Najważniejszą propozycją jest ograniczenie studiowania na koszt podatników. Najkrócej mówiąc, maturzysta, który dostanie się na dzienne studia w państwowej uczelni, będzie mógł studiować - nieodpłatnie - 10 semestrów. Jeśli będzie chciał zdobywać wiedzę dłużej lub na dodatkowych kierunkach, to już za pieniążki mamusi i tatusia lub swoje, jeśli będzie je miał.
Dla najzdolniejszych i najbardziej zdyscyplinowanych młodych ludzi będzie też 10-procentowa pula dodatkowych gratisowych miejsc, czyli możliwość studiowania na drugim stacjonarnym kierunku na koszt podatników. Z tych miejsc miałaby korzystać - w założeniu - intelektualna żakowska awangarda, która w żadnym kraju nie jest liczna.
W Polsce po kilka kierunków, często nieskończenie długo, studiują przeważnie ci, którym nie śpieszy się do pracy. Wolą klawe studenckie życie wyznaczane niekoniecznie rytmem kolejnych sesji egzaminacyjnych, co przyjemnych balang i upojnych - dosłownie - nocy. Oczywiście, zdarzają się tzw. jajogłowi, którzy lubią się uczyć, ale temu rzadkiemu gatunkowi pusty portfel nigdy nie przeszkadzał w zdobyciu wiedzy.
Polacy, którzy co roku zrzucają się na wyższe studia tysięcy żaków, w tym wiecznych studentów i tych, co po odebraniu dyplomów natychmiast zmieniają ojczyznę, domagają się od lat ograniczenia finansowania wiecznie głodnych polskich uczelni, które nie wychowały ani jednego noblisty, ani jednego znanego w świecie wynalazcy lub wybitnego inżyniera.
A co polscy podatnicy dostają w zamian z tych nienakarmionych pieniędzmi wyższych uczelni? Ostatnio taką wiadomość: dwie trzecie studentów medycyny państwowych przecież studiów natychmiast po otrzymaniu dyplomu zamierza wyjechać z Polski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?