Mama, czyli przedsiębiorca

Karolina Kowalska
Nic nie daje takiego intelektualnego kopa jak urodzenie dziecka. I takiej chęci do działania. Nie zrażając się kryzysem i niechęcią korporacyjnych pracodawców do zatrudniania kobiet na urlopach macierzyńskich, warszawskie młode mamy zakładają własne firmy. O mamach przedsiębiorcach pisze Karolina Kowalska

Magdalena Gryn pisała artykuły i redagowała pisma z dziecięcą kołyską u boku. Teraz, gdy Agatka chodzi do przedszkola, zakłada w internecie sklep z produktami światowych projektantów mody

Najbardziej ponurym wrogiem dobrej sztuki jest wózek dziecięcy w przedpokoju" zauważył kiedyś pisarz i intelektualista Cyril Connolly. Wycieczka w czasie do współczesnej Europy zachwiałaby jego światopoglądem. 74 proc. jego brytyjskich krajanek prowadzących własne firmy założyło je, zanim ich dzieci ukończyły drugi rok życia. A w Polsce w czasach kryzysu w kolejkach do rejestracji nowych działalności gospodarczych można spotkać coraz więcej kobiet z wózkiem.

Narodziny inwencji
W warszawskim urzędzie statystycznym, gdzie nowi przedsiębiorcy składają wnioski o REGON, między przedsiębiorcami budowlanymi, księgowymi i doradcami codziennie trafia się co najmniej jedna świeżo upieczona mama. Rozkwit tego zjawiska to efekt nie tylko zapotrzebowania na ruchome godziny pracy. Ale także niezwykłej wprost erupcji nowych pomysłów, jakie pojawiają się na tym etapie życia kobiety. Wbrew seksistowskim przesądom i uprzedzeniom, urodzenie dziecka sprawia, że kobieta staje się bardziej, a nie mniej, inteligentna i aktywna.

W roku 2006 naukowcy opublikowali badania, które wskazują, że w czasie ciąży u kobiet w sposób radykalny poprawie ulega zdolność uczenia się i zapamiętywania. A główne obszary mózgu zwiększają swoją objętość. Skutki tych zmian mogą trwać przez całe dziesięciolecia. Nawet, gdy w wieku średnim zaczyna słabnąć zdolność zapamiętywania. Wyzwanie umysłowe i emocjonalne, jakim jest wychowywanie dziecka, stymuluje aktywność mózgu - podsumowują naukowcy. Gdy karmienie piersią i nieprzespane noce stają się już tylko wspomnieniem, naładowane macierzyńską energią szare komórki odczuwają nieodpartą chęć zaangażowania się w nowe i twórcze projekty. Wiele mam wpada na pomysł swojego biznesu, obserwując własne dzieci i ich potrzeby.

- To zjawisko najlepiej widać w internecie, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastają sklepy zakładane przez młode mamy. Sprowadzają one zza granicy wózki, zabawki: drewniane, plastikowe, ekologiczne, oryginalne ubranka, pieluszki, kosmetyki. Czyli to, co wcześniej same przetestowały jako klientki. To zwykle dziewczyny, które przed ciążą pracowały w przedsiębiorstwach, a teraz z nowym "obciążeniem" niekoniecznie są tam mile widziane - mówi Julia Kubisa, wiceprezeska Fundacji "MaMa" i doktorantka w Zakładzie Socjologii Pracy i Organizacji Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

I mnoży przykłady mam, którym się udało: założycielek centrum dla mam Mama w Centrum prowadzącego warsztaty dla kobiet z dziećmi czy otwartej na Solcu kawiarni Mufka. Julia Kubisa zauważa, że urodzenie dziecka daje kobietom wiarę we własne siły. Myślą: poradziłam sobie z pediatrą i szpitalem, to ze wszystkim sobie poradzę. Szkoda tylko, że do przedsiębiorczości zmusza je głównie sytuacja na rynku, a nie tylko własna inwencja - dodaje Julia Kubisa.

Kop byłego pracodawcy
Anna Pietruszka-Dróżdż, koordynatorka projektów specjalnych w Fundacji "MaMa", pamięta intelektualnego i życiowego kopa, jakim były narodziny dwuletniej dziś Jagody. - Po roku zajmowania się dzieckiem poczułam, że mnie nie ma, i że nie chcę już być wyłącznie mamą, ale i sobą. Poczułam ogromny głód wiedzy i działania. Zaangażowałam się mocniej w działalność fundacji, poszłam na kolejne, ciekawe i trudne studia podyplomowe.
Miałam wrażenie, że mogę przenosić góry - opowiada. Dodatkową mobilizacją był sposób, w jaki rozstał się z nią poprzedni pracodawca. W organizacji pozarządowej zajmującej się pomocą mieszkańcom wsi była cenionym specjalistą. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, przeszkoliła mężczyznę, który miał zastąpić ją podczas urlopu macierzyńskiego. Został na stałe. Pracodawca zaproponował Annie wydłużenie urlopu, a potem nie przedłużył z nią umowy. Była w szoku.

Ze zdwojoną siłą zaangażowała się w walkę o prawa młodych mam w założonej wcześniej z przyjaciółkami Fundacji "MaMa". Dziś uważa, że gorzka lekcja od życia, a ściślej - dawnego pracodawcy - zrobiła jej dobrze. - Jestem osobą przebojową i ta porażka tylko zmobilizowała mnie do działania - mówi. Podobny syndrom zauważa u kolejnych młodych mam, które współpracują z fundacją. Są zadowolone, że odnalazły swoją drogę życiową.

Matka trendsetterka
Magdalena Gryn, dziennikarka i redaktorka, nie zapomni, jak się poczuła, kiedy jeden z byłych pracodawców powiedział jej, że może lepiej, gdyby zamiast robić problem firmie, przeszła na etat matki Polki. Magda próbowała wynegocjować elastyczne godziny i lojalnie uprzedziła, że ze względu na dziecko czasami może z pracy wychodzić wcześniej. Choć przedtem nie zdarzyło jej się to ani razu, czuła się w obowiązku uprzedzić szefów o takiej ewentualności.

- Poczułam się strasznie upokorzona, zmarginalizowana. Po rozmowie po głowie kołatało mi się pytanie: jak można w ogóle komuś coś takiego powiedzieć - wspomina Magda. Słowa szefa zabolały ją chyba bardziej niż samo zerwanie umowy. Magda miała wrażenie deja vu. Tak już kiedyś było. Kiedy na początku 2005 roku powiedziała szefom gazety, w której pracowała na umowę-zlecenie, że zostanie mamą, zaczęli kręcić nosem. Kilkutygodniową nieobecność spowodowaną złym samopoczuciem i mdłościami, przyjęli jak osobistą zniewagę. Kiedy wróciła do pracy, dołożyli jej obowiązków.

Kolejnego zwolnienia już nie znieśli. Podziękowali jej za współpracę, ironicznie popatrując na rosnący brzuch. Ale wtedy, w okresie prosperity, miała się z czego utrzymać. Redagowała korporacyjną gazetę dla wielkiej firmy paliwowej i zajmowała się dzieckiem. Sama pisała teksty, robiła zdjęcia, łamała gazetę w graficznym programie komputerowym i gotowy produkt wiozła do drukarni.

Agatka miała osiem miesięcy, kiedy wynajęła nianię i rozpoczęła roczną przygodę z PR. Tylko w 2008 roku trzy razy zmieniała pracę, za każdym razem na lepszą. - Przyzwyczaiłam się do luksusu, że nowy pracodawca sam się do mnie zgłasza, proponując atrakcyjne stanowiska. Kiedy na początku tego roku jak wielu dziennikarzy znalazłam się na lodzie, byłam w szoku - opowiada Magda. Na szczęście, szok nie trwał długo. Gdy Agatka szła do przedszkola, jej mama pisała artykuły do gazet i pracowała nad nowym przedsięwzięciem.

- Pomyślałam, że to świetny czas, by stworzyć coś swojego. Zastanowiłam się, czego na polskim rynku brakuje i postawiłam na internetowy sklep z ubraniami młodych projektantów z całego świata. Moja strona Trendsetterka.com startuje w połowie września. Będę sprowadzać ręcznie robione torebki, biżuterię i akcesoria z krajów europejskich, jak również z Japonii, USA i Australii - opowiada z entuzjazmem. Na razie Magda żyje z oszczędności. W ostateczności może też liczyć na męża, którego zarobki pozwalają na utrzymanie rodziny. Jeszcze się jednak nie zdarzyło, by był on wyłącznym żywicielem rodziny.

Z dzieckiem w branży
Na takie wsparcie nie mogła liczyć Patrycja Sawicka, dyrektor zarządzający Black & White PR, która swoje życie zawodowe budowała jako samotna matka. Patrycja miała 24 lata i pięciomiesięczne dziecko, kiedy jej szczecińska firma przeniosła się do Warszawy. - Nie miałam wyjścia. Jeśli chciałam dalej pracować w swoim zawodzie PR-owca, który w 2000 roku dopiero raczkował, musiałam na stałe przenieść się do stolicy. Tu były media, tutaj coś się działo - wspomina.

Wynajęła więc mieszkanie, znalazła nianię i zjechała na Ochotę z całym dobytkiem. Wcześniej żyła życiem singla, któremu starcza na wynajem mieszkania, ale nie może o sobie powiedzieć, że jest niezależny finansowo. Osoby, która swój czas dzieli między pracę a hobby i spotkania ze znajomymi. Myślała, że nie da się bardziej wypełnić czasu. Tymczasem dziecko podziałało jak koza, którą w żydowskim dowcipie rabin radził sprowadzić wiernemu, który narzekał na ciasny dom pełen domowników i gratów.
Jeszcze w ciąży Patrycja była pewna, że sobie nie poradzi. Upewniały ją w tym wizyty u koleżanki, która mimo wsparcia ze strony męża i wszelkich możliwych udogodnień nie radziła sobie z opieką nad niemowlęciem. Koleżanka mieszkała w centrum, miała samochód, nianię, a i tak wciąż gdzieś nie zdążała i tonęła w bałaganie. Macierzyństwo było dla Patrycji wielkim zdziwieniem. Okazało się, że nie tylko wszystko ma pod kontrolą, ale w świetnie ułożonym grafiku znajduje się czas na herbatki ze znajomymi czy przyjemne spacery w parku, kiedy można poczytać książkę. Koniec urlopu macierzyńskiego nadszedł jednak szybko, a z nim przeprowadzka do stolicy.

Energia jakby z kosmosu
Przez pierwsze miesiące krążyła między firmą a domem, w którym czekał Benek. Wychodziła z domu z ciężkim sercem, świadoma, że znów ominie ją pierwszy uśmiech, nowe słowo. Ale też pewna, że i tak nie wytrzymałaby w domu dłużej niż rok. - Znalazłabym pewnie tysiąc zajęć, które odrywałyby mnie od kołyski. Dlatego postawiłam na jakość w kontaktach z synkiem.

- Poza domem realizowałam się zawodowo, po powrocie całą uwagę poświęcałam dziecku. I to zdaje egzamin do dziś - uważa. W pierwszych warszawskich miesiącach prowadziła intensywne życie zawodowe i zero towarzyskiego. - Patrzyłam na nią i nie wierzyłam, że tak można. I że to wszystko jej się udaje. Radziła sobie lepiej niż niejedna mężatka, którą partner odciąża w wieczornych kąpielach czy nocnym wstawaniu. Energię czerpała chyba z kosmosu. Bo przecież nie z tych kilku godzin snu - opowiada Małgorzata, szczecińska przyjaciółka Patrycji, z którą mieszkała kilka tygodni po przeprowadzce do Warszawy.

Okazało się, że ludzie lgną do Patrycji i skoro ona nie może wyjść na imprezę, impreza, choć cicha i dostosowana do niemowlęcia za ścianą, przyjdzie do niej. Niedospana, wiecznie zajęta, ale szczęśliwa w wydawnictwie spędziła trzy lata. Potem przyszła oferta pracy, która okazała się niewypałem. Czuła, że nie tylko się marnuje, ale i męczy. Nie chciała poświęcać czasu, który mogła spędzić z dzieckiem, na jałowe siedzenie w miejscu ani trochę nie będącym jej. Poczuła, że z dziesięcioletnim już wówczas doświadczeniem w branży może pracować na własny rachunek.

Firma młodych matek
Odeszła i założyła własną agencję Primoloko. - Nie miałam budżetu ani biznesplanu, ale wiedziałam, że chcę to robić i robię to dobrze. Byłam pewna, że jak przetrwam pierwszy rok, to potem już sobie poradzę - opowiada. Początki były trudne. Kilku klientów podążyło wprawdzie za nią, ale jako firma na rynku była bezimienna. Pomogli przyjaciele. Polecali ją firmom, które szukały kogoś do poprowadzenia kampanii czy zorganizowania konferencji prasowej. Jej życie zawodowe gwałtownie przyspieszyło.
Dziś, pięć lat później, Patrycja jest dyrektorem zarządzającym Black & White PR, powstałym z fuzji Primoloko i Po prostu PR, założonego przez Agnieszkę Kołogrecką. White jest lnianowłosa Patrycja, Black - brunetka Agnieszka. Ich motto to: "Wszystko zaczęło się od przyjaźni". - Nasza firma składa się w stu procentach z kobiet. Nie dlatego, że jesteśmy feministkami. Z doświadczenia wiemy, że kobiety lepiej sprawdzają się w pracy w PR. Są lepiej zorganizowane, skuteczniejsze.

Dziecko to najlepszy nauczyciel negocjacji, największy szantażysta na świecie, którego piekielnie trudno przekonać do swoich racji. Obcowanie z niemowlakiem uczy też empatii, szczególnie w pierwszych miesiącach jego życia, kiedy marzysz, by na czole miał ekran, na którym wyświetlałyby się komunikaty: "Boli mnie brzuch", "Przytul mnie", "Chcę siusiu". Ale ekranu nie ma i musisz sama się domyślić, co takiego dziecko chce ci powiedzieć. To pomaga w odczytywaniu nastrojów klientów - mówi Patrycja.

W pracownicach ceni nie tylko zdolności socjotechniczne, ale i mistrzowską organizację. Potrafią tak zarządzać grafikiem, że zdążają ze wszystkim, nie urywając ani minuty z czasu poświęcanego dziecku. Są na każdym apelu, wywiadówce, przedszkolnym przedstawieniu z okazji Dnia Matki. I są multizadaniowe - radzą sobie z kilkoma zadaniami na raz. Trochę dzięki Patrycji, która w przeciwieństwie do sztywnych szefów w korporacjach pozwala matkom samodzielnie organizować swój czas. Dziwi się korporatorom, że nie dostrzegli jeszcze potencjału pracownic z małymi dziećmi, że nie zostawiają im wolnej ręki, tak niechętnie zgadzają się na telepracę.

- To dlatego mamy kilkumiesięcznych dzieci rzucają się na głęboką wodę i zakładają własne firmy, co w konsekwencji okazuje się dla nich dobre i rozwijające. Rynek odchodzi dziś od korporacyjności. Pierwsze zrozumiały to właśnie młode mamy - uważa Patrycja.

Nie zderzać się z sufitem
Julia Kubisa uważa, że młode kobiety rezygnują z karier w korporacji, bo zderzają się ze szklanym sufitem. - Widzą, że mogą dojść tylko do pewnego pułapu, a ich rozwój jest ograniczony przez tysiąc czynników. Wolą więc założyć coś swojego, być paniami swojej pracy, korzystać efektywniej ze zdobytego doświadczenia. Ale też zarządzać własnym czasem, który teraz mogą dowolnie dzielić między obowiązki zawodowe a rodzinne - tłumaczy Julia Kubisa. - Na swoim mogą dowolnie układać grafik. Ranek poświęcać dziecku, pracować podczas jego poobiedniej drzemki, potem bawić się z nim do wieczora i pracować w nocy - opisuje socjolożka. I dodaje, że wychodzenie z przedsiębiorstw na rzecz zakładania własnych dotyczy nie tylko młodych mam, ale kobiet w ogóle. Bo wcześniej niż mężczyźni orientują się, że z wydłużaniem czasu pracy i korporacyjnymi ograniczeniami można walczyć, a przynajmniej im się nie poddawać.

W tekście wykorzystałam fragmenty artykułu "Nieznana strona macierzyństwa" Lidii Slater z dziennika "The Times"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl