Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakub Jarosz: Chyba jestem do wzięcia

Wojciech Koerber
Jakub Jarosz
Jakub Jarosz Fot. Janusz Wójtowicz
Rozmowa z Jakubem Jaroszem, atakującym siatkarskiej reprezentacji Polski.

Kto obecnie rządzi w reprezentacji Polski?

Myślę, że jeśli ktoś rządzi, to tylko i wyłącznie trener Castellani. To jest teraz największy autorytet, a także osoba, na którą wszyscy patrzymy, której słuchamy i w którą wierzymy.

Z jego poprzednikiem, Raulem Lozano, również miał Pan kontakt. Czym się różnią obaj Argentyńczycy, poza wzrostem, rzecz jasna?

Trenera Lozano ciężko mi oceniać, bo jednak z jego osobą łaczą mnie tylko dwu-, trzytygodniowe epizody na zgrupowaniach.

Pozostał do niego żal, że nie postawił bardziej odważnie na Jakuba Jarosza?

Nie, nie mam żadnego żalu. Na mojej pozycji była duża konkurencja, a pamiętajmy, że dopiero ostatnio przemianowałem się definitywnie z przyjmującego na atakującego. Cieszę się, że też otrzymywałem jakieś powołania, a że grali inni? Widocznie byli lepsi.

To jaki jest ten Castellani? Kazał mówić do siebie per ty?

Jak na polskie warunki, zwracamy się do niego dość luźno, bo po imieniu. Myślę, że to dość sympatyczne. Ale darzymy go wielkim szacunkiem, ma swoją filozofię prowadzenia zespołu i teraz stara się ją zaszczepić. W Bełchatowie to wypaliło.

Oponenci próbują sugerować, że to szczęściarz. Że z takim składem, jaki jest w Bełchatowie, każdy z nich doszedłby do sukcesów. I to prowadząc drużynę z budki telefonicznej.
Historia pokazuje, że ekipy silne personalnie nie zawsze zdobywają tytuły. Trzeba jeszcze umieć tych dobrych graczy odpowiednio ułożyć. Żeby sprawdzili się jako drużyna. Poza tym zauważam, że rady, których Daniel mi udziela, sprawdzają się. I to jest dla mnie miernik jego wartości.

Wracając do pierwszej myśli. Pytałem, kto rządzi w kadrze, bo mówi się, że Jakub Jarosz na boisku to jeszcze większy "zakapior" od swojego ojca. Że nikogo się nie boi, a jeśli spogląda na drugą stronę siatki, to tylko po to, by groźnie zajrzeć rywalowi w oczy.

Ciężko oceniać samego siebie. Jednego jestem jednak pewien. Staram się zwyciężać za wszelką cenę i grać o każdy punkt. Mam taki charakter, że próbuję troszeczkę rozbudzać kolegów. Ja potrzebuję dużych emocji. Wtedy układa mi się zdecydowanie lepiej.

Jednym z najspokojniejszych wydaje się być... kapitan Bąkiewicz.

Może, ale on też lubi krzyknąć w odpowiednim momencie. Na co dzień rzeczywiście jest spokojny, lecz na boisku potrafi być żywiołowy.
O co walczycie w tegorocznej Lidze Światowej? O awans do finału czy o przyszłość każdego z was?

Naszym głównym celem jest zdobywanie doświadczenia. Gry z Brazylią i przy takich licznych widowniach zaprocentują za rok, dwa, trzy. Mamy podnosić swoje umiejętności i przesuwać się do przodu, a nie stać w miejscu czy - broń Boże! - się cofać.

Do turnieju finałowego w Belgradzie (22-26 lipca) dostanie się też jedna ekipa z drugiego miejsca.

Pytanie tylko, czy ta z najlepszym bilansem, czy może z najlepszymi układami u światowych władz.
My staramy się myśleć o następnym meczu, a te dywagacje to już nie nasza działka. Na razie cele stawiamy sobie z dnia na dzień i myślimy o kolejnym secie, o kolejnej piłce.

Pan musiał też pomyśleć o zmianie klubu. Po sugestii Castellaniego, by więcej grać na co dzień, wrócił Pan z Bełchatowa do Kędzierzyna.

I nie narzekam. Z kraju nie chciałbym wyjeżdżać, a współpraca z trenerem Stelmachem dobrze mi się układa. Wracam do Kędzierzyna i być może na uczelnię, bo na czas występów w Bełchatowie musiałem wziąć urlop dziekański. Teraz poważnie się zastanawiam nad powrotem na AWF, bo pierwszy rok udało się zaliczyć, a kontunuacja byłaby czymś fajnym. Studia potrafią dawać dużo radości i fajnie na mnie działają, bo potrzebuję też czegoś innego niż siatkówka. Każde kolejne zaliczenie byłoby dla mnie sukcesem, choć bardzo przydałaby się także przychylność władz wrocławskiej uczelni.

Zaczynał Pan od pływania, lecz to liczenie kafelków stało się nudne. I chyba dobrze. Dla siatkówki.

Nie miałem wielkiej przyjemności z tego żmudnego treningu, a jeśli się czegoś nie kocha, to nie ma co liczyć na sukcesy. Siatkówki natomiast nauczyłem się jako dziecko od samego patrzenia, z racji rodzinnych tradycji. I to nawet nie żart, bo słyszałem wiele opinii, że jak się na coś długo patrzy, można to wtedy naturalnie zacząć robić na pierwszych zajęciach. A ja lubiłem grać w siatkówkę i dawałem sobie radę nawet bez treningu. Dlatego na nią postawiłem.

Tato wciąż udziela rad, krzyczy, poucza, czasem chwali?

Wskazówki to już daje bardzo rzadko. Jest u nas jak w każdej rodzinie - gdy dobrze, to się chwali, gdy gorzej, to się wspiera.
Ojciec wierzy, że dłoń syna znajdzie się kiedyś w milickim panteonie gwiazd, choćby na końcu dróżki. A jakie jest Pana marzenie?

Co do alei, byłaby to wspaniała sprawa, ale ja jestem dopiero na początku swojej siatkarskiej historii i wiele pracy przede mną. Marzenie? Być zadowolonym z życia, grać jak najdłużej, a po drodze założyć rodzinę. Jeśli te dwie sprawy uda się połączyć, to będzie rewelacja.

A jest Pan do wzięcia?

Żony nie mam, zaręczony nie jestem... Chyba jestem do wzięcia.

Piątkowy i sobotni mecz z Wenezuelą we Wrocławiu to chyba wielkie przeżycie?

Oczywiście. I dlatego jest mi przykro, że siatkówka w moim mieście właśnie się rozpada. To też jest moim marzeniem - wrócić tu kiedyś, znów zamieszkać i zagrać w dobrze zorganizowanym klubie. Takim, jak większość w PlusLidze.

Ale rodzina!
Nie ma w kraju drugiej takiej rodziny, jak familia Jaroszów.

Od trzech pokoleń reprezentuje już narodowe barwy. W latach 50. i 60. zawodnikiem AZS-u Wrocław, a później Gwardii, był Zbigniew. W latach 70. i 80. jego syn Maciej zdobywał trzy tytuły mistrza Polski z Gwardią i trzy tytuły wicemistrza Europy z reprezentacją. W latach 90. przy Krupniczej występował syn Macieja - Marcin (29 lat, obecnie I-ligowa Avia Świdnik), a teraz na topie jest jego brat Jakub (22 lata, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle). Wszyscy oni występowali w kadrze Polski, przy czym Marcin tylko w juniorskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska