18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tej filiżanki nie powstydziłby się król

Alina Gierak
W tej pracy trzeba mieć nie tylko zręczne palce, ale również dobre wyczucie plastyczne. Wszystkie zdobienia powstają na naczyniach ręcznie
W tej pracy trzeba mieć nie tylko zręczne palce, ale również dobre wyczucie plastyczne. Wszystkie zdobienia powstają na naczyniach ręcznie Marcin Oliva Soto
Zdobią domy w całej Europie. Dla Amerykanek naczynia z Bolesławca to dowód na niezłą zawartość portfela i dobry gust. Sprzedawał je przecież sam Robert Redford. Minister Skarbu Państwa kolejny już raz rezygnował ze sprzedaży Zakładów Ceramicznych "Bolesławiec". Czy nadal będziemy mieli kubki w niebieskie wzorki?

Joanna Kubieniec ostrożnie zanurza w szkliwie pomalowane ręcznie naczynia. Nie można nic zamazać, bo malowanie trzeba by powtarzać. Ruchy muszą być płynne i pewne. Pani Joanna pracuje od 17 lat. Wyciera szkliwo od spodu naczynia, bierze następne i tak w kółko.

- Ja to bardzo lubię - zapewnia Jadwiga Urbańska, której podobają się firmowe wyroby, ale nie stać jej na kupno serwisu i kompletuje sobie po jednej filiżance czy talerzu, gdy są kiermasze ceramiczne i wyroby po niższych cenach. - W tej pracy kobiety znakomicie się sprawdzają - chwali Janina Bany-Kozłowska. - Trzeba mieć wyczucie, cierpliwość i dryg.

Lucyna Mosorka przyszła do zakładu od razu po szkole 26 lat temu. Pracuje na odlewni. Musi pilnować, by naczynia były odpowiedniej grubości. Pracuje, jak inne koleżanki, na akord i na trzy zmiany. Nie ma czasu na pogaduchy. Jeszcze bardziej trzeba uważać przy malowaniu i stempelkowaniu. Wzory są niby te same, ale każdy ręcznie wykonany i wprawne oko widzi różnicę.
Stempelki zostaną

Choć koło Bolesławca kilka lat temu powstała specjalna strefa ekonomiczna, to wciąż miasto kojarzymy raczej z charakterystycznymi garnuszkami z niebieskimi stempelkami niż elementami siedzenia samochodowego wyprodukowanymi w zakładzie ze strefy. Czy ceramiczny symbol doceni nabywca Zakładów Ceramicznych "Bolesławiec"? Ministerstwo Skarbu Państwa po raz szósty wycofało się ze sprzedaży firmy, ale niewykluczone, że pomysł wróci.

- Potencjalny właściciel nie pozbędzie się produkcji zastawy ceramicznej. To znak rozpoznawczy miasta - przekonuje Tomasz Orawiec, kustosz w Muzeum Ceramiki w Bolesławcu, który mógłby godzinami opowiadać o dzbanach żeberkowanych, krugach, paterach i talerzach. Dla niego jest istotne, czy filiżanka, kubek czy waza powstały w "Cepelii", czyli Spółdzielni Ceramika Artystyczna, czy w Zakładach Ceramicznych "Bolesławiec" - dwóch największych i najbardziej znanych producentach zastaw z ceramiki. I z pewnością rozróżnia ich wyroby, czego nie można powiedzieć o zwykłych ludziach. Dla nich "bolesławiec" to po prostu niebieskie stempelki lub ozdobne, malowane ręcznie kwiaty na naczyniach, które dla gospodyń z Poznania, niemieckiego Aachen czy amerykańskiego Houston są gwarancją niepowtarzalności.

Chińczycy nie dali rady
Janina Bany-Kozłowska, główny projektant zakładów, to żywa reklama i historia firmy. Energiczna, konkretna i zakochana w bolesławieckiej glinie. Tworzy wraz z prezesem Karolem Stasikiem niezwykły duet. On - inżynier ceramik, znawca technologii ceramicznej, konkretny i zasadniczy. Ona - ciepła, kobieca, pełna pomysłów, lubiąca proste wzory, ale nieodżegnująca się od stempelkowej tradycji.

Razem przeżyli ciężkie chwile, gdy dwa lata temu zakład dotknął kryzys. Gdy Karol Stasik opowiada o tym dzisiaj, brzmi to prosto. Ale przecież zwolniono 200 osób, zwiększono asortyment, zaczęto budować własną sieć sklepów firmowych. Do produkcji weszły nowe wzory.

Czy ceramiczny symbol doceni nabywca Zakładów Ceramicznych "Bolesławiec"?

- Wkrótce otworzymy sklep przy drodze do Wrocławia - planuje Stasik. - I nikt nie będzie błądził - mówi z wyraźną irytacją i trudno mu się dziwić, skoro miasto i powiat nie mogą wyegzekwować do Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad ustawienia przy autostradzie drogowskazu wskazującego zjazd na Bolesławiec. Ale choć sypie przykładami o błądzących fanach bolesławieckiej ceramiki, to w przyzakładowym sklepie jest międzynarodowy ruch. Niemiecka rodzina kupuje serwis do herbaty. Każda filiżanka ręcznie malowana. Jedna kosztuje 25 zł. Waza 108 zł. Talerzyk 35 zł. Drogo. Ale za rękodzieło tak się płaci. Gdyby ktoś chciał mieć serwis unikatowy, robiony na zamówienie, zapłaciłby prawie 900 złotych.
Amerykanki, żony żołnierzy stacjonujących w bazie USA w Berlinie, nie patrzą na ceny. Robią i tak znakomity interes, bo identyczne filiżanki w Sun-dance, sklepie wysyłkowym Roberta Redforda, kosztowały tyle samo, ale... dolarów. Redford zamieścił je w ofercie kilka lat temu jako przykład gustownej, ręcznej roboty. I choć już nie sprzedaje "bolesławca", to dla Amerykanów nadal jest to zastawa z wyższej półki. Próbowali ją podrabiać Chińczycy, ale szybko wydało się, że poza wzorem (i to niedoskonałym) nic im nie wyszło. Ich wyroby są nietrwałe, pękają w mikrofalówkach, nie trzymają ciepła. Trudno o lepszą reklamę.

Od papieża do Niebieskiego Buraka
Zalety tej kamionki znają dobrze Barbara i John Alaszewscy, właściciele hotelu Niebieski Burak z Łazisk pod Bolesławcem, który jako jedyny z Dolnego Śląska zajął ósme miejsce w międzynarodowym rankingu portalu turystycznego TripAdvisor w kategorii "hotel za małe pieniądze". Niebieski Burak jest ceniony za domową atmosferę, o którą dbają właściciele. Często przyjeżdżają tu Anglicy, Niemcy, Holendrzy i Amerykanie. "To najlepsze miejsce na pobyt w Bolesławcu. Masa rodzin przyjeżdża tu, by kupić słynną bolesławiecką ceramikę" - napisała jedna z niemieckich turystek. Barbara Alaszewska kiedyś sprowadzała kontenerami do Anglii naczynia z kamionki bolesławieckiej. Teraz kierunek jest odwrotny: przywozi turystów do kamionki. Zachętą jest hasło "ceramika bolesławiecka", a przy okazji goście zwiedzają okolicę pod okiem gospodarzy spełniających każde ich życzenie.

Reklamę zrobił także ceramice papież Jan Paweł II. Podczas lotu z Polski do Włoch w 1979 roku jadł śniadanie w samolocie LOT na specjalnie wykonanym w Bolesławcu serwisie papieskim. Biało-błękitną zastawę można dzisiaj oglądać w Muzeum Ceramiki, gdzie każdy robi sobie zdjęcie przy replice wielkiego garnca.

Wizytówka miasta i symbol bolesławieckiego garncarstwa była dziełem Johanna Gottlieba Joppego. Garniec stanął na bolesławieckim rynku w 1753 roku. W obwodzie miał niemal cztery metry, a wznosił się na ponad dwa. Jego pojemność przekraczała 1950 litrów. Do 1945 roku, gdy uległ zniszczeniu, masowo produkowano pamiątki o jego kształcie. Garniec stał się nawet bohaterem sztuki teatralnej opowiadającej o bogatym człowieku, który założył się, że umieści zbiór grochu ze swego pola w jednym garnku. Gdy okazało się, że to aż 30 szefli (pruska miara objętości równa prawie 55 litrom), żaden z doświadczonych garncarzy nie odważył się wykonać tak wielkiego garnka. Z pomocą bogaczowi przyszedł młody czeladnik, zakochany w jego córce. Wytoczył wielki garniec i w nagrodę otrzymał rękę ukochanej.

Jeśli ceramika jest wędką, na którą łowimy tu turystów, to chyba nikt nie zaprzestanie jej produkcji

W 2000 roku, z okazji 750-lecia miasta, Władysław Garnik i Andrzej Trzaska, dwaj ceramicy przyjeżdżający na plener artystyczny, przygotowali replikę garnca Joppego, która stanęła w rynku. Została jednak rozbita przez wandali. Kolejna stanęła zatem już w muzeum. Ta ceramiczna tradycja miasta sprawia, że każda informacja o sprzedaży zakładów "Bolesławiec" przyjmowana jest z pewnym niepokojem.

- Jeśli ceramika jest wędką, na którą łowimy tu turystów, to chyba nikt nie zaprzestanie jej produkcji - mówi z nadzieją Katarzyna Nowacka, mieszkanka Bolesławca, która zawsze przywozi rodzinę z Poznania do zakładowego sklepu firmowego.
Miasto na glinie
Prezes Karol Stasik od razu odróżni wyrób z innego zakładu. Będąc w gościach, hamuje się przed sprawdzeniem pod spodem naczynia, kto je zrobił. Janina Bany-Kozłowska najchętniej opowiada o targach, gdzie "bolesławiec" święci triumfy. Ozdabiane kobaltowymi stempelkami naczynia podbijają rynek europejski, zdobywały nagrody na prestiżowych targach, choćby na słynnym niemieckim Ambiente.

W Bolesławcu wiedzą, że są skazani na ceramikę, skoro niemal dosłownie siedzą na glince, jedynej w swoim rodzaju.

Garnki już od XVI wieku
Bolesławieccy garncarze już w średniowieczu opanowali sztukę toczenia na kole, wykorzystując bogate pokłady gliny występujące w okolicach. W XVII wieku pojawiły się brązowe dzbany i butle o lśniącej i szklistej powierzchni. XVIII stulecie przyniosło rozszerzenie produkcji i wzbogacenie wzornictwa. Pojawiły się ornamenty z motywami heraldycznymi, religijne, zwierzęce, także sceny rodzajowe. Częstym motywem było przedstawienie Adama i Ewy - symbolu garncarzy. Popularne stały się dzbanki na kawę, herbatę oraz mleczniki, cukiernice, bomboniery.

Oryginalność wzorów bolesławiecka ceramika zawdzięcza artyście Johannowi Gottliebowi Altmannowi, któremu w połowie XIX wieku udało się stworzyć mieszankę glinek, które po wypaleniu tworzą białe czerepy naczyń, w sam raz nadające się do pokrycia kolorowym ornamentem. Bolesławieccy wytwórcy najczęściej wykorzystywali do zdobienia nanoszony stempelkami kobalt, który w termicznej obróbce zmieniał się w niebieskie wzory. W XIX stuleciu w Bolesławcu funkcjonowało 15 dużych garncarni, których wyroby trafiały do wszystkich krajów Europy. W 1887 roku powstała Zawodowa Szkoła Ceramiki.

Po II wojnie światowej w najlepszych czasach w Bolesławcu przy produkcji ceramiki pracowało ponad 2 tys. osób, drugie tyle było związanych ze sprzedażą wyrobów. Pojawiła się cała plejada znakomitych artystów, dla których kamionka stała się podstawą twórczości.

Dziś twórców ceramiki i miłośników oryginalnych wyrobów ściąga do miasta Międzynarodowy Plener Ceramiczno-Rzeźbiarski organizowany na początku sierpnia i Bolesławieckie Święto Ceramiki w przedostatni weekend sierpnia. Od kilku lat dodatkową atrakcją Święta Ceramiki jest pochód glinoludów - artystów występujących w odzieniu z gliny. Wymyślił je artysta mim Bogdan Nowak, wieloletni asystent mistrza - Marcela Marceaux.

Korzystałam z "Przewodnika po Muzeum Ceramiki w Bolesławcu" Anny Bober i Teresy Wolanin oraz opracowania Tomasza Orawca, kustosza Muzeum Ceramiki.

Bolesławieccy garncarze już w średniowieczu opanowali sztukę toczenia na kole, wykorzystując bogate pokłady gliny występujące w okolicach.

Jak powstaje dzbanek z Bolesławca
- Najpierw wytwarza się masę potrzebną do odlewu form. Masa powstaje poprzez mieszanie glin, wody i innych dodatków w specjalnych młynach
- Potem odlewa się formy z gliny
- Następnie formy się ręcznie oczyszcza i przygotowuje do pierwszego wypału
- Wypalenie w temperaturze 750 stopni - naczynia zmieniają barwę z szarej na różową i stają się twardsze, od tej pory nazywane są biskwitem (czas wypału to kilka godzin). Po pierwszym wypaleniu biskwit gotowy jest do zdobienia
- Następnie naczynia zdobi się ręcznie przy użyciu stempli, pędzelków i innych zdobników z wykorzystaniem różnego rodzaju farb
- Po pomalowaniu wyroby są gotowe do procesu zwanego szkliwieniem. Naczynia zanurza się w szkliwie - farba znika pod białą warstwą. Wtedy są gotowe do drugiego wypału
- Drugi wypał odbywa się w temperaturze 1250 stopni i trwa kilka godzin. Biała warstwa szkliwa pod wpływem wysokiej temperatury staje się przezroczysta i odsłania namalowane wzory. Gotowe wyroby po wypaleniu są odporne na wysokie temperatury i bardzo trwałe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska