18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Polacy sami ustalają listę głównych grzechów

Dorota Kowalska, Artur Grabarczyk
Największym grzechem Polaków jest brak świadomości tego, co naprawdę jest grzechem
Największym grzechem Polaków jest brak świadomości tego, co naprawdę jest grzechem Wojciech Gadomski/POLSKA
Księża żalą się, że dzisiaj w konfesjonale coraz rzadziej spowiadamy się z ciężkich przewinień: pychy, zazdrości czy lenistwa. Że wybieramy sobie spośród moralnych nakazów Kościoła te, których łatwo nam będzie przestrzegać. Dlatego przeciętny Kowalski nawet kiedy grzeszy, coraz rzadziej jest tego świadom - piszą Dorota Kowalska i Artur Grabarczyk

Marta Gilowska: 40 lat, jedno dziecko, od 21 lat ten sam mąż. W niedzielę chodzi na mszę świętą, modli się prawie codziennie, przyjmuje księdza po kolędzie. W Wielki Tydzień pości, nie ogląda telewizji i zamyka przed mężem barek z alkoholem. Spowiada się przynajmniej raz w miesiącu.

- Moja rodzina była wierząca. Matka pilnowała nas z bratem, żebyśmy przed spaniem odmówili pacierz i w każdą niedzielę przyjęli komunię świętą - opowiada Gilowska: niewysoka, ciemnowłosa, pulchna. Jako nastolatka ubrała glany, przekłuła nos i zafarbowała włosy na kolor kruczoczarny. Słuchała ostrego metalu i kłóciła się z matką w każdy niedzielny poranek, kiedy ta kazała jej zakładać "grzeczne sukienki" i gnała do kościoła.

- To, co tam słyszałam, zupełnie do mnie nie trafiało: puste słowa, nudne kazania, z których nic nie wynikało, i hipokryzja, bo te same dewoty, które godzinami siedziały przed ołtarzem, po mszy obrabiały tyłki swoim sąsiadkom - opowiada. Moment zwrotny przyszedł dziesięć lat później. Była już mężatką, miała pięcioletnią córkę Agnieszkę i wpadła w sidła człowieka, który omotał ją i rodzinę. Kazał przerabiać życie: zapisywać w zeszycie po 50 razy, że odcinają pępowinę od rodziców, wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, niezależnie od tego, że jest źle. Nie przejmować się życiem, bo ludzie tak naprawdę nie mają na nic wpływu. Medytować, zamiatanie pokoi zaczynać od kątów do środka, bo to przynosi domowi spokój.

Po trzech latach stracili hurtownię, sklep, a bank zabrał dom, bo nie mieli na spłatę kredytów. - Wzięłam dziecko na ręce i poszłam do kościoła, bo nie widziałam dla siebie ratunku - opowiada. Podszedł do niej ksiądz, popatrzył. "Nie martwy się. Bóg nie daje ludziom więcej na barki, niż zdołają udźwignąć. Idź, dziecko, do spowiedzi" - powiedział.

- Nie wiem, skąd wiedział, co się dzieje w mojej głowie, ale byłam bliska samobójstwa - wspomina. - Uklękłam w konfesjonale i opowiedziałam księdzu wszystko, jak na terapii u psychologa. Nie mówiłam nawet o grzechach, ale o swoim życiu - mówi. I dodaje, że od tej pory wszystko poukładało się jej w głowie: kiedy człowiek zbacza ze ścieżki, którą powinien iść, zdąża do katastrofy. Lepiej się więc trzymać znaków na szlaku.

Jednak nawrócona na dobrą, duchową ścieżkę Marta wydaje się być dziś samotna w tłumie. Choć 95 proc. Polaków (wg badań CBOS z marca tego roku) uważa się za katolików, przykazania boskie i kościelne traktują dość nonszalancko i wybiórczo. Z badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że tylko 40 proc. wiernych uczęszczało w ub.r. na msze święte. Do komunii przystępowało zaledwie 15 proc. Z roku na rok te liczby są o parę procent mniejsze. Choć nikt nie liczy, ilu wiernych przystępuje do spowiedzi, księża mówią wprost o kryzysie konfesjonału. Zainteresowanie tym kościelnym meblem gwałtownie rośnie raz w roku - koło Wielkanocy.

Na potrzeby tego materiału rozmawialiśmy ze 150 osobami, pytając je, czy chodzą do spowiedzi, z jakich grzechów najczęściej się spowiadają, jak stosują się do zaleceń Kościoła. Wnioski zaskakują, bo ponad połowa naszych rozmówców nie spowiada się wcale, raz w roku albo jeszcze rzadziej. Twierdzą, że nie grzeszą pychą, nie kłamią, nie zazdroszczą - a więc obce im są grzechy uznawane przez Kościół za najcięższe. Do ich popełniania przyznało się zaledwie trzydziestu naszych rozmówców. Za to spowiadają się z tego, że nie chodzą do kościoła i nie mówią pacierza. Dwie trzecie za grzech uważa prowadzenie samochodu po pijanemu, jedna trzecia - unikanie płacenia podatków, jazdę na gapę i zaśmiecanie trawników.

- Największym grzechem Polaków jest brak świadomości tego, co naprawdę jest grzechem - uważa ks. Piotr Iwanek, szef duszpasterstwa akademickiego św. Anny w Krakowie.
I dodaje, że ludzie się w życiu pogubili i sami ustalają, co jest grzechem, a co nie, tak, aby żyło im się wygodniej. Deklaracje przynależności do Kościoła nie mają tu żadnego znaczenia. Wspomniane już badania CBOS pokazują, że nawet regularne uczestnictwo w nabożeństwach i codzienna modlitwa w wielu przypadkach wcale nie oznacza akceptacji katolickich prawd wiary. Wśród osób, które co niedziela uczestniczą we mszy św., tylko 84 proc. wierzy w Sąd Ostateczny, jeden procent mniej w niebo i nieśmiertelność dusz, jeszcze mniej w grzech pierworodny, zmartwychwstanie, cuda, życie pozagrobowe i piekło.

Jeśli prawdy wiary głoszone przez Kościół są kontestowane, nie dziwi już tak bardzo, że także wskazania moralne Kościoła mają coraz mniejszy posłuch. Dwie trzecie naszych rozmówców uznało za przesadny zakaz stosowania aborcji, jedna trzecia orzekła, że codzienna modlitwa, chodzenie na mszę świętą raz w tygodniu czy zakaz seksu przedmałżeńskiego jest archaicznym zaleceniem, które nijak się ma do rzeczywistości. Podobnie rzecz się ma z przestrzeganiem postów.

Anna: 40-latka, wolny zawód, uważa się za głęboko wierzącą katoliczkę. - Potrzebuję tej godziny raz w tygodniu, kiedy siadam w ławce kościoła, do którego chodzę już trzydzieści lat i poddaję się dobrze znanym rytuałom. Czuję się bezpieczna, słuchając słów kapłana odprawiającego mszę. Każde słowo mogę recytować razem z nim - opowiada.

Właśnie - bezpieczeństwo, spokój, chyba właśnie o to chodzi. Że jest w życiu coś, co nigdy się nie zmienia. Niezależnie od tego, co dzieje się poza murami świątyni.
Anna mówi: - Wierzę w Boga, wierzę w Jezusa Chrystusa, to dla mnie oczywiste jak powietrze, którym oddycham. I staram się nie zastanawiać nad tym, jak możliwa jest jedność Boga w Trójcy Świętej. Intelektualistką jestem poza kościołem. Tutaj wolę zostać dzieckiem.

Ale dzieckiem niesfornym, które nie słucha tego, co do niego mówią. Samo wie lepiej.
Anna nie aprobuje, że księża wtrącają się do tego, co robi w łóżku. Nic im do tego. Zna Biblię, Pan Bóg nie miał takich pomysłów. Tutaj więc to ona dyktuje prawa i jeśli chce, sama je łamie.

Ma jedną zasadę - nie robić nikomu krzywdy. Choć czasem się zdarza, ale najczęściej krzywdzi sama siebie.

Środki antykoncepcyjne stosuje i nawet nie ma zamiaru się z tego spowiadać. Nie potępia kobiet, które dokonały aborcji. Postami sobie głowy nie zawraca. Przykazania kościelne - wie, że są. I to jej wystarczy.

- No tak, nie jestem dobrą katoliczką. Pewnie mogłabym w każdej świątyni, należącej do jakiej bądź religii, doznawać tego samego duchowego ukojenia, co w moim kościółku. Ale wyrosłam z tej, a nie innej religii, takie, a nie inne kolędy śpiewałam na pasterce w dzieciństwie. Nie odczuwam potrzeby, aby to zmieniać - tłumaczy.
Ludzie, którzy ją znają, dziwią się nieraz, że z takimi poglądami na życie i świat wysiaduje, jak kpią, w kruchcie. Ale zupełnie się nimi nie przejmuje. Jest przekonana, że w każdym człowieku jest coś, co można nazwać głodem duchowym. Ona go zaspokaja, słuchając mszy świętej, przystępując do komunii. A że to może nie jest całkiem uczciwe, że nie tylko nie trzyma się wyznaczonych reguł, ale nawet nie zamierza tego robić? - O tym porozmawiam z Panem Bogiem - wzrusza ramionami.

Prawda też jest taka, że stara się być coraz lepszym człowiekiem. Pomagać biedniejszym od siebie. Zwalczyć swoje słabości i nałogi. I to tyle. Nie przeżywa wielkiego duchowego rozdarcia. Uważa, że wiara w Boga jest jej wewnętrzną duchową sprawą. A religia, rytuały taką ciepłą pierzynką, które chronią przed bólem myślenia o rzeczach ostatecznych, których bardzo się boi.

Anna nie jest wyjątkiem w takim pojmowaniu świata. Co więcej, nawet zupełny brak zaangażowania w praktyki religijne wcale nie znaczy, że skreślamy się z listy wiernych. Jak wynika z wspomnianych badań CBOS, blisko trzy piąte osób niepraktykujących nazywa siebie katolikami. A ci wierzący i praktykujący pytani, jak oceniliby siebie jako katolików w skali 1 do 10, wystawiają sobie skromne piątki. Do swojej religijności ma spore zastrzeżenia 4 proc.

Magda Przybierska, studentka III roku dziennikarstwa, podobnie jak Anna deklaruje, że jest osobą wierzącą, tyle że przykazania i zasady Kościoła uważa za w dużej mierze bezsensowne, przestarzałe i oderwane od rzeczywistości.

- Ludzie powinni się w życiu kierować sumieniem - taką wyznaje zasadę.
Kiedy mieszkali całą rodziną na wsi razem z babcią, ta chodziła z nią co niedzielę do kościoła. Rodzice za każdym razem zostawali w domu. Tata nigdy nie wspominał o swojej wierze, mama mówiła, że wierzy, i zostawała w domu gotować obiad.

- Kiedy byłam w czwartej klasie podstawówki, przeprowadziliśmy się do własnego domu. Do kościoła miałam daleko. Przez pewien czas w sobotę wieczorem rodzice zawozili mnie do dziadków, żebym mogła iść z babcią na mszę. Potem stało się to męczące - opowiada.

W szkole podstawowej religii uczyła ją pani Ela. Na każdych zajęciach sprawdzała obecność na mszy i odpytywała dzieci, o czym było kazanie. I wywieszała listę, kto ile razy był w kościele.

- Kiedy ktoś nie był na mszy trzy razy z rzędu, potrafiła postawić człowieka pod tablicą i poniżać. Stawałam pod tą tablicą, słuchając awantury prawie na każdej lekcji religii. I właśnie od tamtej pory kościół kojarzy mi się z obowiązkiem, poniżaniem i lękiem. Ostatni raz w kościele byłam z własnej woli naswoim bierzmowaniu - opowiada. Nie spowiada się. Mówi, że sama rozlicza się przed snem z panem Bogiem.

- Robię taki rachunek sumienia w myślach, bo uważam, że jest bardziej szczery - tłumaczy. Nie pamięta, aby kiedykolwiek podczas tych nocnych rozmów ze Stwórcą wspomniała mu o uprawianiu seksu ze swoim chłopakiem czy zażywaniu tabletek antykoncepcyjnych. A takie grzechy jak pycha? Chciwość? Gniew? Wzrusza ramionami.

Zmianę w sposobie rozliczania sumienia najlepiej widzą księża regularnie dyżurujący w konfesjonale. Grzechy, z którymi ludzie przychodzą dzisiaj do nich, są coraz banalniejsze.
- Często mi się zdarza słuchać człowieka, który wymienia całą listę drobnych grzeszków i na tym kończy, po sprawy poważniejsze nie sięgając - opowiada wikariusz Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Kielcach ks. Dariusz Sieradzy. - Rzadko kiedy wynika to z tego, że nie ma na sumieniu niczego cięższego. Przeciwnie, ma sporo, ale nie uznaje tego za grzech. To efekt tego, że wielu katolików odrzuca część nauczania Kościoła i stosuje się tylko do tych nakazów, które wygodnie wcielać w życie - dodaje.

To, co nie pasuje, co przeszkadza w codziennym życiu, jak na przykład zakaz stosowania antykoncepcji, jest odrzucane. - A jak ktoś uważa za błąd Kościoła zakazywanie środków antykoncepcyjnych, to trudno się spodziewać, że będzie się spowiadał z użycia pigułek czy prezerwatywy - wyłuszcza franciszkanin o. Jan Maria Szewek.

O tym, że Polacy ustalają listę grzechów według tego, jak żyją, a nie tego, czego uczy Kościół, przekonany jest też ks. Piotr Iwanek. Właśnie przy konfesjonale okazuje się, że praktyka bierze górę nad moralnością. Ksiądz Iwanek z racji pełnionej funkcji często słucha spowiedzi ludzi młodych, studentów.

- Uprawiają seks przed ślubem, mieszkają razem, choć o małżeństwie nawet nie myślą, a na moją uwagę, że to grzech, reagują ogromnym zdziwieniem - opowiada kapłan. - Po chwili zastanowienia oznajmiają mi twardo, że oni nie widzą w tym nic złego.

Taka samowola wiernych w ocenie własnej grzeszności bardzo komplikuje pracę w konfesjonale. Kiedyś wysłuchanie wyznań grzesznika właściwie kończyło spowiedź, ksiądz musiał tylko udzielić odpowiednich nauk i dać rozgrzeszenie. Teraz coraz częściej dopiero w momencie, gdy penitent kończy wyliczanie banalnych przewinień, spowiednik rozpoczyna wyciąganie tego, czym naprawdę zgrzeszył.

- Bardzo często wiem, że to, co usłyszałem, ma się nijak do rzeczywistości, i zaczynam przepytywanie - mówi ks. Iwanek. Krakowski duszpasterz sam siebie nazywa akuszerem sumienia. - Muszę dogrzebać się do sumienia i odnaleźć rzeczy, które naprawdę mu ciążą - mówi. Walką o poznanie prawdziwych grzechów nazywa też swoją pracę w konfesjonale ks. Dariusz Sieradzy. Trzeba wiernemu zrobić gruntowny rachunek sumienia, a potem dyskretnie wyciągnąć grzech po grzechu.

Wikariusz kieleckiego sanktuarium zauważył też, że specyficzną grupą wiernych stanowią Polacy, którzy wyemigrowali do pracy na Wyspy. Doszedł do takiej perfekcji, że potrafi już po tym, co słyszy, ustalić, że spowiadający mieszka od kilku lat na Wyspach i przyjechał tylko na święta.

- Oni przesiąkli już tak mocno tym zachodnim luzem, że właściwie nie mają mi nic do powiedzenia, bo niczego nie uznają za grzech - mówi. - W najważniejszych kwestiach moralnych tak bardzo rozmyły im się granice, że właściwie nie uznają żadnych nakazów, a co za tym idzie - nie czują, że grzeszą.

Czasem wystarczy wyjazd z małej miejscowości do dużego miasta, zmiana środowiska, które wyznaje inne wartości. Gorset wiary wyniesionej z domu staje się wówczas za ciasny.

Maciek (30 lat) ostatni raz u spowiedzi był jakieś osiem lat temu, na studiach. - Byłem wtedy młody, bardzo żarliwie przeżywałem wiarę, w konfesjonale szukałem odpowiedzi na poważne dylematy, a z drugiej strony kratki zamiast partnerskiej rozmowy, wskazówek duchowych słyszałem dopytywania, czy mam kosmate myśli, czy się onanizuję i jak często - wspomina.
Jak sam mówi, nigdy w życiu nie zrobił nic złego, właśnie dzięki temu, że ukształtował go katolicyzm. Ale wie też, że z punktu widzenia kościelnych reguł i tak ma przechlapane. - Co z tego, że od lat mam tę samą żonę i jestem jej wierny, skoro nie czekałem do ślubu, żeby się z nią przespać - ironizuje. - Gdybym powiedział o tym w konfesjonale, uznano by mnie za grzesznika. Ale nie zamierza się z tego spowiadać. Nie sądzi, że seks z kobietą, którą kochał, nawet bez błogosławieństwa księdza, obciąża jego sumienie. Jego proboszcz na pewno uznałby to za rozmycie zasad i kompletny zanik poczucia grzeszności.

- Nie interesowałoby go, że czasem nie śpię w nocy po tym, jak ostro pokłócę się z żoną, nie przyłożę się do swoich obowiązków w pracy czy wyzwę starszego pana, który wlecze się lewym pasem swoim tico - mówi.

Choć spowiednicy zmartwieni są tym, że coraz rzadziej słyszą w konfesjonale przyznawanie się ludzi do popełnienia grzechów głównych, to jednocześnie cenią to, że mimo wszystko swoje codzienne życie analizują oni pod kątem wiary.

- Spowiadają się z łamania kodeksu drogowego, jeżdżenia po pijanemu, drobnych oszustw podatkowych - wylicza ks. Dariusz Sieradzy. - Rzadko słyszę o grzechu lenistwa, za to o wyprzedzaniu na podwójnej ciągłej czy prowadzeniu auta po kieliszku nagminnie.

Grzechy "prawne" są codziennością także dla o. Jana Marii Szewka. Wśród win, z których coraz częściej zwierzają mu się wierni, wymienia ściąganie na egzaminach, kradzież cudzych pomysłów, np. praw autorskich. - Nowe grzechy są odzwierciedleniem zmian społecznych, pojawiają się, bo zmienia się świadomość niestosowności pewnych zachowań - tłumaczy. - Kiedyś człowiek uczony, że nie wolno zabijać, uważał, że skoro nikomu nie odebrał życia, to nie złamał tego przykazania - dodaje o. Szewek. - Teraz ludzie mają świadomość, że grzechem przeciwko siódmemu przykazaniu jest palenie papierosów, dręczenie kolegi z pracy, brawurowa jazda samochodem.

Jego zdaniem dzięki tym zmianom mentalności przykazania stały się bardziej pojemne, ludzie podciągają pod nie więcej negatywnych zachowań. Za pozytywną zmianę uważa też dostrzeganie, że grzeszyć można nie tylko czynem. - Kiedyś grzeszne myśli, z których trzeba się było spowiadać, dotyczyły wyłącznie seksu - mówi zakonnik. - Dziś ludzie spowiadają się z tego, że komuś źle życzyli.

Prawie połowa osób, z którymi rozmawialiśmy, deklarowała, że chodzi do konfesjonału ze względu na potrzebę duchową. Jednak u większości odzywa się ona tylko raz w roku - przed świętami.

Ale nie martwi to księży. Ich zdaniem wielkanocna spowiedź wciąż ma dla Polaków ogromne znaczenie. Nie jest świątecznym przymusem, ale sposobem na zrzucenie nagromadzonego przez rok i ciążącego balastu grzechów.

- Oczywiście zdarzają się tacy, którzy chcą odbębnić spowiedź i na rok mieć spokój - mówi ks. Sieradzy. - Większość jednak przychodzi z potrzeby oczyszczenia, odnowienia. Podobnie uważa ks. Piotr Iwanek. - Przed Wielkanocą spowiedź jest specyficzna, przeważają szczere, pogłębione refleksje nad życiem, co oznacza, że wierni naprawdę chcą złapać nowy oddech - tłumaczy.

Współpraca Paulina Rolek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl