Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tłok na wodzie i nad wodą

Piotr Niemkiewicz
Co zrobić, żeby kajciarze nie lądowali na głowach innych wodniaków i plażowiczów i w ogóle, jak uregulować uprawianie sportu nad Zatoką Pucką?

Zatoka Pucka, raj dla miłośników sportów wodnych - wie o tym, każdy, kto choć raz próbował tu pływać. Obojętnie na czym: malutkim optimiście, kilkumetrowym jachcie, luksusowej motorówce, szybkim skuterze, wiecznie modnej desce windsurfingowej czy połączonej z latawcem desce kitesurfingowej. Kłopot w tym, że ład i porządek w tym raju powoli zaczyna się wymykać spod kontroli. Część osób związanych zawodowo i hobbystycznie z wodą nie miało wątpliwości: wypadki na tym akwenie to tylko kwestia czasu. Kitesurferów i windsurferów na wodach Zatoki Puckiej jest zbyt dużo i zaczynają przeszkadzać sobie nawzajem.

Do takiego przepowiadanego zdarzenia doszło w ubiegłym tygodniu w okolicach Chałup. 24-letni kitesurfer ze Szczecina wyleciał na swoim latawcu zbyt wysoko w powietrze i wylądował na głowie 14-letniego deskarza. Szczęściem kajciarz, opadając, zdążył obrócić się w powietrzu tyłem, dzięki czemu uderzył w chłopaka swoim ciałem, a nie twardą deską. Ryzykowny manewr udał się, ale zaskoczony windsurfer głową uderzył w maszt, stracił przytomność i wpadł do wody. Chłopak trafił do szpitala, ale na szczęście odzyskał przytomność i skończyło się na ogólnych potłuczeniach. Jak będzie następnym razem?

Aspirant Łukasz Dettlaff, rzecznik komendanta powiatowego policji w Pucku, z którym omawiamy ten wypadek, przypomina, że kilka lat temu kitesurfer, też w Chałupach - gdzie deskarzy i "latawców" jest najwięcej w tej części Wybrzeża - tak wysoko wzbił się w powietrze, że osiadł dopiero na jednym z przybrzeżnych drzew. Zagrożenie czyha też na lądzie. W połowie czerwca 2006 r. trzech żeglarzy przenosiło swój katamaran na jednym z tutejszych pól namiotowych. Maszt łódki dotknął przewodów wysokiego napięcia, a porażeni pływacy trafili do szpitala w Pucku.

Czasy, kiedy Chałupy były mekką naturystów, minęły bezpowrotnie. Obecnie okolica przeszła we władanie wodniaków. Woda jest tu niemal krystalicznie czysta, płytki pas przybrzeżny ciągnie się 300-400 metrów w głąb zatoki, a wieczorami można się bawić do białego rana na bałtyckich plażach.

Do tego właśnie tu jest najwięcej szkółek surferskich. Tych legalnych jest ok. 20, ile niezarejestrowanych? Nikt nie wie. Zresztą ośrodki szkoleniowe wyrastają błyskawicznie wszędzie tam, gdzie tylko surferzy zawitają częściej niż na dwa, trzy sezony. A za nimi ciągną też plażowicze oraz gapie, których kusi widok niecodziennych i podniebnych ewolucji, których dokonują kajciarze. Nic dziwnego, że surferów jest naprawdę dużo, co widać gołym okiem.

Chałupy, mimo goszczącej tu sporej liczby surferów, żeglarzy oraz motorowodniaków i mimo kolejnych wypadków, nie stracą raczej na popularności. Bywa, że na zatoce w okolicach Chałup jednorazowo pływa nawet koło dwóch setek desek z żaglami. Po drugiej stronie - w pasie pomiędzy Puckiem a Rzucewem - na odcinku zaledwie 2-3 kilometrów pływa nawet 60 osób.

- Sam mam takie zdjęcie w swoim telefonie - zapewnia Jan Matzken, dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Pucku, zarządca tutejszej mariny jachtowej i organizator wielu imprez żeglarskich.
Na szpyrku w Rewie, gdy mocniej zawieje, aż roi się od kolorowych latawców. Choć w tym tygodniu, gdy wiatr nie był najsilniejszy, przy brzegu królowały deski z żaglami. Ale i tak w przybrzeżnej strefie dziarsko z nimi rywalizowali taplający się w wodzie plażowicze. W Chałupach było podobnie: deskarze i kajciarze czasem musieli przeciskać się między kąpiącymi się ludźmi.

- Dostrzegam problem zagęszczenia, ale nie w tym chyba tkwi kłopot - przyznaje Kazimierz Undro z Kapitanatu Portu Władysławowo, pod którego jurysdykcją znajduje się spora część zatoki. - Gdy się Chałupom przyjrzeć z boku, to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że tłok jest nieziemski. W rzeczywistości nie jest tak źle, zatoka pomieści jeszcze sporą grupę miłośników sportów wodnych. Byle tylko oni sami dali sobie taką szansę.

Bałagan w wodzie to największe zagrożenie dla rozwoju tego sportu: nieszczęśliwe, a nierzadko przypadkowe wypadki, których przyczyną jest brak zachowania odpowiedniego dystansu. Widzowie, ignorując ostrzegawcze tabliczki, podchodzą blisko do szykujących się do startu pływaków, krążą między linkami i czekają na moment, gdy pędnik poszybuje w niebo.

- Czasami na nic zdają się tłumaczenia, żeby ludzie trzymali się z dala i uważali na linki - kręci głową Łukasz Pawelec, instruktor ze szkółki Olbrychski Sport w Rewie. - Na szczęście, jak do tej pory, obeszło się bez poważnych incydentów.

Podpatrzone u Niemców, nie musi się sprawdzić

Inaczej jest w Pucku, gdzie surferzy, gdy jest słoneczna pogoda, mogą tylko pomarzyć o tym, by wpłynąć między bojki, którymi ogrodzono strzeżone kąpielisko.

- O wypadek nietrudno, dlatego u siebie ogrodziliśmy kąpielisko, na które wstępu nie ma nikt, kto pływa na jakimkolwiek sprzęcie wodnym. Są też wyznaczone tory dla innych - mówi dyrektor Janusz Matzken. - Zaczerpnęliśmy ten pomysł z Niemiec. Jest doskonały i sprawdza się w praktyce, bo wyznacza osobne akweny dla surferów, motorowodniaków czy żeglarzy. I eliminuje w ten sposób źródło wypadków. Trzeba się za to zabrać jak najszybciej, bo liczba kajciarzy rośnie lawinowo.
Takie wyznaczone akweny, zdaniem szefa MOKSiR, powinny pojawić się też na Zatoce Puckiej. Dzięki temu każda grupa użytkowników miałaby swoje określone miejsce na wodzie. Surferzy w Rewie, Pucku i na półwyspie kręcą głowami. To trudny pomysł do realizacji, który może nie sprawdzić się w praktyce. Z uwagi na wiatry.

- Na zatoce kręci we wszystkie strony - mówi instruktor Mariusz Kozak-Sikorski. - Dziś pływasz tu, bo jest akurat dobry wiatr. Jutro przenosisz się dalej, bo wieje właśnie tam.

Kpt. Undro, który dość często interweniuje w sprawach zakłócania porządku na wodzie, staje po stronie... surferów. Jak przyznaje, na administracyjne rozwiązanie problemu szkoda czasu i wysiłków wielu osób.
- Ktoś ustali przepisy i trzeba będzie je potem egzekwować - tłumaczy Undro. - Formalna regulacja to najgorsze z możliwych rozwiązań, bo przecież nikt nie lubi być kontrolowany i pouczany. Zwłaszcza gdy jest na urlopie. Lepiej, gdy użytkownicy między sobą ustalą strefy, w których będą pływać. Niemożliwe? Możliwe, bo sporo godzin na rozmowach spędziłem w półwyspowych szkółkach i ci ludzie naprawdę są zainteresowani porządkiem na wodzie.

Ile czasu może zająć takie nieformalne wytyczenie poszczególnych części akwenów? Dziś nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ale czasu na to potrzeba będzie raczej sporo.
- Nie jesteśmy mentalne jeszcze gotowi na takie zmiany - zgodnie mówią Jan Matzken i Łukasz Pawelec.

Kodeks kajciarza

Kajciarze, stosunkowo najmłodsza grupa użytkowników wodnych, już toczą dyskusje o sformalizowaniu pewnych przepisów. Deskowi żeglarze zakasali rękawy i wzięli się do roboty. Na ich internetowych forach można znaleźć wątki poświęcone właśnie takim zagadnieniom.

- Oczywiście, obowiązują nas normalne żeglarskie reguły, ale mamy już swój własny, opracowany kodeks poruszania się na wodzie, Kitesurfingowe Prawo Drogi - przyznaje bosman Zieliński i palcem pokazuje dużą ilustrowaną planszę, która wisi w rewskiej wiosce żeglarskiej. Trudno nie zauważyć internetowego adresu: www.kiteteam.pl/kodeks.

Z drugiej strony surferzy ostrożnie wypowiadają się na temat wprowadzenia administracyjnych uregulowań. Gdyż, jak argumentują, obostrzenia mogą odstraszyć niektórych pływaków, co sprawi, że zaczną sobie szukać innych miejsc: położonych w opustoszałych miejscach, gdzie o gapiów trudno.

Regulacje, obojętnie jak bardzo formalne lub nie, są potrzebne - mówią fachowcy.

- Po to, by unikać wypadków - tłumaczy Matzken.

Chodzi nie tylko o te, do których może dojść na wodzie, pomiędzy użytkownikami, ale też na plażach, skąd surferzy ze sprzętem schodzą na pływania. A o te wcale nie tak trudno... Czasem leniwie spoczywający na piasku latawiec kitesurfera potrafi błyskawicznie podnieść się z piasku i poszybować w górę, po drodze uderzając gapia. Dodatkowe zagrożenie stwarzają długie linki, które łączą pędnik z surferem. Mogą postronnym wyrządzić najwięcej szkody. Są dość cienkie i mocne, by wytrzymały silne podmuchy morskiego szkwału. Gorzej, gdy jednak zaplączą się w nie nogi postronnego obserwatora...
- Złapałem się raz, przez gapiostwo, w swoje olinowanie - śmieje się Jarosław, 30-letni kitesurfer z Poznania, którego spotkaliśmy na plaży w Pucku. - Miałem na sobie piankę i dość szybko się wyplątałem, ale sine pręgi na nodze trzymały się dobrze ponad tydzień.
Z kolei na wodzie źródło wielu nieporozumień są niedostateczne umiejętności ludzi, którzy połknęli bakcyla, poznali podstawy pływania i zaczynają samodzielnie pływać. Skutki czasami bywają opłakane.

- Rozsądek, tego potrzeba tym, którzy pojawiają się na wodzie - przyznaje Mateusz Zieliński, bosman z wioski żeglarskiej w Rewie.

Zanim będzie za późno

Rewianie zachwalają swoją miejscówkę: to dobre miejsce dla kajciarzy oraz windsurferów z doświadczeniem, ale też i amatorów. Ci pierwsi pływają po wietrznej stronie cypla (tu też bije się polskie rekordy prędkości pływania na deskach), drudzy wybierają bardziej spokojne i osłonięte wody. Na półwyspie też jest w czym przebierać - zapewniają tamtejsi pasjonaci. Zwłaszcza gdy instruktor dysponuje łodzią motorową.

- Jest takie naprawdę wymarzone miejsce na zatoce, nazywa się Sucha Rewa - mówi kpt. Undro. - Genialna sprawa dla początkujących.

To płycizna położona "pośrodku zatoki". Wokół piaszczystej łachy ciągną się mielizny, tak bardzo pożądane przez początkujących surferów.

- Wystarczy tylko tu przypłynąć i raz spróbować - przekonuje Undro. - Z mojej podpowiedzi już korzystają trzy szkółki.

Tymczasem lawinowo rosnąca liczba miłośników tego sportu to prawdziwy kwitnący biznes nad morzem. Za tygodniowy kurs trzeba zapłacić nawet tysiąc złotych. A przecież ludzie muszą też gdzieś zjeść, odpocząć czy wreszcie kupić sobie sprzęt: nowy lub używany. Dlatego w nadmorskich miejscowościach niewiele osób ma w ogóle ochotę dostrzec problem i zająć się uregulowaniem bałaganu w wodzie oraz na na plażach.

- Zaczną mnożyć się wypadki, a turyści wodniacy uciekać z naszej zatoki, to może być za późno na jakikolwiek ruch - przestrzega Matzken.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki