Afganistan na długo pozostanie czarną dziurą

Jakub Mielnik
Po co nam ta wojna? Pyta o to nasz specjalny wysłannik do Kabulu. W tym tygodniu cykl korespondencji Jakuba Mielnika prosto z miejsca konfliktu

Mgła wojny - wojskowi lansują ostatnio termin, który ma sugerować, że my, cywile, żyjący z dala od frontu wojny afgańskiej nie jesteśmy w stanie we właściwy sposób ocenić tego, co się tam dzieje. Mgła wojny ma zasłaniać prawdziwy obraz sytuacji, który od miesięcy oparty jest albo na suchych wojskowych komunikatach, albo agencyjnych doniesieniach, które z trudem przebijają się do krajowych mediów zmęczonych opowieściami o wojnie zachodniej demokracji z islamskimi fanatykami. Dlatego w najbliższym tygodniu postaramy się rozproszyć trochę tę mgłę wojny, zajrzeć w zacisze ministerialnych gabinetów w Kabulu, porozmawiać z przedstawicielami władz afgańskich i sztabowcami sił NATO w tym kraju. Postaramy się sprawdzić, jak wygląda Kabul po ucieczce międzynarodowych organizacji humanitarnych, i odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę prezydent Hamid Karzaj jest tak słaby, że musi zamykać całe miasto, by zainaugurować kolejną kadencję? Tak było całkiem niedawno, gdy z obawy przed zamachami nieczynne było międzynarodowe lotnisko, a wojsko i policja opróżniły ulice miasta, nakazując mieszkańcom zostać w domach.

Złośliwi twierdzą, że faworyzowany przez społeczność międzynarodową prezydent Afganistanu to marionetka, która ledwo kontroluje okolice własnej siedziby. W czasie inauguracji Karzaj starał się udowodnić, że jego władza sięga także na rogatki Kabulu. My również postaramy się zajrzeć za rogatki Kabulu, pamiętając, że władza państwowa, nie tylko na prowincji, ale także w samym Kabulu, jest czysto iluzoryczna. Realia afgańskiej stolicy wyznacza niedawny zamach na siedzibę ONZ, który doprowadził do exodusu pracowników cywilnych organizacji humanitarnych z Kabulu. Albo regularnie podejmowane próby ataku na hotel Serena, w którym rezydują zjeżdżające do Kabulu VIP-y. Karzaj świętujący swoją kolejną intronizację w mieście poszatkowanym posterunkami wojskowymi zapowiada, że w ciągu pięciu lat stworzy armię i policję, które będą w stanie kontrolować samodzielnie cały Afganistan.

Sprawdzimy więc, jakie są możliwości realizacji deklaracji zapowiadającej zwolnienie NATO z coraz trudniejszego do wypełnienia obowiązku trzymania w ryzach afgańskich talibów. To pocieszające dla opinii publicznej krajów członkowskich, która jest coraz bardziej zmęczona czytaniem doniesień o kolejnych ofiarach wśród sił międzynarodowych. Ale jest też w tym planie Karzaja zła wiadomość. Zanim dane nam będzie z Afganistanu wyjść, trzeba tam będzie posłać nowych żołnierzy. Biorąc pod uwagę słabość władzy prezydenckiej, a także jej wątpliwej mocy mandat społeczny, osłabiony oskarżeniami o masowe fałszerstwa wyborcze Hamid Karzaj ma małe szanse na realizację swoich planów bez zaangażowania sił międzynarodowych. Z przecieków, które docierają z Waszyngtonu, wiadomo już, że w przyszłotygodniowym orędziu do narodu miłujący pokój prezydent USA Barack Obama ogłosi decyzję o wysłaniu dodatkowych 34 tysięcy żołnierzy na wojnę z talibami. Będzie to spełnienie marzeń amerykańskich wojskowych, którzy od miesięcy bombardują prezydenta prośbami o posiłki.

Ta decyzja Obamy nie pozostanie bez wpływu na Polskę, która do marca zwiększy liczebność kontyngentu w Afganistanie. Oczywiście oficjalnie nikt w MON ani w rządzie nie przyzna się, że taka decyzja zostanie podjęta, ale jest niemal pewne, że na wiosnę dwutysięczny polski kontyngent powiększy się o 600 żołnierzy. Nie może być inaczej, skoro nasz rząd wielokrotnie powtarzał, że popiera stanowisko sekretarza generalnego NATO. Anders Fogh Rasmussen od początku swojej kadencji pielgrzymuje po stolicach krajów członkowskich, zabiegając o posiłki dla szczupłych sił sojuszu w Afganistanie. Wahanie w tej sprawie jest zrozumiałe, szczególnie dla przeczulonego na punkcie sondaży rządu, którego szef za kilka miesięcy może rozpocząć kampanię prezydencką. Dla potencjalnych wyborców Afganistan to nie najlepszy temat, bo ta wojna nie jest w Polsce popularna.
Po serii ataków na polskich żołnierzy w Ghazni z lata i wczesnej jesieni tego roku poparcie dla operacji afgańskiej deklarowało zaledwie kilkanaście procent Polaków. Jako pacyfiści jesteśmy jednak wyjątkowo bierni i sondaże te nie przekładają się na żadne poważniejsze akcje polityczne, które zniechęcałyby władze do podejmowania decyzji o zwiększeniu sił w Afganistanie. Postaramy się więc także odpowiedzieć na pytanie, czy mając do dyspozycji ciągle źle wyposażoną armię, z rozgrzebaną, jeśli nie pogrzebaną, próbą jej profesjonalizacji, a do tego dławioną biurokratycznym bezwładem, możemy sobie pozwolić, by brnąć dalej w tę wojnę.

Obserwując latem 2003 r. początek polskiej misji wojskowej w Iraku, nie sądziłem, że uda nam się dotrzeć aż na pierwszą linię frontu wojny w Afganistanie. Wtedy w Afganistanie panował spokój, ale w Iraku ciągle hulały niedobitki armii Saddama. Ton tamtej misji nadawali nieznający języków obcych brzuchaci pułkownicy, żłopiący whisky w klimatyzowanych kontenerach. Kontyngent składał się pochodzących z łapanki żołnierzy jednostek inżynieryjnych, którym zagrożono nieprzedłużeniem kontraktu, jeśli nie zgłoszą się na ochotnika. Uzbrojeni w pistolety maszynowe patrolowali pogrążający się w wojnie domowej kraj w nieopancerzonych samochodach rolniczych, którymi przyjechali do Iraku z Jordanii na czele konwoju rozlatujących się cywilnych ciężarówek do wynajęcia.

Niektórzy mieli szczęście, bo przylecieli prezydenckim samolotem, naprędce przekształconym w jedyny wówczas transportowiec polskich sił zbrojnych. Oficerowie świętej pamięci WSI robili w Iraku krociowe interesy, księgując dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy dolarów jako łapówki dla informatorów oferujących dostęp do ukrytych na pustyni składów broni irackiej armii. Te same informacje dziennikarzom oferowano za góra pięć tysięcy, łatwo więc było domyślić się, skąd w bagażu wracających z misji irackiej wojskowych znajdowano dziesiątki tysięcy dolarów w gotówce niewiadomego pochodzenia.

Dziś nie ma już nas w Iraku. Stacjonujemy w afgańskiej prowincji Ghazni, prowadząc misję, która z nazwy tylko jest stabilizacyjna. Mimo upływu lat, nabytego doświadczenia i poprawy stanu zaopatrzenia wiele z tamtych irackich problemów jest ciągle aktualnych. Świadczy o tym choćby spektakularne wystąpienie gen. Waldemara Skrzypczaka, którego tak zirytował decyzyjny bezwład w sprawie zaopatrzenia walczących w Ghazni Polaków, że poszedł na otwartą wojnę z MON, wiedząc, że jest z góry skazany na porażkę. O wielkich aferach korupcyjnych na razie nie słychać, chyba że przyjmiemy tłumaczenie kierownictwa MON, że wywołana przez Skrzypczaka awantura w sprawie fatalnego zaopatrzenia była atakiem lobbystycznym producentów broni.

Wojsko zmaga się za to z drobnymi oszustami, którzy wpisują sobie lewe wyjazdy na patrole, bo każdy wyjazd poza ufortyfikowaną bazę, jako szczególnie niebezpieczny, jest premiowany finansowo. Prawdziwym problemem obok braku śmigłowców jest kłopot ze skompletowaniem obsady kolejnych zmian. Oficerowie mamieni wizją szybkiego awansu na polu walki przekonali się, że po powrocie karty rozdaje ciągle koszarowa biurokracja, która rozdziela promocje według własnego uznania. Po masakrze cywilów w wiosce Nangar Khel młodzi oficerowie mają się na baczności, gdy dowództwo powierza podporucznikom misje, do których potrzebne jest doświadczenie majora, bo żaden z kandydatów na bohaterów nie ma ochoty wracać do kraju w kajdankach ze stygmatem zbrodniarza wojennego.
Wplątać się w nieciekawą sytuację jest bardzo łatwo. Przekonał się o tym chorąży Dariusz Zwolak, który w czasie feralnego patrolu w Adżiristanie próbował ratować postrzelonego śmiertelnie kapitana Daniela Ambrozińskiego. Teraz rodzina poległego kapitana ujawnia, że chorąży został zmuszony do przejęcia dowodzenia po tym, jak bardziej doświadczony kapitan Ambroziński uprzykrzał życie przełożonym narzekaniem na fatalny stan zaopatrzenia i brak należytego wsparcia dla misji prowadzonej w górach opanowanych przez talibów. Pierwszy polski żołnierz poległ w walce w Afganistanie latem 2007 roku, gdy talibowie z prowincji Paktika na granicy z Pakistanem urządzili zasadzkę na nasz patrol. Zginął podporucznik Łukasz Kurowski.

Od tego czasu lista ofiar powiększyła się o kolejnych 14 nazwisk. Ostatni dwaj zabici to saperzy Szymon Graczyk i Jarosław Szyszkiewicz, którzy zginęli, gdy opancerzony i odporny podobno na miny wóz MRAP wyleciał w powietrze w drodze z Ghazni do Bagram. 15 zabitych, wśród których są także ofiary wypadków nie związanych bezpośrednio z działaniami bojowymi, to stosunkowo niewielka liczba. Amerykanie i Brytyjczycy liczą zabitych w setki. Na nas każdy poległy polski żołnierz robi jednak wrażenie, bo gdy jechaliśmy do Afganistanu w 2002 roku, nic nie zapowiadało takiego obrotu sytuacji. Miało być jak za starych dobrych czasów misji pokojowych ONZ, na które zaczynający karierę w wojsku synowie wyższych oficerów mogli się dostać dzięki protekcji i dorobić w twardej walucie, mając w istocie wakacyjny turnus na Wzgórzach Golan.

Grupka saperów, która po upadku talibów zabrała się do rozminowywania bazy w Bagram pod Kabulem, szybko uporała się z zdaniem. Potem dołączyli do niech jeszcze logistycy z Opola, spece od likwidacji broni chemicznej, no i oczywiście komandosi z GROM, którzy nie mogli przecież przegapić okazji do poganiania się z talibami w górach na pograniczu afgańsko-pakistańskim. W sumie było ich około 300 żołnierzy, rozsianych od Bagram pod Kabulem i Paktikę na granicy z Pakistanem aż po Kandahar na głębokim południu Afganistanu. Kraj ten był wtedy przedstawiany jako wzór udanych interwencji świata zachodniego przeciwko wojującemu islamowi.

W przeciwieństwie do Iraku, w którym w tamtych czasach trup ścielił się gęsto, w Afganistanie panował względny spokój. Wyjątek stanowiło kilka pogranicznych rejonów, w których trwało polowanie na Osamę bin Ladena. Sytuacja zaczęła zmieniać się około 2007 roku, gdy talibowie wylizali się w końcu z ran zadanych im przez US Army i zaczęli pełnowymiarową rebelię przeciwko obcej okupacji. NATO zaczęło się domagać wzmocnienia kontyngentów narodowych. Z naszych 300 żołnierzy zrobiło się 1200, którym ciągle brakowało podstawowych środków transportu. Wojsko pospiesznie opancerzało nieźle radzące sobie w afgańskim terenie rosomaki, ale dopiero pod koniec 2007 roku MON zdecydowało się wysłać tam osiem śmigłowców wraz z obsługą.

Wcześniej polegaliśmy na uprzejmości lotnictwa amerykańskiego, które zapewniało nam zaopatrzenie i transport żołnierzy do rozproszonych po Afganistanie garnizonów. Pod koniec ubiegłego roku rząd ogłosił przejęcie odpowiedzialności za prowincję Ghazni, co pozwoliło skoncentrować nasze siły wokół strategicznie ważnej szosy Kabul - Kandahar, której odcinek do dziś chronimy przez atakami rebeliantów.

Czy siły NATO, a także polscy żołnierze stacjonujący w Ghazni są dobrze przygotowani do działania w społeczeństwie, które od 30 lat żyje w stanie wojny domowej? Dwie trzecie populacji zostało w tym czasie wypędzone ze swoich domów, a co dziesiąty dorosły siedział w jakimś więzieniu: sowieckim, talibskim albo amerykańskim. Wojskowi chwalą się, że mają świetne kontakty z ludnością Ghazni.
Z pewnością wiele ułatwia fakt, że znaczna część prowincji zamieszkana jest przez szyickich Chazarów, którzy są zamkniętą i zdyscyplinowaną społecznością. W regionach pasztuńskich jest już znacznie gorzej i to tam głównie dochodzi do ataków na polskie patrole. Afgańska armia, mająca służyć za łącznika z lokalnymi starszyznami plemiennymi, jest właściwie bezużyteczna, bo składa się w większości z Uzbeków z położonej na północy prowincji Kunduz, których Pasztuni z Ghazni traktują jak intruzów. Dodatkowym problemem jest kadra dowódcza armii rządowej oparta częściowo na ludziach dawnego reżimu komunistycznego. Trudno na tym budować zaufanie społeczności plemiennych, które w latach 80. stawiały opór sowieckiej okupacji.

Mimo to Karzaj chce realizować ambitny plan stworzenia 400 tys. armii, której szkoleniem mają zająć się m.in. nasi żołnierze. Odwiedzimy więc natowskie ośrodki szkoleniowe i sprawdzimy, kim są nasi potencjalni towarzysze broni. Czy możemy na nich liczyć w akcji, czy też jest to jedynie piąta kolumna talibów, którzy wykorzystują werbunek do infiltracji sił rządowych? Pytanie nie jest pozbawione sensu. Przecież za śmiercią kapitana Daniela Ambrozińskiego stał m.in. lokalny komendant policji szkolonej przez Polaków, który pomógł zorganizować zasadzkę na nasz patrol.
Doświadczenie wyniesione z pobytów w krajach ogarniętych wojnami i kataklizmami uczy, że niezależnie od eskalacji nieszczęść i agresji ludzie starają się toczyć normalne życie. Dla większości Afgańczyków nie liczy się ani wojująca islamska ideologia, ani wielka polityka.

Gdyby spytać przeciętnych Afgańczyków, co jest przyczyną obecnej wojny, odpowiedź może być zaskakująca. Dwie trzecie z nich uważa, że jest to efekt nędzy, bezrobocia, korupcji i nieudolności afgańskich władz. Talibowie czy siły okupacyjne są wymieniane dopiero na odległych miejscach w sondażu opublikowanym właśnie przez brytyjską organizację humanitarną Oxfam. Nędzy nie zwalcza się z wozów pancernych, ale ich obecność wydaje się na obecnym etapie niezbędna do umożliwienia takich działań. Świadom tego stanu rzeczy dowódca sił ISAF Stanley McCrystal postanowił się skoncentrować na obecności NATO w najgęściej zaludnionych regionach. Problem polega na tym, że szczupłość sił koalicyjnych to jeden z powodów, dla których zapewnienie bezpieczeństwa w wielu regionach Afganistanu jest po prostu niemożliwe.

Bez tego wszelkie projekty modernizacyjne pozostaną jedynie na papierze, bo żadna organizacja humanitarna nie zaryzykuje życia swojego personelu nawet w imię tak szczytnego celu jak budowa szkół, szpitali i wodociągów w Afganistanie. Ruch jest raczej w przeciwną stronę. Trend wyznacza ewakuacja personelu ONZ po zamachu terrorystycznym na hotel w Kabulu, w którym mieszkali cywilni pracownicy Narodów Zjednoczonych. Pod koniec października trzej zamachowcy zabili tam 9 ludzi, wywołując exodus wśród liczącej ponad 5 tysięcy ludzi społeczności pracowników organizacji humanitarnych działających w Kabulu.

Tłoczne niedawno bary i kluby dla ekspatów opustoszały. Nic więc dziwnego, że zamieszczane na stronach polskiego Ministerstwa Obrony ogłoszenia o poszukiwaniu cywilnych specjalistów: inżynierów, lekarzy, ekonomistów, pozostają na razie bez odpowiedzi. Podobnie jak w przypadku Iraku, Bośni czy każdego innego kraju ogarniętego wojną wysiłki organizacji pozarządowych toną w morzu korupcji, która toczy Afganistan. Jej symbolem jest szosa Kandahar - Kabul, w której obronie giną m.in. polscy żołnierze. Nazwana szumnie autostradą ponadpięciusetkilometrowa droga zaczęła się sypać, zanim budująca ją turecka firma skończyła inwestycję, bo zarówno wielomilionowe fundusze, jak i materiały budowlane zostały rozkradzione i rozpłynęły się na afgańskim czarnym rynku. Nic więc dziwnego, że organizacje międzynarodowe niechętnie topią pieniądze w korupcyjnym worku bez dna, jakim jest Afganistan. Sytuacja jest bez wyjścia: bez likwidacji nędzy napędzającej rekrutów rebelii i setek prywatnych armii opiumowych baronów, którzy uczynili z Afganistanu światowe centrum produkcji heroiny, nie da się opanować wojny. Z drugiej strony brak elementarnego bezpieczeństwa udaremnia wszelkie próby inwestowania w rozwój Afganistanu. Koło się zamyka.

Bez odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące tego, jaki jest plan władz afgańskich na najbliższe lata, co ze zwalczaniem korupcji, szkoleniem armii i odbudową zrujnowanego wojnami kraju, nie uda się tego zaklętego kręgu przerwać. Nie da się też z pełną odpowiedzialnością podjąć decyzji o wysłaniu na wojnę z talibami kolejnych kilkuset żołnierzy. Zwłaszcza jeśli jednym z podstawowych argumentów na zbicie wszelkich krytycznych uwag wobec tej misji jest termin "mgła wojny", którym częstują nas polscy sztabowcy próbujący zarezerwować wyłącznie dla siebie wiedzę tajemną o Afganistanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl