Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozpieszczana królewna Marysia

Redakcja
Maleństwo urodzone przedwcześnie to wielka niewiadoma. Zwłaszcza, gdy wcześniak waży mniej niż 1500 gramów  -  tłumaczy dr Ewa Kroll, poznańska neonatolog
Maleństwo urodzone przedwcześnie to wielka niewiadoma. Zwłaszcza, gdy wcześniak waży mniej niż 1500 gramów - tłumaczy dr Ewa Kroll, poznańska neonatolog Tomek Rytych
Nie była większa od rękawiczki. Mogła swobodnie zmieścić się w damskiej dłoni. Taka była Marysia, gdy przyszła na świat. Pospieszyła się o całe trzy miesiące. Wyglądała jak nieopierzony, bezbronny ptaszek. Delikatna i cieniutka skóra odsłaniała wszystkie jej kosteczki. O najmniejszym urodzonym dziecku w Polsce pisze Danuta Pawlicka.

Stałam i patrzyłam na nią, a łzy leciały mi po policzkach. Nie wyobrażałam sobie, że tak może wyglądać moje dziecko. Modliłam się, żeby to nie był wcześniak... - opowiada Katarzyna Sokołowska ze Środy, tuląc córeczkę po pół roku od dnia jej przedwczesnych narodzin.

Wielka niewiadoma

Młodą mamę przerażał wygląd 600-gramowego dzieciątka i aparatura, która podtrzymywała je przy życiu. Kable, klamerki, rurki. Gdy tylko zamknie oczy, zaraz widzi: pulsujące czerwone światełko pulsoksymetru, który kontrolował utlenowanie krwi i zakryte oczy, które w ten sposób chronione były przed retinopatią prowadzącą do ślepoty. Ten widok wywołał u niej szok i przerażenie. Dziecko samo nie oddychało. Nie było mowy o karmieniu piersią. Stała na wpół martwa i patrzyła na córeczkę, którą swobodnie mogła utulić w swoich drobnych dłoniach. - Cały czas miałam w uszach słowa lekarza, który mnie uprzedził, że w sytuacji zagrożenia mojego życia, będą ratować mnie - wspomina pani Kasia.

Dr Ewa Kroll tłumaczy, że przy wczesnej ciąży, gdy życie dziecka wisi na włosku, lekarz zawsze na pierwszym miejscu stawia matkę: - Gdy jednak rodzi się dziecko powyżej 500 gramów, nigdy nie tracimy nadziei na jego uratowanie - mówi neonatolog, lekarka z 20-letnim stażem, która dobrze pamięta małą Marysię na oddziale intensywnej terapii w Klinice Neonatologii UM w Poznaniu.
Lekarze są ostrożni w rokowaniach. Czasem wydaje się, że dziecko nie ma najmniejszych szans, że wszystko sprzysięgło się przeciw niemu, a tymczasem zwycięża siła życia. Innym razem leczenie przechodzi bez niespodzianek i nagle maleństwo, nie wiedzieć czemu, odchodzi: - Zawsze to wielka niewiadoma, gdy mamy przed sobą wcześniaka z wagą poniżej 1500 gramów - mówi poznańska neonatolog.
Sukces nie zależy od wieku matki ani terminu przyjścia na świat wcześniaka. Rokowania dla Marysi były bardzo złe. Znalazła się w grupie największego ryzyka, gdzie tylko co drugie dziecko przeżywa. Ale nie tylko ważne jest uratowanie życia za wszelką cenę. Także to się liczy, jak codzienne życie takiej uratowanej "rękawiczki" będzie wyglądało później.

Pierwsza kropelka mleka

Katarzyna Sokołowska za dużo naczytała się o wcześniakach. Dopiero w szpitalu zrozumiała, że internetowe wiadomości są do niczego nieprzydatne. Obudziły w niej wielki strach. Bała się wszystkiego - neurologicznych powikłań i fizycznych niedomagań. Przestała szukać odpowiedzi. - Stałam i nie mogłam oderwać od niej oczu, to było tak ogromne przeżycie - wspomina mama Marysi.

Wiedziała, że życie córeczki jest zagrożone i każdy dzień będzie teraz jednym wielkim niepokojem. Kochała ją tak mocno, a jednocześnie nie mogła nic dla niej zrobić. Nie wie, jak minął pierwszy tydzień. Wędrowała nieustannie od swojego szpitalnego łóżka do inkubatora Marysi. Stawała nad nią z walącym sercem i wypatrywała jakiegoś znaku poprawy. Pamięta tylko tyle. Po siedmiu dniach pierwsza dobra wiadomość: Marysia dostanie 2 mililitry jej pokarmu. Miała ochotę krzyczeć ze szczęścia. Natychmiast zatelefonowała do męża, jednej i drugiej babci. Chciała, żeby usłyszał o tym cały świat. Wszyscy dookoła powinni wiedzieć, że Marysia dostanie porcję, co prawda mniejszą niż krawiecki naparstek, matczynego mleka. Pielęgniarki tłumaczyły, że to bardzo ważny przełom, bo taki pokarm to prawdziwy lek.

Ta odrobina "białego leku" na początku podawana była z pominięciem Marysinych ust i bez udziału mamy, ale nie obniżyło to poczucia euforii. Czuła, że włączyła się w skomplikowany medyczny proces ratowania dziecka. Z każdym kolejnym dniem porcja mleka zwiększała się o jeden mililimetr. Liczyła, ile to kropli, aby w każdą wlać całą swoją miłość. Coraz częściej, ostrożnie i najdelikatniej jak potrafiła, wkładała rękę do inkubatora. Wskazującym palcem dotykała dziecinnych paluszków i lekko, leciutko je głaskała. Z każdym dotknięciem niemal fizycznie czuła, jak zacieśnia się więź pomiędzy matką i córką. Rzadko nadużywała pokusy dotknięcia Marysi, wiedząc, że narusza sterylną atmosferę inkubatora. Za każdym jednak razem, gdy siedziała tuż przy córeczce, snuła opowieści, jak to będzie cudownie, gdy wróci już do domu: - Moja królewno, moja Marysiu, kupujemy mieszkanie, niedługo się tam wprowadzimy, więc będziesz miała swój własny pokój - wspomina urywek długich monologów, które czule wygłaszała swojemu dziecku.

Wielka niespodzianka

Tomasz Sokołowski, tata Marysi nie był tak odważny, jak mama, gdy patrzył na wielkość swojego kciuka i porównywał go do piąstki córeczki. Trochę trzymał się z boku, ale to on zaskoczył swoją żonę któregoś lipcowego dnia, równe sześć tygodni od narodzin córki, gdy spytał: - Chcesz usłyszeć, jaką ci pielęgniarki przygotowały niespodziankę? - Nie wiedziałam, co nią miało być, a kiedy pielęgniarka podała mi Marysię, bałam się wziąć ją na ręce - opowiada pani Kasia.

Tak bardzo na tę chwilę czekała! Śniła o tym, że przytula buzię dziecka, czuje jej zapach, oddech, a teraz stała jak wryta i... ryczała. Płakała i nie mogła powstrzymać łez. Tomasz, który nie rozstawał się z aparatem i kamerą, nagrał scenę rozszlochanej matki, która nie wierzy własnemu szczęściu.
- To nie do opisania, ile radości sprawiła mi ta chwila. Czułam ciężar Marysi i widziałam, ile jeszcze musi urosnąć, aby zrównać się z moim ramieniem - wspomina pani Kasia i na samo wspomnienie znów ociera łzy.

Teraz dni szybciej mijały, bo zbliżał się dzień opuszczenia szpitala. Kiedy mama Gabrysi, też wcześniaka, zakomunikowała, że wychodzi, nabrała pewności, że także ich dzień jest tuż-tuż.
- Od czerwca na to czekałam i 4 września jechałyśmy do domu! Przy wypisie ważyła już 1980 gramów! - triumfalnie obwieszcza pani Katarzyna, jakby mówiła o tym po raz pierwszy w życiu.
Wracała do domu z dzieckiem, które trzykrotnie powiększyło wagę urodzeniową. Marysia potrzebowała na to niemal całe tegoroczne lato, które razem z mamą spędziła w szpitalu.

Moja królewna

- To niesamowite szczęście, gdy teraz słyszę, że jest dobrze - mówi Katarzyna Sokołowska.
A przecież otarła się o retinopatię, staw biodrowy nie wykształcił się jak należy. Kontrola u okulisty wykluczyła chorobę, a ortopeda uspokoił mamę i nawet nie kazał pieluszkować bioderek. Logopeda nie miał zastrzeżeń do odruchu ssania: - To rewelacja, że nawet niepotrzebna jest rehabilitacja - pani Kasia powtarza to zdanie jak zaklęcie, które uchroni dziecko przed wszystkim, co złe.
Doktor Ewa Kroll chociaż ostrożna w rokowaniach, jest dobrej myśli: - Rozwój dziecka na razie nie jest zaburzony, Marysia po prostu miała szczęście - tłumaczy, dając tym do zrozumienia, że nie wszystkie dzieci z takimi "warunkami" przy urodzeniu wychodzą z tego obronną ręką. Tymczasem ona nie wykazuje obecnie żadnych odchyleń. Jej wiek, tłumaczy lekarka, liczy się od daty przewidywanych narodzin. Formalnie żyje na tym świecie niespełna dwa i pół miesiąca, ale faktycznie jest już pół roku, chociaż większość tego czasu spędziła w inkubatorze.

Dla rodziców i dziadków, ciotek bliższych i dalszych Marysia jest ósmym cudem świata.
Z nakręconego filmu, który im wyświetlał tata Marysi, była drobiną, jakiej nikt przedtem nie widział. Teraz patrzą na śliczną buzię, jak pije mleko z butelki. Pozostał tylko drobny ślad na brzuszku po karmieniu sondą. - Wszyscy ją rozpieszczają, a ja najbardziej. Jest moją królewną Marysią najbardziej rozpieszczaną i kochaną na świecie - zapewnia mama Kasia.

Marysia przekroczyła barierę

- Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych 17 na 1000 dzieci przedwcześnie urodzonych nie przeżywało. Obecnie już tylko siedmioro nie udaje się uratować, to wielki sukces neonatologów, którzy ratują dzieci coraz mniejsze i coraz bardziej niedojrzałe - tłumaczy prof. Janusz Gadzi-nowski, kierownik poznańskiej Kliniki Neonatologii.

Jeszcze pięć lat temu wydawało się, że te wyniki są już tak dobre, że nie można ich poprawić: - My ciągle przekraczamy bariery, a postęp najlepiej widać w okresach pięcioletnich. Przykładem jest retinopatia, która w latach 1998-2003 stanowiła ok. 3 proc., a dzisiaj 1,5 proc. u dzieci poniżej 1500 gramów - tłumaczy profesor.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski