Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słodzone pomidory

Ryszarda Wojciechowska
Katarzyna Grochola - Jestem chyba jedynym autorem, który kupuje swoje książki...
Katarzyna Grochola - Jestem chyba jedynym autorem, który kupuje swoje książki... Fot. Grzegorz Mehring
Rozmowa z Katarzyną Grocholą, pisarką o tym, kiedy kupuje swoje książki, dlaczego ta ostatnia jest najważniejsza i czemu popada w depresję

Mogę się domyślać emocji przy pisaniu pierwszej książki. Ale jakie emocje są przy siódmej?
Jeszcze większe niż przy pierwszej. "Trzepot skrzydeł" to dla mnie w tej chwili najważniejsza i najtrudniejsza książka. Najdłużej pisana. Przez dwa lata z przerwami. Musiałam ją bardzo mocno wycisnąć, żeby zostało tylko żywe mięso. Od lat wiedziałam, że ją napiszę. Tylko mi odwagi brakowało. Przy siódmej już się nabiera odwagi.

Ale kolejną książkę pisze się bardziej dla chwały czy dla chleba?
Jakże można pomyśleć, że "Trzepot skrzydeł" jest napisany dla pieniędzy? Ja już mam pieniądze.

"Trzepot" to już nie bajkoromans. To przemoc w rodzinie. Nie brzmi sielankowo.
Kiedy byłam młoda, miałam przyjaciółkę. Pewnego dnia, będąc w jej domu, zauważyłam ślad na ścianie. Jakby ktoś chlapnął pędzlem umoczonym w farbie. Co to jest? - zapytałam. A ona - że jej krew. Usłyszałam, że kiedy piersią karmiła dziecko, wszedł jej mąż. I uderzył ją w twarz. Pamiętam, że aż zagotowałam się ze złości. Zacisnęły mi się pięści. Ale nie na niego. Na nią. Jak może sobie na to pozwalać? Czemu nic nie zrobiła? Dwadzieścia trzy lata to we mnie siedziało. Takie poczucie niewłaściwej reakcji. Bo ona gdyby mogła, to by się broniła. Napisałam więc tę książkę z potrzeby serca. Często przyglądam się kobietom. I czasami z ich gestów i zachowań potrafię wywnioskować, która jest bita, a która zdradzana.

Można rozpoznać kobietę zdradzaną?
Nigdy bym nie podeszła i nie sprawdziła. Ale wydaje mi się, że odróżniam. Może dlatego, że sama byłam kobietą zdradzaną.

Jak sporo innych kobiet. Jest więc Pani w statystycznej większości.
Ja w ogóle jestem w statystycznej większości (śmieje się) z nadwagą i ze zdradą, a także z innymi słabościami.

Pani sobie poprzednimi książkami wysoko podniosła poprzeczkę w tym sensie, że one się świetnie sprzedawały. Tym razem nie czuje Pani lęku?
Uważam, że książka nie ma konkurencji. To nie jest tak, że jak przeczytam jedną, to po inną nie sięgnę. Czekolady nie można zjeść do końca, natomiast nie można się za dużo naczytać. Ale skłamałabym, mówiąc, że mi nie zależy. Bo na tej zależy mi wyjątkowo. Ale z innych powodów niż marketingowe.

To znaczy?
Chciałabym, żeby nie zwyciężał strach. Ja się trochę zajmuję zbawianiem świata, tak mi to kiedyś na "teście prawdziwości" wyszło.

Potrafi Pani przyznawać się publicznie do swoich lęków. To Panią mocno zbliża do swoich czytelniczek.
Nie różnię się niczym od Katarzyny Grocholi, która nie była jeszcze pisarką. Może tylko różni się mój status materialny. Ale to mnie nie broni przed światem. Dobrego samopoczucia sobie nie kupię. Mogę sobie kupić jedynie tabletki. Jak mawiają Chińczycy - za pieniądze można mieć budynek, ale nie dom, zegarek, ale nie czas, seks, ale nie miłość, lekarstwo ale nie zdrowie i tak dalej.

Te lęki zmieniają się przez lata?
Zmieniają się, zwłaszcza kiedy zaczynają umierać bliscy.

A to, że lat przybywa, że się człowiek starzeje, nie dręczy jakoś Panią?
W tej chwili jeszcze nie. Chociaż nie wiem, czy to do końca prawda. Jestem świeżo po śmierci matki. I wiem, że teraz ja jestem w kolejności. Jeżeli w taki sposób myślę, to tak, upływ czasu jest dla mnie ważny. A moje zmarszczki? Jednej rzeczy prawdziwie nienawidzę - jeśli ktoś chce ze mnie zrobić dwudziestolatkę. To nieprzyzwoite. Nie jestem aktorką. Więc nie muszę sobie czegoś wstrzykiwać. Bo ja na te zmarszczki ciężko pracowałam. Więc nie chcę, żeby mi je ktoś ze zdjęcia złośliwie usuwał. (śmieje się)

Ale pamiętam Pani zdjęcie w kolorowym magazynie, na którym była pani wystylizowana na Marilyn Monroe.
Jak byłam tak nachylona, to mi się tu trochę za dużo ciała zebrało [pokazuje na okolice pod pachami - dop. aut.]. Bo ja mam duży cyc. I tylko te fałdy ze zdjęcia usunęli. A poza tym było piękne, łagodne światło. Więc nic więcej nie robiono.

My znamy Grocholę medialną. Kobietę sukcesu, której się udało i można jej zazdrościć. Ma pieniądze, fajnego partnera w życiu.
Ale też można mi współczuć. Bo ten fajny partner nie jest moim pierwszym partnerem. Nie jest też ojcem mojej córki. Że poznaliśmy się bardzo późno, bo obydwoje mieliśmy po 47 lat. Że dotykają mnie tak samo nieszczęścia jak innych ludzi. Miałam raka, który mnie rozłożył psychicznie na długo. Można mi współczuć, ponieważ boję się latać. Cóż z tego, że mogę zwiedzić cały świat, skoro każde wejście do samolotu jest okupione tak straszliwym stresem.

Naprawdę?
Właśnie wczoraj byłam u znajomych i umówiłam się z nimi na wyjazd do Manili. Powiedziałam, że bardzo chętnie. Tyle że Manila pomyliła mi się z Sewillą. A tymczasem to zupełnie inny kawałek świata. Klamka zapadła. Wpisano mnie na listę. Wczoraj dowiedziałam się, że tam niedawno był tajfun i zginęło 850 osób. A poza tym leci się... 13 godzin.
I odwoła Pani wyjazd?
Nie mogę całe życie siedzieć i żreć tabletek przeciwko depresji. Miewam depresje, miewam lęki, jestem czasami histeryczna, nie do zniesienia, płaczę...

A to nie do zniesienia jak się objawia?
Martwieję. Nie ma do mnie dostępu. Trzeba mnie dobrze znać, żeby się nie odsunąć wtedy ode mnie za daleko. Bo nie będę miała gdzie wrócić. Jestem wbrew pozorom samotnikiem.

Pani mówi, że lubi pisać. Ale to przecież ciężki kawałek chleba.
Usiąść i pisać to nic. Potem człowieku to poprawiaj. Wyrzucaj to, do czego jesteś najbardziej przyzwyczajony. Ale to fajne, kiedy zaczynam pisać i to zaczyna we mnie żyć, obok mnie. Zaczynam być osobami, o których piszę. Teraz na przykład pracuję nad książką, której bohaterem jest mężczyzna, wesoły trzydziestolatek. Bardzo go lubię. Ale złapałam się na tym, że do mojego Krzyśka w domu mówię: byłem, zapłaciłem. Reaguję tym swoim Jeremiaszem, oglądając się nawet na ulicy za biustami.

Z książkami jak z dziećmi? Wszystkie się kocha?
Nawet jak stoją na półkach, to są jeszcze trochę moje. Cieszę się, że nie jestem malarzem, bo bym pewnie żadnego obrazu nie sprzedała. Kiedy dostaję autorskie egzemplarze, do rozdania, to najchętniej je trzymam na biurku, ustawione w kupkach. I niech nikt mi się nie waży ich ruszać. A jeżeli ktoś naruszy tę kupkę, to idę do sklepu i dokupuję. Jestem chyba jedynym autorem, który kupuje swoje książki. (śmieje się)

Pisanie jest już na całe życie?
Tak, na wieki wieków. Nawet jak mnie nie będą kupować, to też będę pisać. I przeżyję. Ja sobie poradzę. Dzisiaj, jadąc do Gdańska, zatrzymaliśmy się w pewnej miejscowości. I tam podano nam masło, które smakowało jak... masło. Prawdziwe, wiejskie. I wtedy sobie pomyślałam - cóż tam krewetki, befsztyki, te wszystkie pierdoły. Znajdź sobie, człowieku, prawdziwy chleb z takim masłem i jeśli jeszcze dostaniesz świeże, niepryskane pomidory, wszystko leciuteńko... posłodzisz, nie posolisz, to nie ma lepszego jedzenia na świecie. Tylko w życiu trzeba mieć najpierw na te krewetki, żeby potem wrócić do pomidora z cukrem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki