Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nikt nie kontroluje wydatków na promocję miasta

Monika Pawlak
Citylighty kosztowały ponad 650 tys. zł, ale pomysłu na ich rozsądne zagospodarowanie jak nie było, tak nie ma
Citylighty kosztowały ponad 650 tys. zł, ale pomysłu na ich rozsądne zagospodarowanie jak nie było, tak nie ma fot. Grzegorz Gałasiński
Konkurs na pozytywny wizerunek Łodzi w telewizyjnym serialu może źle się skończyć dla magistrackich urzędników i samego miasta. Powód? Radni z komisji promocji chcą, by sprawą zajęła się prokuratura.

O kontrowersyjnym przetargu faworyzującym telewizję publiczną wie już także Centralne Biuro Antykorupcyjne.

- Na najbliższym posiedzeniu komisji będziemy rekomendować przewodniczącemu rady złożenie wniosku do prokuratury - mówi Dariusz Joński, radny Lewicy. - Niefrasobliwość, z jaką miasto wydaje publiczne pieniądze na promocję, jest przerażająca. I nikt nie ma nad tym kontroli.

Mateusz Walasek, radny PO, zastrzega, że nikt nikogo za rękę nie złapał, ale czytając warunki konkursu trudno nie odnieść wrażenia, że były inspirowane konkretnym scenariuszem.

- Bo skąd tak dokładne wyliczenie scen i lokalizacji w mieście, które mają zagrać w filmie? - mówi Walasek.

Wątpliwości radnych PO budzi także kwota, jaką miasto ma zapłacić za udział Łodzi w serialu "Londyńczycy". Chodzi o 420 tys. zł. Za taką kwotę miasto mogłoby wykupić 50 spotów reklamowych emitowanych przed lub zaraz po tym serialu w telewizji publicznej.

- Owszem, film to nie spot reklamowy, ale dzięki urzędnikom Łódź nie musi już grać w żadnym filmie - dodaje ironicznie Bartosz Domaszewicz, radny PO. - Konkurs rozsławił nas na całą Polskę.

Marzena Korosteńska z biura prasowego magistratu twierdzi, że zarzuty radnych noszą znamiona pomówień.

Historia ustawionego pod konkretną telewizję konkursu każe się zastanowić nad sposobem, w jaki urzędnicy z wydziału promocji wydają publiczne pieniądze. A do dyspozycji tylko w tym roku mają aż 27 mln zł, nie licząc kwot porozrzucanych po wydziałach kultury i przedsiębiorczości.

O tym, że wydatki na promocję trudno kontrolować, na początku roku przekonała się Rada Miejska. Radni, zaniepokojeni niejasnością zapisanych w budżecie miasta wydatków na promocję, domagali się od Dominiki Ostrowskiej-Augustyniak, szefowej biura promocji, szczegółowych wyliczeń, ile i na co wyda. Ale nic nie wskórali. - A później okazuje się, że budżet uchwalony, a tu ni stąd, ni zowąd miasto organizuje koncert z telewizją Polsat - mówi Domaszewicz. - Takiej pozycji w budżecie nie ma, a jak próbujemy się dowiedzieć, skąd są na to pieniądze, zaczyna się kluczenie i odpowiadanie na okrągło.

Zaniepokojenie budzi też niefrasobliwość, z jaką wydawane są pieniądze na promocję. Przykłady? Choćby citylighty, za które zapłacono 653 tys. zł. Władze miasta przeforsowały pomysł kupna podświetlanych reklam, a dziś citylighty stoją jako zawalidrogi na al. Piłsudskiego. Bo nie ma miejsca, by je ustawić, nie budząc protestów konserwatora zabytków i miejskich służb.

Zdaniem radnych z komisji ds. promocji, taka lekkość w podejmowaniu decyzji potrwa dopóki nie będzie strategii marketingowej miasta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki