Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warszawa, Gdynia: Wątpliwy karny zadecydował o porażce Arki

Janusz Woźniak
Tadas Labukas nie trafił do pustej bramki. Maciej Iwański nie pomylił się z 11 metrów i Arka przegrała w stolicy z Legią 0:1

Niedzielny mecz Legia Warszawa - Arka Gdynia toczył się o ligowe punkty, których potrzebę różnie definiowali zawodnicy obu zespołów. Legii punkty były potrzebne, aby samodzielnie spędzić zimę na fotelu wicelidera i zmniejszyć straty do prowadzącej Wisły Kraków. Arka tych punktów potrzebowała, aby oddalić się od strefy spadkowej. Swój cel zrealizowali gospodarze. Legia wygrała z Arką 1:0.

Legioniści zaczęli to spotkanie z animuszem. W środku boiska niepodzielnie panował Maciej Iwański. Już w trzeciej minucie zagrał prostopadłą piłkę do Bartłomieja Grzelaka, ale tego ostatniego ubiegł Andrzej Bledzewski. Po kilku kolejnych minutach znowu Iwański dobrze podał do Sebastiana Szłachowskiego, ale Bledzewski odbił piłkę po jego strzale. Trzecia asysta Iwańskiego miała miejsce w 35 minucie. Tym razem adresatem podania był Piotr Giza. Pomocnik Legii wbiegł w pole karne i miał czas, aby z piłką zrobić wszystko, a już na pewno spokojnie posłać ją do siatki. Zamiast jednak silnego strzału Giza wybrał techniczne rozwiązania, a na to czekał Bledzewski. Bramkarz Arki bez kłopotów złapał lekko kopniętą piłkę.

Dwie minuty później swoją najlepszą sytuację do zdobycia gola mieli żółto-niebiescy. Po dobrym podaniu w pole karne Legii Tadas Labukas zgubił za plecami dwóch atakujących go obrońców, minął wychodzącego z bramki Jana Muchę i... z ostrego, przyznajmy, kąta nie trafił do pustej już bramki.
Więcej podbramkowych emocji w pierwszej połowie spotkania w stolicy nie było. Trzeba przyznać, że sprawdzał się zastosowany przez trenera Dariusza Pasiekę, po raz pierwszy, od kiedy jest w Arce, wariant taktycznego ustawienia 4-1-4-1. To była zresztą logiczna konsekwencja braku w Warszawie kontuzjowanych i najbardziej bramkostrzelnych w Arce Przemysława Trytki i Marcina Wachowicza.

- Jak na razie mamy wszystko pod kontrolą - zgodnie z prawdą mówił w przerwie Marcin Budziński.
- Musimy porozmawiać w szatni, bo tak grać nie można. Musimy szybko zdobyć gola - diagnozował przebieg pierwszych 45 minut gry Legii Marcin Mięciel.

Tuż po wznowieniu gry spełniła się zapowiedź... Mięciela i to z jego czynnym udziałem. W 48 minucie napastnik Legii znalazł się z piłką na linii pola karnego, szukał miejsca do strzału, podania, aż został sfaulowany przez Adriana Mrowca. Po co..?

Sędzia odgwizdał przewinienie, ale miał wątpliwości, gdzie miało ono miejsce. Dopiero po konsultacji ze swoim asystentem wskazał na rzut karny. Telewizyjne powtórki pokazały, że chyba... miał rację, chociaż w tym upadku Mięciela w polu karnym sporo też było boiskowego cwaniactwa. Dlatego wątpliwości pozostały. Nie miał ich Iwański. Podszedł do piłki ustawionej 11 metrów przed bramką Arki i strzałem tuż przy słupku posłał futbolówkę do siatki. "Bledza" był bez szans. Kilka minut później gospodarze mieli doskonałą szansę na podwyższenie prowadzenia. Po akcji Mięciel - Astiz - Szałachowski ten ostatni znalazł się sam przed Bledzewskim i nie trafił do bramki.

Arka starała się atakować, trener Pasieka po zmianie Mrowca na Stojko Sakaliewa wrócił do gry z dwoma napastnikami, ale klarownych sytuacji do wyrównania żółto-niebiescy nie potrafili sobie wypracować. Jeden jedyny gol, po przypadkowym i niepotrzebnym faulu Mrowca na Mięcielu, dał legionistom zwycięstwo. O tym, że było ono jednak zasłużone, świadczą pomeczowe statystyki, w których Legia była lepsza. 15:7 w strzałach, 5:0 w strzałach celnych, 4:2 w rzutach rożnych i 54 do 46 procent w czasie posiadania piłki.

Arka skończyła więc ostatni mecz w tym roku bez punktów, chociaż - mimo porażki - występu przeciwko Legii nie musi się wstydzić. Jednak w tabeli sytuacja żółto-niebieskich nikogo zadowolić nie może. 15 punktów w 17 meczach, zaledwie 13 miejsce i tylko jeden punkt przewagi nad przedostatnim Zagłębiem Lubin i cztery nad ostatnią Odrą Wodzisław. A przecież dwa ostatnie zespoły opuszczą na koniec sezonu ekstraklasę. Arka jest tuż nad tą strefą futbolowej "śmierci".

Będzie miał w najbliższym czasie o czym myśleć dyrektor sportowy Arki Andrzej Czyżniewski i trener Pasieka. Gdynianie bez wątpienia potrzebują wzmocnień, szczególnie w linii ataku. Zresztą dobry piłkarz przydałby się w każdej, poza obsadą bramki, formacji. Przygotowania do rundy wiosennej, a będzie w niej tylko 13 spotkań, będą szczególnie ważne, tym bardziej że na powitanie piłkarskiej wiosny, aczkolwiek pod koniec lutego, przyjeżdża do Gdyni groźny w tym sezonie Ruch Chorzów, a później podopieczni Pasieki pojadą na mecz do Krakowa z liderującą Wisłą. Trzecie w kolejności będzie czekało Zagłębie Lubin i to będzie spotkanie za sześć punktów.

Na szczęście w Gdyni - o ile stadion rugby ze sztuczną murawą zyska licencję na rozgrywanie spotkań piłkarskiej ekstraklasy - na nieszczęście bez kibiców, bo tych karnie zabraknie na trzech pierwszych wiosennych spotkaniach Arki nad morzem. Oj, będzie o czym myśleć w długie zimowe wieczory...

Legia Warszawa - Arka Gdynia 1:0 (0:0)
Bramki: 1:0 Maciej Iwański (48, z rzutu karnego)
Legia: Mucha - Kiełbowicz, Astiz, KumbevI, Rzeźniczak - Iwański, Rybus (46' Smoliński), Giza (78' Borysiuk), Szałachowski (82' Jarzębowski) - Grzelak, Mięciel.
Arka: Bledzewski - Kowalski, Szmatiuk, Siebert, Płotka - MrowiecI (63 Sakaliev) - Wilczyński (74 Czoska) Ława, Budziński, Lubenow - Labukas (86' Burkhard).
Sędzia: Mirosław Górecki (Katowice). Widzów ok. 2000

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki