Przyciąganie Księżyca

Maria Zawała i Marcin Zasada
NASA
Czterdzieści lat temu, 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong, dowódca misji Apollo 11, jako pierwszy człowiek stanął na Księżycu. O pionierskim przedsięwzięciu i teorii wielkiej mistyfikacji piszą Maria Zawała i Marcin Zasada

Jeżeli w młodości miałem Boga, to był nim tylko Księżyc - mówi Charles Duke, jeden z 12 ludzi, którzy stanęli na Księżycu. To właśnie on i dwaj inni amerykańscy astronauci - John Young oraz Thomas Mattingly - pewnej niedzieli, 16 kwietnia 1972 roku, weszli na pokład statku Apollo 16, by kilka dni później w piątek o godz. 3.23 czasu warszawskiego dotknąć powierzchni Srebrnego Globu.

Charles Duke, dziś 74-letni generał w stanie spoczynku, był uczestnikiem piątego lądowania człowieka na Księżycu. Dotarł tam trzy lata po tym, jak 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong, dowódca Apollo 11, pojawił się na pokrytej pyłem powierzchni Księżyca i wypowiedział historyczne zdanie: "To mały krok człowieka, ale wielki krok ludzkości".

W ten sposób równo 40 lat temu spełniała się obietnica prezydenta Kennedy'ego, który w 1961 roku zapewnił, że Amerykanie wylądują na Księżycu przed upływem dekady. Rząd Stanów Zjednoczonych zaniepokojony sukcesami ZSRR w wyścigu w kosmos ogłosił program Apollo.

Transmisja z pierwszego lądowania na Księżycu to także kamień milowy w rozwoju nowego medium - telewizji. Obejrzało ją pół miliarda ludzi na całym świecie, również w Polsce. Chociaż była za darmo, zrezygnował z niej Związek Radziecki, a następnego dnia moskiewska "Prawda" zamieściła jedynie krótką notatkę na ten temat.

To była gorzka pigułka dla Rosjan, którzy chcieli wygrać wyścig na Księżyc. I byli o krok od sukcesu, gdyby nie tragedia z kwietnia 1967 roku. Rosjanie przeprowadzili wówczas lot, w którym miało dojść do połączenia się dwóch statków kosmicznych. Wskutek awarii Sojuz 1 spalił się podczas wchodzenia w atmosferę. Zginął w nim kosmonauta Władimir Komarow.

Tragedia Rosjan dała do myślenia Amerykanom, którzy wznowili program Apollo dopiero w październiku 1968 roku, ale już z odpowiednio zmodyfikowanym statkiem i większą rakietą nośną. Celem misji Apollo 7 było przetestowanie statku kosmicznego i sprawdzenie, jak załoga będzie współdziałać z jego urządzeniami. Misję zrealizowano na niskiej orbicie Ziemi. Jednak krokiem milowym NASA w eksploracji kosmosu była misja Apollo 8. Lot ten był pierwszą wyprawą ludzi na dużą odległość od Ziemi. Astronauci wykonali m.in. serię szczegółowych zdjęć powierzchni Księżyca, które pomogły w wyborze miejsca lądowania przyszłych ekspedycji.

Najpiękniejszy widok

- Gdy po raz pierwszy znalazłem się w kosmosie i spojrzałem w okno rakiety, zobaczyłem najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek miałem okazję oglądać. Widziałem cały glob ziemski: śnieżną biel bieguna, obie Ameryki, Kubę i Jamajkę... Ziemia wisiała w czarnej przestrzeni kosmicznej, byliśmy 25 tys. kilometrów od niej - wspomina swój lot na Księżyc Charles Duke.

Apollo 16 wylądował w górzystym rejonie krateru Kartezjusza, 2400 metrów nad poziomem miejsca, w którym na kosmiczny spacer wyszedł po raz pierwszy Neil Alden Armstrong.
- O godz. 17.52 dotknąłem Księżyca - opowiada Duke. - Najpierw John Young ustawił sztandar USA, potem wypakowaliśmy przyrządy i nasz cudowny samochodzik Rover [jednym z jego konstruktorów był polski inżynier Mieczysław Bekker - przyp. aut.].

Mieli pecha. Potknięcie Johna Younga, któremu kabel owinął się wokół nogi, kosztowało NASA 1,2 mln dolarów. Taki był koszt nieprzeprowadzonych eksperymentów.
- A potem ja zgubiłem część urządzenia wiertniczego, które z trudem wydobyłem ze szczeliny - wspomina Duke. - Pochylanie się w skafandrach było prawie niemożliwe. Kiedy mimo sztywnych skafandrów udawało się spojrzeć w górę, na niebie, w odległości 400 tys. kilometrów widoczna była Ziemia. To niezapomniany widok - przyznaje Duke.

Astronauci z Apollo 16 spędzili na Księżycu ponad 71 godzin. Podczas trzech wyjść John Young i Charles Duke pokonali odległość ponad 27 kilometrów, oddalając się od lądownika na maksymalną odległość 4,6 kilometra. Zebrali i dostarczyli na Ziemię około 96 kilogramów skał księżycowych. Po pomyślnym zrealizowaniu zadań misji kapsuła z astronautami 27 kwietnia 1972 roku wodowała na Oceanie Spokojnym. Po niecałych 40 minutach załoga statku Apollo 16 znalazła się na pokładzie okrętu ratowniczego USS Ticonderoga.

Księżyc albo Wietnam

Duke o Księżycu zaczął marzyć po tym, gdy jako pilot myśliwców stacjonujących w bazie w Niemczech usłyszał jak ówczesny prezydent USA John F. Kennedy ogłosił w 1961 roku program badań kosmicznych Apollo.

- Chciałem zostać marynarzem, ale cierpiałem na chorobę morską. Lotnikiem zostałem po zgłoszeniu się do armii na ochotnika. Miałem do wyboru: albo Księżyc albo Wietnam - wspomina Duke tamte czasy.

Kiedy lądował w 1972 roku na Księżycu po sześciu latach przygotowań, nie mógł przypuszczać, że zaledwie kilka miesięcy później, 29 grudnia, po równie pomyślnej wyprawie Apollo 17, po 11 latach amerykański program podboju Księżyca dobiegnie końca.

- Zrozumiałem, że w moim życiu skończył się jakiś etap. Ale nie zakończyło się moje życie. Właściwie wtedy się zaczęło - przyznał po latach Duke.

Po odejściu z NASA nie mógł stanąć na nogi. Wpadł w alkoholizm i niemal doprowadził swoją rodzinę do rozpadu. Lekarstwem, jak twierdzi, okazała się religia i idące za nią bezwarunkowe zaakceptowanie rzeczywistości. - Każdej nocy, gdy patrzę w niebo, wracam myślami do tych 71 godzin, podczas których dane mi było dotykać Srebrnego Globu - mówi Duke.
Wielka mistyfikacja?
W latach 1969-1972 NASA wydała 30 mld dolarów na sześć ekspedycji i 381,7 kilogramów księżycowego materiału skalnego, jaki przywieziono ze Srebrnego Globu do badań. Początkowo planowano jeszcze dwie wyprawy na Księżyc, jednak spadek zainteresowania opinii publicznej oraz cięcia budżetowe zmusiły rząd USA do wcześniejszego zakończenia programu lotów księżycowych.

Do dziś największe kontrowersje budzi pierwsza wyprawa na Księżyc, która wygenerowała niezliczoną masę teorii spiskowych podważających prawdziwość misji z 1969 roku. Zaledwie pięć lat po wyprawie Apollo 11 niejaki Bill Kaysing, szef działu publikacji technicznych w Rocketdyne, firmie produkującej silniki do rakiet Saturn V, których używano w programie NASA, wydał książkę pod tytułem "Nigdy nie byliśmy na Księżycu - amerykański szwindel za 30 mld dolarów". Kaysing jako pierwszy publicznie zadał kilka pytań, które do dziś rozpalają wyobraźnię zwolenników teorii spisku.

Pytał przede wszystkim: Gdzie są gwiazdy? Na zdjęciach z Księżyca nie było ich widać, a biorąc pod uwagę brak atmosfery, która by rozpraszała światło, to właśnie gwiazdy powinny olśnić astronautów.

Na Srebrnym Globie widać było za to inne rzeczy, których rzekomo być tam nie powinno. Na przykład identyczny krajobraz w tle, choć fotografie wykonywano z różnych punktów Księżyca. Do tego dziwaczna gra cieni, wskazująca na oświetlenie sztucznym światłem, takim jak w studiach filmowych. Ponadto na jednym ze zdjęć widać ponoć literę "C", którą w tychże studiach oznacza się centrum sceny.

Pytań dotyczących wyprawy z 1969 roku jest dużo więcej. Skoro za dnia na Księżycu jest ponad 100 stopni, jak to możliwe, że film w kamerach zwyczajnie się nie upiekł? Dlaczego w materiałach z misji Apollo 11 nie ma ani jednego zdjęcia, na którym astronauta wykonuje z kamerą w ręku obrót o 360 stopni, pokazując panoramę Srebrnego Globu? W warunkach studyjnych jest to niemożliwe, bo kamera dysponuje planem tylko 180 stopni.

- Doniesienia o sfałszowanej misji nie są niewiarygodne. Mamy mnóstwo dowodów pogrążających teorie o mistyfikacji i potwierdzających, że w 1969 roku wylądowaliśmy na Księżycu - podkreśla rozmowie z "Polską" Charles Duke.

- Przypominam, że w tamtych czasach prowadziliśmy kosmiczny wyścig z Rosjanami. Oni nigdy nie podważali prawdziwości naszych misji, a zrobiliby to, gdyby mieli choć ułamek wątpliwości. To najlepiej świadczy o tym, że to my jako pierwsi zdobyliśmy Księżyc - dodaje Duke.

Powrót za 100 miliardów

W 2018 roku ludzie znów mogą stanąć na Księżycu. Takie plany NASA ogłosiła już cztery lata temu. Powrót na Srebrny Glob miałby kosztować Amerykanów 100 mld dolarów. Zanim do tego dojdzie, NASA planuje wystrzelić na orbitę okołoziemską ogromny moduł silnikowy, którego zadaniem będzie wyrwanie przyszłego statku kosmicznego z ziemskiej grawitacji. Razem z silnikiem ma polecieć księżycowy lądownik. Na orbicie moduły poczekają na kapsułę z załogą. Wtedy elementy statku połączą się i rozpoczną podróż na Księżyc. Po kilku dniach lotu astronauci mają wylądować na Srebrnym Globie i pozostać tam przez siedem dni. Będzie to pierwsze lądowanie na Księżycu od czasu misji Apollo 17.

Loty na Księżyc planują też w 2020 r. Chińczycy, a Japonia chce wybudować bazę księżycową w 2025 roku. NASA chce też zbudować bazę na biegunie południowym ziemskiego satelity. Według naukowców koło bieguna mogą znajdować się zapasy lodu, z których astronauci mogliby czerpać wodę, tlen i wodór. Budowa księżycowego domu ma udowodnić, że ludzie potrafią przetrwać daleko od Ziemi, korzystając z lokalnych zapasów i surowców. To konieczne, bo jeśli dolecimy kiedyś do Marsa, będziemy musieli spędzić na nim minimum 500 dni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl