MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bezrybie w stawach na Dolnym Śląsku

Rafał Święcki
- To ryby rozszarpane przez drapieżniki - mówi Jan Ogłaza
- To ryby rozszarpane przez drapieżniki - mówi Jan Ogłaza Marcin Oliva Soto
Hodowcy ryb narzekają na duże straty w stawach. W sklepach może zabraknąć pstrągów i karpi.

Ryb w sklepach jest mniej, dlatego rosną ceny. W hurtowej sprzedaży za kilogram pstrąga trzeba już zapłacić o złotówkę więcej.
- To bardzo duża jednorazowa podwyżka - ocenia Witold Terakowski, właściciel stawów w Ścięgnach koło Karpacza.

Jan Raftowicz, właściciel gospodarstwa koło Milicza, wyprzedał już wszystkie zapasy karpia. Odpowiednio wyrośnięte ryby będzie mógł sprzedać dopiero jesienią.
Hodowcom najbardziej we znaki dała się długa i ostra zima. Wtedy bowiem ryby nie rosną.
Straty powoduje też coraz większa populacja kormoranów i wydr. Z obfitości pokarmu w stawach korzystają też czaple, orły i mewy, a nawet borsuki.

- W niektórych stawach miałem z tego powodu 50 proc. strat. Zwykle nie są one wyższe niż 15-20 procent - twierdzi Jan Ogłaza, właściciel gospodarstwa w Podgórzynie.
Witold Terakowski nie zauważył na powierzchni swoich stawów śniętych sztuk, lecz odłowił z nich o 40 proc. mniej ryb, niż zakładał.
- Skoro ryby zniknęły, ktoś musiał je zjeść. Podejrzewam wydry - wyjaśnia hodowca.

Według specjalistów, jedna rodzina tych drapieżnych ssaków potrafi przez rok zjeść pół tony ryb. Dorosły kormoran zjada ich prawie 200 kg. Ryby, którym uda się przeżyć, nie rozwijają się prawidłowo. Wystraszona groźbą ataku ryba wolniej rośnie i częściej choruje.
- Zestresowana ryba chowa się, zamiast żerować - mówi Ogłaza.

Z drapieżnikami hodowcom trudno walczyć, bo chroni je prawo. Zaś Skarb Państwa nie wypłaca odszkodowań za wyrządzone przez nie szkody.
Hodowcy najbardziej jednak obawiają się wirusów, które atakują karpie i pstrągi. Według ichtiologa Mieczysława Matury, hodowle trzeba wówczas poddać kwarantannie - rybostan wybić do zera, wydezynfekować stawy, odczekać dwa lata i sprowadzić zdrowy narybek. Dwa lata temu taką operację w swoich stawach przeprowadzali hodowcy spod Milicza. Do dziś nie odbudowali w pełni swych hodowli. Obecność wirusów odnotowano też w rejonie Kłodzka.

- Dolny Śląsk jest teraz wolny od wirusów - zapewnia Ireneusz Szulc, wojewódzki inspektor weterynarii.
Drobnoustroje mogą jednak zaatakować w każdej chwili. Ich źródłem stają się niewielkie, niekontrolowane przez inspektorów stawy z rybami nieznanego pochodzenia. Wystarczy, że zakażona woda dostanie się do cieków wodnych lub wirusy przeniosą ptaki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska