.

- Teraz zaczynam już biegać na bieżni, z ręką też jest już wszystko w porządku. Ale wiem też, że długa droga przede mną - mówi młody mężczyzna. - Chcę jechać do sanatorium. Tata już wszystko załatwia - dodaje. Krzysztof jest wysportowany, zawsze prowadził zdrowy tryb życia. - Grałem regularnie w piłkę nożną, chodziłem na siłownię, nie paliłem papierosów - wylicza.

Krzysztof Sałajczyk z paczką znajomych wracał samochodem z Raciborza do domu. Siedział obok kierowcy. Było 2 lutego 2010 r., dochodziła godzina czwarta po południu. Nagle w Ciechowicach suzuki swift wpadł w poślizg, zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył w barierkę mostu. Żelastwo wbiło się w bok samochodu, w miejscu, gdzie siedział Krzysztof. - Nic nie pamiętam z wypadku, straciłem przytomność - opowiada.

Pacjent został błyskawicznie przewieziony karetką do szpitala w Raciborzu. Tam lekarze przeprowadzili pierwszą operację, chłopakowi uratowano stłuczone narządy wewnętrzne. Po kilku godzinach przetransportowano go do szpitala św. Barbary w Sosnowcu. - Wtedy lekarze powiedzieli tacie, że mam jeden procent szans na przeżycie - wspomina. Jego kuzynki dostały SMS, że "Krzysiu umiera". - Przeżyłem jedną noc, drugą, trzecią, potem była ta nowatorska operacja - mówi Krzysztof Sałajczyk. - Nic nie wiem, co się ze mną działo, przez cztery tygodnie utrzymywany byłem w farmakologicznej śpiączce. Mogę sobie tylko wyobrazić, jaki dramat przeżywała moja rodzina...
Nowatorski zabieg przeprowadził m.in. dr Krzysztof Bruliński, ordynator oddziału chirurgii klatki piersiowej ze Specjalistycznego Zespołu Chorób Płuc i Gruźlicy w Bystrej Śląskiej. Wielokrotnie złamane kawałki żeber trzeba było umieścić na tytanowej listwie, a następnie przykręcić do niej śrubami. By je dokładnie dopasować, trzeba było użyć kleszczy.

- To benedyktyńska praca, ale dzięki niej udało się uzyskać stabilność klatki piersiowej, co umożliwia lepsze oddychanie. Żebra stanowią rusztowanie i osłaniają płuca - tłumaczyli lekarze.
Diagnoza lekarska była szokująca: Pacjent w bardzo ciężkim stanie. Osiem połamanych żeber, z czego połowa oderwana od kręgosłupa, zespół stłuczonego płuca i złamane dwa kręgi w kręgosłupie.

- Ponieważ odłamy kostne miał wbite w płuco, pomimo ciężkiego stanu, konieczna była operacja. Uznaliśmy, że warto wykorzystać fakt znieczulenia i spróbować ustabilizować pacjenta za pomocą tytanowych żeber, co pozwoliło skrócić czas terapii respiratorem - mówił dr Tadeusz Bold, ordynator Oddziału Pulmonologii w sosnowieckim szpitalu.

Specjaliści tłumaczyli, że tytanowe żebra są jedyną szansą na uniknięcie kalectwa u pacjenta i szybszy powrót do zdrowia. Gdyby nie nowatorska operacja przeprowadzona w Szpitalu św. Barbary, współpracującym ze szpitalem w Bystrej Śląskiej, Krzysztof miałby kłopoty z poruszaniem i prawdopodobnie byłby niezdolny do pracy. Tymczasem tytanowa konstrukcja zostaje w organizmie na całe życie, z czasem nadlewa się kością i zrasta.

W ubiegłym roku na śląskich drogach zginęło 409 osób, rok wcześniej 455. Rannych zostało aż 7286 osób, część z nich do dzisiaj się leczy, niektórzy nigdy nie staną na nogi. - Nie da się ukryć, że główną przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość. Ona decyduje także często o tym, czy człowiek przeżyje czy będzie ranny - mówi nadkomisarz Włodzimierz Mogiła z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Kilka tygodni po wypadku znajomi opowiedzieli Krzysztofowi, co się stało, pokazali zdjęcia zmiażdżonego samochodu, opublikowane na jednym z portali. Samochodem kierował 19-letni Michael P. - Cały czas prowadzimy postępowanie w tej sprawie - mówi sierżant Anna Wróblewska, rzeczniczka KMP w Raciborzu. - Nikomu nie przedstawiliśmy zarzutów, nie wypowiadamy się na temat przyczyn wypadku. Tego dnia było ślisko, być może kierowca nie dostosował prędkości do warunków jazdy. Jednak są to tylko przypuszczenia. Wiadomo, że kierowca był trzeźwy - dodaje.

W samochodzie jechało pięć osób. - Z dwoma kolegami wybrałem się autobusem do Raciborza po prezent na osiemnaste urodziny dla jednego ze znajomych. Z powrotem też chcieliśmy jechać autobusem, ale spotkaliśmy kolegę. Wracał z dziewczyną z Raciborza i zaproponował, że nas podwiezie. Nie przeczuwaliśmy, że coś się może stać, ucieszyliśmy się nawet. Do domu z Raciborza jest 16 kilometrów, autobus się wlecze - mówi.
Krzysztof nie miał zapiętych pasów. - Podobno w momencie uderzenia odruchowo się odwróciłem. Nikt nie wie, czy gdybym miał pasy, to barierka wbiłaby się we mnie całego, a nie tylko w bok...
- W woj. śląskim z pasów bezpieczeństwa korzysta 96 proc., to bardzo dobry wynik - mówi nadkomisarz Mogiła. - Pasy ratują życie, jest minimalny odsetek zdarzeń, gdy mogą one być przeszkodą w ratowaniu życia - dodaje.

Jeszcze miesiąc temu Krzysztof potrzebował pomocy przy codziennych czynnościach, a wykonywanie ćwiczeń było dla niego ogromnym wysiłkiem. Narzekał na rękę, mocno pogruchotaną w czasie wypadku. Był codziennie rehabilitowany, nie opuszczał ćwiczeń, wykonywał wszystkie z benedyktyńską dokładnością.

Tydzień temu pożegnał się z pielęgniarkami, lekarzami i ordynatorami z intensywnej terapii i oddziału rehabilitacji Szpitala św. Barbary w Sosnowcu. - Spędziłem tutaj trzy miesiące, to był dla mnie drugi dom. Znałem imiona pielęgniarek, wszyscy się o mnie bardzo troszczyli. Ja nigdy nie byłem w szpitalu - śmieje się. Na pożegnanie spytał rehabilitanta, jakie ćwiczenia mógłbym sam wykonywać w domu.
- Nie rozpamiętuję wypadku, chyba tak miało być. Sam mam prawo jazdy, ale nigdy już nie wsiądę do samochodu z inną osobą. Tylko z tatą albo z tym, do kogo mam naprawdę duże zaufanie - mówi Krzysztof Sałajczyk. - Dostałem drugie życie, teraz chcę wrócić do zdrowia. Będzie dobrze, musi być. Mój tata od wypadku w ogóle nie jeździ tą drogą - kończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!