Depresja, alkoholizm, samobójstwo. Po misji "Afganistan" czeka nas zespół stresu bojowego

Anita Czupryn
Pierwsi, którzy na patrolach wychodzą z wozów bojowych, to saperzy. To oni odczuwają największą adrenalinę
Pierwsi, którzy na patrolach wychodzą z wozów bojowych, to saperzy. To oni odczuwają największą adrenalinę Bartek Syta
- Decydenci w Polsce wychodzą z założenia, że jak w 2014 r. skończy się misja w Afganistanie, to skończą się problemy. Nie biorą pod uwagę tego, że właśnie wtedy PTSD rozleje się po Polsce - mówi Jarosław Rybak, były rzecznik MON.

To moja piąta misja - mówił mi we wrześniu jeden z saperów, z którymi wyjechaliśmy na patrol poza polską bazę Ghazni. Miesiąc wcześniej on i jego koledzy "wylecieli na ajdiku", co oznacza, że ich wóz bojowy najechał na minę, która eksplodowała. Na szczęście nikt nie zginął, choć byli ranni. Ale każdy wyjazd poza bazę na wielogodzinny patrol rodzi maksymalne poczucie zagrożenia, a to wyzwala niezwykle dużo adrenaliny.

- I dla tej adrenaliny tu jeżdżę. To uzależnienie - opowiadał saper. O tym swoistym uzależnieniu od adrenaliny, które sprawia, że jeżdżą na misje, mówili też żołnierze z zespołów bojowych. I przekonywali, że pieniądze, jakie na misjach zarabiają, nie są głównym powodem ich obecności tam.

Tymczasem 31 grudnia 2014 r. kończy się w Afganistanie misja ISAF i polscy żołnierze wrócą do kraju. Teraz zjeżdżają żołnierze z XIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego stacjonującego w Afganistanie - w sumie 1600 żołnierzy. Na XIV zmianę wyjechał właśnie tysiąc żołnierzy, a na ostatniej, XV zmianie będzie ich już tylko 350 i poza jednym plutonem bojowym reszta to będą logistycy, którzy zajmą się rozliczaniem sprzętu i wywożeniem go do kraju.

Od 2003 r., czyli od momentu, kiedy nasi żołnierze pojechali do Iraku, przez misję przewinęło się 45 tys. polskich żołnierzy. - Od początku naszego zaangażowania w misje, to jest od lat 50., na misjach było ponad 90 tys. naszych żołnierzy - mówi Marek Pietrzak z Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych (DOSZ). W Iraku służyło ok 16 tys. żołnierzy, a w Afganistanie ponad 25 tys. Do tego dochodzi udział w innych misjach, jak: Kosowo, Czad, Bośnia i Hercegowina, państwa bałtyckie.

Nie są to jednak do końca precyzyjne dane - zauważa dziennikarz Marcin Ogdowski, autor bloga Zafganistanu.pl, który wielokrotnie jeździł do polskiej bazy w Ghazni i kończy właśnie kolejną, już trzecią książkę o Afganistanie. - Te statystyki po części dotyczą tych samych ludzi, którzy na misje jeździli po kilka razy. Dużej części z nich już w tej chwili w armii nie ma. I ten proces jest zauważalny od 3-4 lat, a to za sprawą przepisów, wedle których niezawodowi żołnierze, czyli korpus szeregowych, którzy są na 12-letnich kontraktach i po 12 latach muszą z armii odejść. Wielu z nich, najbardziej doświadczonych "misjonarzy", tych, którzy mają za sobą po 3-4, a nawet więcej misji, już od jakiegoś czasu z armii odchodzi.
Co najgorsze, odchodzą bez praw emerytalnych, bo żeby je uzyskać, trzeba przepracować w wojsku 15 lat - mówi Marcin Ogdowski. Na ten problem zwracali mi też uwagę żołnierze szeregowi, których spotkałam na przełomie sierpnia i września w Ghazni. Jak i na to, że nie każdy z nich ma szansę dostać się do szkoły podoficerskiej, że często o tym decydują znajomości i przychylność dowódców w jednostkach.

Jednak Marek Pietrzak z DOSZ wyjaśnia, że ta sprawa w ostatnich miesiącach znacznie się poprawiła. - Jeszcze niedawno szeregowi mieli ograniczoną drogę awansu, założenia były takie, że przejście z korpusu szeregowych do korpusu podoficerów było mocno ograniczone. W ostatnich miesiącach zmieniło się to o 180 stopni, teraz to korpus szeregowych jest głównym źródłem, z którego żołnierze mogą dostać się na kurs podoficerski i awansować. Regułą jest to, że żołnierze powracający z misji są wykorzystywani do szkolenia kolejnych ludzi, zostają instruktorami. Weterani mogą wykorzystywać te doświadczenia na własny użytek, po prostu być lepszymi w swoim rzemiośle. Ze swoim bojowym doświadczeniem byliby nieocenieni w przypadku konfliktu. Są sprawdzeni w boju i społeczeństwo ma gwarancje, że ma doświadczonych żołnierzy - mówi Pietrzak.
Jak się jednak odnajdą po wojennych przeżyciach? I czy ich doświadczenie bojowe będzie rzeczywiście wykorzystane, czy raczej będą szukać swojego miejsca wśród najemników? - Z zagospodarowaniem żołnierzy po misjach zawsze jest problem. Dla tych, co wrócili po pierwszej misji w Kosowie, zabrakło etatów podoficerskich, musieli odejść z armii. I to jest stały problem. Po Iraku i Afganistanie też się ich nie wykorzystuje. Żadna armia nie wykorzystuje potencjału wszystkich swoich ludzi, ale np. w USA czy Wielkiej Brytanii są rozwiązania systemowe. To nie wojsko, ale państwo ich wykorzystuje. Są doświadczeni, mogliby być dobrymi policjantami, urzędnikami, pracować w ochronie, być przyjmowani na priorytetowych warunkach. U nas państwo inwestuje w żołnierzy ciężkie pieniądze, w ich szkolenia, w MON rocznie przeznacza się 1,9 PKB, a potem pozwalamy na to, aby ci wyszkoleni, znający języki, po wielu kursach żołnierze nie byli wykorzystani. I to powinno być rozwiązane na szczeblu rządu, a nie MON - postuluje Jarosław Rybak, były rzecznik MON i BBN, autor wielu książek militarnych.

Na razie żołnierze radzą sobie różnie. Jedni - wzorem żołnierzy amerykańskich - zaczęli pisać książki ("Trzynaście moich lat w JW GROM" Andrzeja K. Kisiela, "Przetrwać Belize" Navala). Inni prowadzą fundacje, pracują w Polskim Holdingu Obronnym, zakładają firmy szkoleniowe ze specjalistami Navy SEAL. Ale to są operatorzy jednostek specjalnych, i to niewielka część (wziąwszy pod uwagę to, że w całych siłach specjalnych służy ponad 2 tys. żołnierzy).

Dariusz Lewtak, były żołnierz pracujący wcześniej w zespole reporterskim Combat Camera, właśnie wrócił z Ghazni i nie widzi przyszłości pozytywnie. - Zwłaszcza dla tych, którzy jeżdżą na misje z potrzeby wewnętrznej. Wojsko ich nie spożytkuje, poligony tego nie zapewnią. Obawiam się, że jak nie będzie misji, za kilka lat znów będziemy wojskiem tylko na mapach. Najemnicy to będzie niewielki ułamek. Ale kiedy tak się przyglądam kolegom, to przychodzi mi na myśl, że ci, którzy będą chcieli iść w bój, odnajdą się w Legii Cudzoziemskiej. Wróciłem miesiąc temu i sam nie wiem, co będzie ze mną. Jestem emerytem, daję sobie czas do końca roku, a potem będę czegoś szukał. Na razie opiekuję się domem - mówi Lewtak.
O pracę nie muszą się martwić wojskowi specjaliści. - Armia ma przed sobą wielki program modernizacji, restrukturyzacji, za gigantyczne pieniądze w ciągu kilkunastu lat. Jeśli to się nie rozsypie, to żołnierze na wojnę nie pojadą, ale będą mieli co robić: wdrażać nowy sprzęt, szkolić się - i w sensie profesjonalnym, i zawodowym to też jest dla nich wyzwanie. Miernoty i szarości codzienności nie będzie - uważa Ogdowski.

Jednak najpoważniejszym zmartwieniem, nie tylko wojska, ale też całego społeczeństwa - w ocenie samych żołnierzy oraz ekspertów - będzie to, że po 2014 r. będziemy się zmagać ze skutkami stresu bojowego wśród tysięcy ludzi - żołnierzy i ich rodzin. Z amerykańskich badań jasno wynika, że jedna czwarta tych, co byli na wojnie, zmaga się z tym problemem w sposób odwleczony na wiele lat. - Dowódca sił specjalnych USA adm. William McRaven, kiedy był w ubiegłym roku w Polsce, powiedział na wykładzie, że przez 30 lat po misji w Afganistanie Ameryka będzie obejmować opieką psychologiczną żołnierzy, i to przecież tych najtwardszych z twardych. U nas decydenci wychodzą z założenia, że jak skończą się misje, skończą się też problemy. Nie biorą pod uwagę tego, że właśnie wtedy PTSD (zespół stresu bojowego) rozleje się po Polsce - mówi Jarosław Rybak.

- Oby nie. Chciałbym, aby Rybak się mylił, aczkolwiek jest to możliwe - przyznaje Janusz Raczy, wiceszef Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych Na Misjach Poza Granicami Kraju. Jest, co prawda, lepiej z tą opieką niż 10 lat temu, ale nie jest idealnie. - Żołnierze mają wsparcie, mają pomoc, ale nie mają jej ich rodziny, których to też dotyczy. W samej służbie psychologicznej w wojsku natomiast jest chaos. Inne armie mogą nam pozazdrościć liczby psychologów, ale ich działania nie są skoordynowane - mówi Jarosław Rybak.
Amerykanie wyciągnęli wnioski po wojnie w Wietnamie, gdzie zginęło 57 tys. amerykańskich żołnierzy, ale przez kolejne 40 lat dwa razy tyle weteranów popełniło samobójstwa. U nas jeden oddział szpitalny na Szaserów w Warszawie nie załatwi problemu. Prawdą jest i to, że żołnierze boją się zgłaszać problemy psychiatryczne. - Nie chcą łatki świra, jeśli leczą się prywatnie, to pół biedy, a jeśli w ogóle się nie leczą, to jest problem. Nieleczone PTSD to stany depresyjne, alkoholizm, przemoc wobec rodziny, a w ostatecznym rozrachunku zadzierzgnięcie pętli na szyi - wylicza Ogdowski.

Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych Na Misjach Poza Granicami Kraju pomaga rannym, ich rodzinom i tym żołnierzom, którzy nie potrafią się znaleźć w nowej rzeczywistości. - Już teraz staramy się działać i reagować, dobrym przykładem mogą być ostatnie warsztaty terapeutyczne, które zorganizowaliśmy, tygodniowe, dla pojedynczych żołnierzy oraz dla żołnierzy z partnerkami. Niedawno usłyszałem też o uruchomieniu linii telefonicznej Mundurowi24.pl skierowanej do żołnierzy i innych służb mundurowych, gdzie będą dyżurować psychologowie - mówi wiceszef stowarzyszenia Jan Raczy.

Jeden z żołnierzy szeregowych z XIII zmiany PKW, który jeszcze przebywa w Ghazni, jest dobrej myśli. - Za pieniądze, które zarobiłem na misji, zrobię wiele ciekawych i profesjonalnych kursów, które podwyższą moją wartość - mówi. Pochodzi z Rzeszowa, to jego trzecia misja. Jego uzależnienie od misji spowodowane jest też tym, że robi na nich konkretną robotę i może pracować na profesjonalnym sprzęcie. - W Polsce tego nie ma. Brakuje prawdziwej żołnierki - mówi żołnierz z Rzeszowa. Część żołnierzy po misjach znajdzie pracę w firmach ochroniarskich, dzięki czemu... wrócą znów do Afganistanu. W tej chwili jest tam ponad 100 tys. takich firm, a po wycofaniu sił ISAF będzie ich jeszcze więcej, gdyż to na nich spoczywać będą te zadania, które do tej pory wykonywali żołnierze. - Nie spodziewałbym się jednak dużego odpływu naszych żołnierzy do takich firm, choć Polacy w takich przedsięwzięciach też biorą udział. Kilka lat temu mieliśmy w Iraku przypadek, kiedy to dwóch naszych byłych GROM-owców zginęło pod Bagdadem w ataku na konwój, w którym jechali. Pracowali wtedy dla prywatnej firmy ochroniarskiej Blackwater - przypomina Ogdowski. Ale w rzeczywistości tylko część z nich w niewielkim zakresie robi to, co robiło do tej pory, wielu wsiąka w cywilne życie i próbuje swoich sił w zupełnie innych, nowych zawodach. - Tak samo będzie, jak zakończy się misja "Afganistan" - wróży Marcin Ogdowski.

Żołnierze, którzy właśnie wrócili z Afganistanu, teoretycznie trafiają do swoich jednostek i przez najbliższy rok będą odzyskiwać tak zwaną zdolność bojową. Ale najpierw przebywają na urlopach, mają obowiązek wykonać wszystkie badania medyczne, mają prawo do turnusu rehabilitacyjnego. Potem rozpoczną normalny cykl szkoleniowy, wojsko poligonowe. - Poligon to jednak nie jest prawdziwa misja - mówią żołnierze z Afganistanu. Wolą misje, bo tam - po pierwsze - mają konkretne zadania, po drugie - większy luz. Dowódca rzadko przyczepia się o nieregulaminowe ubranie czy niezapięty guzik w mundurze. - Z perspektywy żołnierskich potrzeb poligon nie daje smaku przygody i możliwości zdobywania specjalizacji. Stąd nastawienie, że zacznie się nuda. Wracają do jednostek i zaczyna się, jak to nazywają żołnierze, "pedałówa" - czyli nacisk na regulamin, a konkretnej roboty nie ma. Tak się dzieje od lat - dopowiada Marcin Ogdowski. Ale jest jeszcze inny, ważny element, który mówi o wyższości misji nad służbą w krajowych jednostkach - na misjach nie ma ograniczeń dotyczących szkoleń i żołnierze szkolą się na bogato. Nikt nie ogranicza im zużycia amunicji, nikt jej nie liczy, żołnierz może się nastrzelać. W Polsce wojsko cały czas zmaga się z gospodarką niedoboru. Nic więc dziwnego, że kiedy żołnierz pomyśli, że po misji znowu tak będzie, to nie chce mu się wracać.

Nie ulega wątpliwości, że doświadczenie bojowe zdobyte na misjach pomaga w karierze w Polsce. - Na "misjonarzy", jak to się mówi potocznie w naszym języku, patrzy się już z większym szacunkiem na kompaniach, zwłaszcza gdy ktoś był dwa czy trzy razy w zespole bojowym - mówi "bojówkarz" z Rzeszowa. Choć bywa i tak, że niektórzy po powrocie z misji dowiadują się, że awansu nie otrzymają, tylko kolega, który w tym czasie, kiedy oni byli na misjach, zaliczył odpowiedni kurs w kraju.
Janusz Raczy, wiceszef Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych Na Misjach Poza Granicami Kraju, były żołnierz, ma nadzieję, że ci, którzy wrócą, znakomici specjaliści, zostaną w odpowiedni sposób wykorzystani w służbie. - Mam nadzieję, że nie popełni się tego błędu, jaki znamy Rosji, kiedy żołnierze po Afganistanie zasilali szeregi mafii. Uzależnienie od adrenaliny na pewno jest, ale w kraju ono maleje. Wielu kolegów szuka sobie jakiegoś zamiennika: sporty walki, jazda na motocyklu, wspinaczka górska. Mężczyzna młody, silny, zdrowy jest w stanie znaleźć sobie jakiś substytut - uważa Raczy. I jego doszły słuchy, że część żołnierzy myśli o Legii Cudzoziemskiej, ale zastrzega, że nazwisk nie poda. - Legia jest już zalegalizowana, za zgodą ministra obrony narodowej można tam podjąć pracę i francuską formację również zasilą nasi byli żołnierze.
Na pociechę dla tych, którzy bez misji nie mogą żyć, trzeba napisać i o tym, że nie jest jeszcze do końca przesądzone, czy Polski po 2014 r. w Afganistanie nie będzie.

- Może się okazać, że będziemy tam mieli jakiś komponent szkoleniowy, i niewykluczone, że jakaś część naszych żołnierzy tam pozostanie, w tym GROM i Lubliniec - mówi Ogdowski. Wciąż trwają rozmowy na temat tego, w jaki sposób USA mają być w Afganistanie obecne po 31 grudnia 2014 r. No i historia pokazuje, że koniec jednej misji nie oznacza, że już ich nigdy nie będzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl