Paulina Smaszcz-Kurzajewska: Mój styl? Mamą być

Rozmawiała: Karolina Morelowska
O macierzyństwie myślała zawsze z dystansem. Chciała uczyć się języków, robić karierę, zdobywać świat. Do czasu aż... została mamą. Bo właśnie dopiero teraz Paulina Smaszcz-Kurzajewska zdobywa świat. Ze swoimi synami. I w kwestii bycia mamą nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Marzy o córeczce.

Z wykształcenia jest filologiem polskim, z zamiłowania, wiele lat temu, trafiła do telewizji, gdzie została prezenterką Jedynki. Zdobyte tam doświadczenie doskonale wykorzystała w kolejnej pracy - specjalisty PR. W międzyczasie została żoną Macieja Kurzajewskiego, dziennikarza sportowego, oraz mamą Franka i Julka.

Okazało się, że to właśnie ta rola zdominowała jej życie. Prywatne, ale i zawodowe. Po latach wróciła na wizję. W nowym wcieleniu. W telewizji TVN Style prowadzi program "Mamo, to ja", z anteny radia VOX FM doradza początkującym mamom, a wkrótce ukaże się na rynku jej pierwsza książka, którą właśnie kończy pisać: "Mama i tata to my! Obalam mity o zdrowiu, rozwoju i żywieniu dzieci". Bo z przyjemnością wszystko podporządkowała temu, co jest dla niej najważniejsze - byciu mamą.

Pamięta Pani, kiedy pierwszy raz usłyszała słowo "mama"?
- Pamiętam, kiedy mój starszy syn Franio, który bardzo wcześnie zaczął mówić, wyrecytował: "Moje serce kocha mama". Dzieci powielają to, co my sami do nich mówimy. Franio wielokrotnie słyszał ode mnie: "Jesteś w moim sercu". Więc się odwdzięczył. Słowami, na które warto czekać. Najważniejszymi, jakie mogłam usłyszeć.

I to właśnie na bazie tej spełnionej miłości powstał przewodnik dla mam i ich dzieci? Skąd pomysł na napisanie takiej książki?
- Każda mama to tak naprawdę pierwszy lekarz swojego dziecka, ale pomyślałam, że jestem jedną z niewielu mam, która z racji zawodu i poruszanej tematyki przez lata miała szansę rozmawiać z dziesiątkami specjalistów. Poznałam mnóstwo lekarzy, psychologów, dietetyków, terapeutów. Uznałam, że warto zebrać tę wiedzę, tym bardziej że na co dzień spotykam wiele kobiet, które rozpoznając mnie, szukają odpowiedzi na dziesiątki pytań. Są zagubione w natłoku reklam, informacji, mitów i przesądów. Poza tym jestem osobą otwartą i wielokrotnie złapałam się na tym, że sama zaczepiam na ulicy maluchy. W torebce noszę kolorowe zabawki, cukierki, czekoladki i to znakomicie ułatwia kontakt (śmiech). Być może niektórzy biorą mnie nawet za wariatkę. Ale uwielbiam dzieci! To będzie pierwsza książka, w której rodzice dzielą się doświadczeniami z innymi rodzicami, którą mama pisze dla mam.

Nie tylko mama, ale prawdziwy fachowiec. W książce pisze Pani na przykład, że należy odciąć końcówki banana, zanim podamy go dziecku, bo te fragmenty mogą być siedliskiem cyst lambii...?! To bardzo szczegółowa wiedza.
- Rozmawiam z mamami i słyszę: "bo trzeba odciąć końcówkę banana", więc pytam: "A wie pani dlaczego?". I słyszę: "Nie". Nie sądzi pani, że warto byłoby, żeby wiedziała, dlaczego tak właśnie robi?

I żeby wiedziała, że nie wszystkie huśtawki dobrze bujają?
- No właśnie. Bo myślimy, że huśtawka to huśtawka, każda taka sama. A to nieprawda. Moi konsultanci wytłumaczyli mi dlaczego, więc mogę się tą wiedzą podzielić. Pomóc rodzicom nie popełniać błędów. Na końcu książki napisałam do moich chłopców, do Frania i Julka, list. Napisałam, co zmienili w moim życiu. I napisałam, że przepraszam ich za błędy, które nam z Maćkiem zdarza się popełniać, ale że to błędy z miłości, a nie z zaniedbania. I dlatego wierzę, że są wybaczalne.

Napisała Pani, co synowie zmienili w Pani życiu. Co zmienili?
- Wszystko! Priorytety, wartościowanie świata. Nauczyli mnie cieszyć się drobiazgami, chwilą. Dostrzegać szczegóły. Gdybym poszła na spacer sama, nie zauważyłabym, że na liściu siedzi biedronka. To chłopcy pokazują mi, że świat jest kolorowy. Miłość moich dzieci dostałam na dzień dobry za darmo, nie musiałam na nią zapracować. Ale teraz, każdego dnia, chcę walczyć o to, żeby to była miłość coraz silniejsza, partnerska, uczciwa, lojalna i pełna szacunku. Jeżeli my, rodzice, nie postaramy się o to, to znaczy, że straciliśmy bardzo wiele. Że nie jesteśmy wartościowymi ludźmi. I że tak naprawdę życie przeciekło nam przez palce. Było fuck up'em. Ale kiedy moje dzieci będą już dorosłe, będą miały "dorosłe dusze i spodnie na szelkach" i usłyszę od nich: "Mamo, dla mnie jesteś autorytetem" czy "Mamo, dzięki tobie jesteśmy szczęśliwi", i kiedy odchodząc, zobaczę ich szczęśliwe buzie, będę spokojna i spełniona. Bo będę wiedziała, że dałam im miłość. Niezaznanie czegoś takiego to chyba największa z możliwych strat. Zdarza się, że słyszę od kobiet: "Jakie to moje dziecko jest niedobre", odpowiadam: "Wie pani co, to pani jest niedobra". Bo jak można powiedzieć, że małe dziecko ma zły charakter? Dzieci są naszym lustrem... Zastanówmy się nad tym. Mówimy: ,,Nie lubię małego Krzysia", a tak naprawdę okazuje się, że nie lubimy jego rodziców. Przecież to my uczymy nasze dzieci wszystkiego. Emocji, zachowań, tak samo jak posługiwania się sztućcami. Jeżeli pokażemy im samolubne zachowania, będą samolubne. Jeżeli pokażemy, że warto walczyć i być ambitnym, takie będą. Jeżeli będziemy dla nich troskliwym i kochającym rodzicem, damy im szansę na zbudowanie w przyszłości podobnej rodziny, podobnych relacji. Mamy strasznie trudne zadanie. Mówi się, że najłatwiej jest sprawić, żeby dziecko pojawiło się na świecie, że to pestka, bo prawdziwe rodzicielstwo zaczyna się dopiero potem. I powiem, że to prawda. Mimo że akurat moja droga do macierzyństwa nie należała do łatwych.

Uważa Pani, że jest inną, uważniejszą matką, właśnie przez to, że o bycie mamą musiała Pani długo walczyć?
- Wszystko, co spotkało mnie po drodze: długie terapie, wielokrotne zabiegi, aż po śmierć naszych dzieci, bardzo wiele mnie nauczyło. Kiedyś wydawało mi się, że nie ma rzeczy niemożliwych, że świat należy do mnie, że mogę wszystko. Ale życie uczy pokory. I bardzo dobrze. Dzięki temu jestem bogatsza w uczucia, których nigdy bym nie zaznała. Dzięki temu umiem selekcjonować przyjaciół, odróżniać rzeczy ważne od mniej istotnych. Kiedy Julek jest przeziębiony czy Franio, który tak jak teraz przeciął sobie rękę, nie ma takiego telefonu, takiego czeku, dyrektora czy prezesa, który byłby ważniejszy niż fakt, że moje dziecko ma gorszy nastrój, płacze i chce przesiedzieć na moich kolanach cały wieczór. Dokonywania takich wyborów nauczyły mnie doświadczenia. I za żadne skarby nie chciałabym mieć dzisiaj 20 lat. Bo to właśnie teraz czuję się spełniona i uważam, że pięć ostatnich lat to najszczęśliwszy okres mojego życia. Mój starszy syn jest niesamowicie opiekuńczy, prawie codziennie rano wyciska mi sok z pomarańczy, bo wie, że lubię. Kiedy widzi, że jestem zmęczona, potrafi powiedzieć do swojego brata: "Julo, chodź do piaskownicy. Zrobimy baby, a mama niech sobie pośpi". Mam wyjątkowe dzieci, które bardzo się kochają. I to też jest dla mnie szalenie ważne. Chcę zadbać o relacje moich synów. Być może będą mieli kiedyś przyjaciół? Być może. Być może będą mieli kiedyś żony? Być może. A siebie będą mieli zawsze. Wtedy, kiedy nas zabraknie. Wiem, że to ode mnie zależy, jaka będzie ich zażyłość. Nie chodzi o to, że mają czuć się od siebie uzależnieni, bez siebie nie funkcjonować. Nie. Mają wiedzieć, że mogą na siebie zawsze liczyć. Mają się szanować i być wobec siebie lojalni. I dlatego znają zasadę, że nigdy nie wolno mówić źle o sobie nawzajem. Tak samo jak od nas, ode mnie i Maćka, nigdy nie usłyszą złego słowa o drugim z nich. Lojalność i szacunek to podstawa. I to jest dla mnie ważne, a nie to, czy moi synowie potrafią przez dwie godziny grzecznie się bawić. Zauważyłam, że dla większości ludzi fajne dzieci to takie, które przez pół dnia mogą siedzieć nieruchomo. Dla mnie dziecko, którego nie ciekawi świat, jest chore. I na miejscu rodzica od razu szukałabym pomocy. Lubi się dzieci ładnie i czysto ubrane, gotowe do komunijnej fotografii. Moje dzieci nie są zawsze czyste i zawsze gotowe do zdjęcia. Ale na szczęście spotykam też rodziców, którzy kochają mądrze, całym sercem i duszą.

To znaczy?
- Dają miłość bez ograniczeń, ale również stawiają wyraźne granice. Bo w wychowaniu muszą być zasady. Konsekwentnie wymagane. Fajne i mądre jest znane powiedzenie, że aby nauczyć dziecko łowić ryby, nie można mu tej ryby złapać, ale należy podać wędkę.

Pani tak dużo mówi o traktowaniu dziecka jak partnera. A dzieci zazwyczaj traktuje się... jak dzieci. A ich problemy jako mniej ważne od problemów nas, dorosłych.
- To kompletna bzdura, bo problemy są przecież na miarę wieku. W naszym domu tak samo ważna jest rozmowa o tym, że u Maćka w pracy coś nie poszło zgodnie z planem, jak to, że Julkowi zginął akurat ulubiony teletubiś. Trudno te kłopoty porównywać, ale żadnego z nich nie można bagatelizować. Bardzo mądre powiedzenie ma mój autorytet, Superniania Dorota Zawadzka. Mówi, że ludzie hodują swoje dzieci. Karmią, ubierają, ale nie wychowują. Kiedy wracam do domu, zdejmuję wyjściowe ciuchy, eleganckie buty i biegnę na plac zabaw. A tam boso wskakuję do piaskownicy. A co przeważnie robią dorośli, gdy ich dzieci bawią się w piachu? Przebywają poza jego strefą, czytają gazety albo telefonicznie kontynuują dzień pracy. Ja, odmieniec, na czworakach kopię tunel. I pewnie można zadać pytanie, czy jestem tak infantylna, czy tak zaangażowana. Niech każdy odpowie sobie na nie, jak chce. Ja czuję się dobrze, bo bawię się z moim dzieckiem. A przy okazji z nim rozmawiam, mówię: "To jest czarny kamień, a to biały, to mokry piasek, a to suchy, to jest niebezpieczne, a tu nic ci nie grozi". I zadaję pytania: ,,Podoba ci się to, nie podoba ci się, wolisz robić to czy może coś innego?".

Bo drugiego człowieka trzeba się uczyć, własnego dziecka również.
- Własnego dziecka przede wszystkim. A ono uczy się w ten sam sposób mnie. I to nie może trwać tylko dwa tygodnie podczas wakacji. Każda mama ma prawo po trzech miesiącach urlopu macierzyńskiego wrócić do pracy, to jest jej wybór. Podejmuje decyzje zależnie od priorytetów, sytuacji ekonomicznej, życiowej. Ale najważniejsze, żeby po pracy, kiedy już o 18 czy 19 pojawi się w domu, tłumacząc się zmęczeniem, nie przekazywała dziecka z rąk niani w ręce babci. Tylko żeby z zaangażowaniem, aktywnie spędziła z nim trochę czasu. Wtedy jest moment na czytanie, kąpanie, tulenie.

A jak Pani w tej piaskownicy tak na kolanach kopie tunel, inne mamy nie patrzą na Panią ze zdziwieniem?
- A niech patrzą!

Ale patrzą?
- Pewnie. Jak na wariatkę. Ale ta wariatka ma za to fantastyczny kontakt ze swoim dzieckiem. Potem słyszę: "Jak to jest, że pani syn ma rok i osiem miesięcy i mówi pełnymi zdaniami?!". Odpowiadam wtedy: "Bo jego mama wariatka mówi do niego pełnymi zdaniami!" (śmiech).

Chyba Pani nie lubią?
- Na razie nikt mi jeszcze nie podpalił domu (śmiech).

I, wręcz przeciwnie, chcą się od Pani uczyć? A Pani od kogo uczyła się bycia mamą?
- Trudne pytanie. Ale pamiętam, że na początku małżeństwa powiedzieliśmy sobie z Maćkiem, jakimi chcemy być rodzicami, jeżeli już się na to zdecydujemy. Zrobiliśmy listę: co robić, a czego unikać. I tak już prawie przez 12 lat każdego dnia bardzo konsekwentnie trzymamy się tych zasad. Jeżeli widzimy, że któreś z nas zaczyna od nich odbiegać, po prostu ze sobą rozmawiamy. Ustaliliśmy też ponad wszystko jedną rzecz: że chcemy żyć tak, aby nasze dzieci nigdy nie musiały się za nas wstydzić. Można oczywiście dyskutować o tym, co dla kogo jest wstydem. Bo Franek nieraz był świadkiem, jak na ulicy robię komuś awanturę. Na przykład widząc mamę, która szarpie swoje dziecko. Doskakuję do niej i krzyczę: ,,Bij się ze mną, bardzo proszę. Teraz masz sparing partnera". Ostatnio zobaczyłam, jak na przejściu dla pieszych chory psychicznie kierowca, trąbiąc i hamując z piskiem opon, śmiertelnie przestraszył przechodzącą właśnie kobietę z maleńkim dzieckiem w wózku. Ja temu kretynowi wykręciłam wszystkie wentyle. Czy dla Franka to jest wstyd? Nie, dla niego to nie jest wstyd, bo on wie, że stanęłam w czyjejś obronie. On może się w danej chwili zdenerwować, ale potem powie: "Mamo, jestem z ciebie dumny". Franek wie, że nie można być głuchym, gdy drugi człowiek woła o pomoc! Działam trochę jak Stasia Bozowska, wiem (śmiech). Ale tak już mam. Mój mąż się śmieje i mówi, że świata nie zmienię. Ale jeżeli mogę w jakiś sposób pomóc chociaż jednemu dziecku i jednej mamie, to dla mnie szczęście. I również dlatego napisałam tę książkę.

I dlatego jest też Pani zaangażowana w pracę przy różnych organizacjach, na przykład w Komitecie Ochrony Praw Dziecka?
- Nigdy nie odmawiam organizacjom, które się do mnie zgłaszają. Zwłaszcza tym pomagającym pokrzywdzonym lub chorym dzieciom. Przyłączam się również do kampanii społecznych. Kiedy przysłano mi materiały dotyczące kampanii "Warto zapytać. Ciąża bez opryszczki" i dowiedziałam się, ile dzieci umiera, bo nie mają szans na walkę z wirusem, który został im przekazany przez matki, powiedziałam: "Jestem waszym chodzącym PRem". Kiedy zadzwoniła do nas Fundacja Przyjaciółka i powiedziała, że chcą walczyć o przystosowanie placów zabaw dla dzieci niepełnosprawnych, nie miałam żadnych wątpliwości. Tak jak przy akcji "Hotel przyjazny matce i dziecku". Nie widzę powodu, dlaczego nie miałabym tego wszystkiego robić. Bo mi się nie chce? To kiedy będzie mi się chciało bardziej? Bo nie mam czasu? Co to za argument? Właśnie teraz jestem młoda, silna, energiczna, spełniona i szczęśliwa; kiedy będzie lepszy czas, żeby pomagać.

Jest pani chodzącym PRem rozmaitych akcji, lekarstw i przyrządów. Jakie jest pierwsze słowo, którym Pani określa samą siebie, tak po cichu, na własny użytek?
- Mama. O rany, dopiero potem żona. Może powinnam się nad tym zastanowić (śmiech). Ale myślę, że mój mąż by się na mnie nie pogniewał. Bo kiedy mówi, że mnie kocha, to często powtarza, że to, jaką jestem mamą, tylko dodaje mu pewności, że kilkanaście lat temu dokonał właściwego wyboru. Zdecydowanie: mama!

Od zawsze wiedziała Pani, że to właśnie bycie mamą jest najważniejszą rolą, Pani powołaniem?
- Pamiętam, że jako dwudziestolatce macierzyństwo wydawało mi się strasznie ograniczające, wręcz podcinające skrzydła. Chciałam zdobywać doświadczenia, uczyć się języków, robić karierę, zwiedzać świat. Z Frankiem przyszła odpowiedzialność i lawina cudownych uczuć. Mogę się śmiać, że mam zmarszczki, ale tak naprawdę wcale nie zwracam na nie uwagi. Szczęśliwym ludziom sprzyja czas, sprzyjają ludzie, sprzyja świat. Kiedy przytrafiły się nam te wszystkie problemy, mój mąż powiedział: "Zobaczysz, teraz każdy rok będzie lepszy". Wtedy nie wierzyłam. Dzisiaj wiem, że miał rację. I na nic nie mogę narzekać.

Jednak w książce, w rozdziale o żywieniu dzieci, jest fragment o tym, że rośnie Pani apetyt na... kolejne dziecko.
- Ale jeszcze moment. Na razie muszę oddać się Julkowi, żeby poczuł się krzepki i samodzielny. Ale rośnie, rośnie. Apetyt na dziewczynkę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Paulina Smaszcz-Kurzajewska: Mój styl? Mamą być - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl