Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław miastem nauki? Raczej wyższych uczelni

Hanna Wieczorek, Katarzyna Kaczorowska, wsp. MAG
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Paweł Relikowski
Po ogłoszeniu wyników parametryzacji jednostek naukowych przyszedł czas na uczelniane obrachunki. Bo "oceny" wystawione przez wysoką komisję, choć zapewne obarczone są błędami, pokazują kondycję wrocławskiej nauki i jej pozycję wśród innych ośrodków uczelnianych.

Wrocław od dawien dawna aspiruje do pozycji jednego z najważniejszych ośrodków akademickich w Polsce. I zapewne liczba uczelni - publicznych i niepublicznych - oraz liczba studentów te aspiracje uzasadnia. Jednak ostatnie lata dowodzą, że ten sielankowy obraz jest nie do końca prawdziwy.

Kategoria B

Wyniki ministerialnej parametryzacji na pierwszy rzut oka nie są dla naszych uczelni szczególnie niekorzystne. Ostatecznie pięć jednostek naukowych - w tym PAN-owski Instytut Niskich Temperatur oraz Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej w Warszawie; Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu - otrzymały najwyższą z możliwych kategorię A+.

W tym wyścigu Uniwersytet Wrocławski pobił inne szkoły wyższe, bo dwa jego wydziały (Biotechnologii oraz Nauk Historycznych i Pedagogicznych) dostał prestiżowy plus przy A. Na Politechnice ta sztuka udała się tylko jednej jednostce - wydziałowi Elektroniki Mikrosystemów i Fotoniki.

Jednak na Uniwersytecie Jagiellońskim cztery wydziały mają kategorię A+, na Uniwersytecie Warszawskim zaś sześć.

Być może powinniśmy się cieszyć, że żadna z naszych uczelni publicznych nie splamiła się jednostkami kategorii C, kwalifikującymi się praktycznie do zamknięcia, ale głośny alarm powinien wyć na tych wydziałach, które otrzymały kategorię B. A jest ich zdecydowanie za dużo. Niestety, prym wiedzie tu Uniwersytet Medyczny, którego podstawowe, wydawałoby się, wydziały tak właśnie oceniono. Kategorię B otrzymały bowiem wydziały: Lekarski, Lekarsko-Stomatologiczny oraz Farmaceutyczny z Oddziałem Analityki Medycznej.

Równie mocno niepokoi kategoria B Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Wydziału Nauk Społecznych. Ten zresztą otrzymał ocenę końcową gorszą od Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie oraz Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych Akademii Marynarki Wojennej.

O ile jednak kategoria B wrocławskiego prawa komentowana jest nieoficjalnie tak: "oni wolą pieniądze zarabiać niż prowadzić badania naukowe", o tyle na pytanie o nauki społeczne, zamiast odpowiedzi, zapada krępująca cisza. Nie zmienia to jednak faktu, że jeszcze do niedawna wrocławskie prawo szczyciło się twórcami Konstytucji RP, wybitnymi prawnikami, a tymczasem ocena ministerialna sprawiła, że na wizerunku prymusa pojawiły się poważne rysy.
Demografia daje w kość

Na Politechnice studiują 33 tysiące osób, na Uniwersytecie 31 tysięcy, na Uniwersytecie Ekonomicznym 15 tysięcy, a na Uniwersytecie Przyrodniczym - 11 tysięcy. To zapierające dech w piersiach liczby. Ostatecznie w Oleśnicy mieszka niecałe 37 tysięcy osób, co oznacza, że studenci samej tylko Politechniki mogliby prawie samodzielnie zapełnić to miasto.

Jednak biorąc pod uwagę liczbę studentów pierwszego roku, sytuacja nie jest już różowa. I być może dylemat prawników: czy prowadzić badania, czy też kształcić coraz większą liczbę studentów, by zarobić pieniądze, rozwiąże się sam. Bo już teraz liczba studentów maleje, a szczyt niżu demograficznego dopiero przed nami.

Niektóre uczelnie już dzisiaj mają poważny problem z obsadzeniem stosunkowo popularnych kierunków. Nawet na Uniwersytecie Ekonomicznym, który ostatnimi laty cieszył się dużym wzięciem, obsadzono jedynie 50 procent miejsc na części studiów zaocznych.

Na dodatek, sytuację skomplikowały liczne niepubliczne szkoły wyższe. Część studentów po obronie licencjatu na uczelniach publicznych decyduje się na zaoczne studia magisterskie. Dobrze? Nie do końca - coraz więcej osób korzysta z oferty uczelni prywatnych. Bo, jak mówią, mają przyzwoity poziom kształcenia, a przy tym zajęcia prowadzą na nich nie tylko teoretycy, ale też praktycy.

Kłopoty z wizerunkiem

Prawdziwe schody zaczynają się, kiedy zaczynamy bliżej się przyglądać wrocławskim uczelniom już nawet nie od strony parametryzacji, ale istotnego dla tych instytucji wizerunku. Bo nie da się ukryć, że od pewnego czasu są one wstrząsane aferami, które podkopują ich wiarygodność. Aferami, które zdają się potwierdzać, że szkołami wyższymi "rządzą walczące ze sobą kliki, które zajmują się przede wszystkim szukaniem haków na siebie".

Niewątpliwie największe problemy z wizerunkiem ma Uniwersytet Medyczny. Ostatecznie to na tej uczelni musiał się podać do dymisji rektor, prof. Ryszard Andrzejak, oskarżony o plagiat. Jak się okazało, były rektor dopuścił się nierzetelności naukowej w swojej habilitacji - taki werdykt wydała rada Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, gdzie profesor swoją habilitację bronił.

Ale przepychanki w tej sprawie trwały kilka lat. Uczelnia podzieliła się na zwolenników i przeciwników rektora, a wymierną stratą Uniwersytetu Medycznego było odebranie na trzy lata Wydziałowi Lekarskiemu uprawnień do nadawania habilitacji oraz prowadzenia procedur profesorskich.

Ostatnie wydarzenia pokazały jednak, że uczelnia nadal nie może się pozbierać. Uniwersytet Medyczny znowu znalazł na pierwszych stronach gazet -za sprawą profesora Jerzego Heimratha, który w niecodzienny sposób zrezygnował ze stanowiska dziekana Wydziału Nauk o Zdrowiu. Żegnając się z funkcją, napisał emocjonalny list, który umieścił na stronie swojego wydziału. Napisał w nim między innymi: "Procedury medyczne nie mogą być traktowane i stosowane wybiórczo, głównie pod kątem pieniędzy, które pozwalają »wyciągnąć«. Niedopuszczalne jest stosowanie procedur, niepotrzebnych z punktu widzenia pacjenta, ale wysokopłatnych".

Co ciekawe, Wydział Nauk o Zdrowiu, kierowany do niedawna przez prof. Heimratha, uzyskał kategorię A w tegorocznej parametryzacji. Pomimo oceny niektórych pracowników Uniwersytetu Medycznego, że były dziekan jest sfrustrowany i dlatego wylewa publicznie żale, dołączył do niego inny profesor - Andrzej Boznański, kierownik Katedry i Kliniki Pediatrii, Alergologii i Kardiologii. W swoim liście profesor udowadnia, że "ośrodek kierowania Uczelnią znalazł się de facto poza nią". I dodatkowo zwraca uwagę, iż "pozostając w kręgu aktywności gospodarczej pracowników uczelni nie mam wątpliwości, że należy jak najszybciej określić pewne jej ramy zdeterminowane bardziej aspektami etycznymi niż prawnymi. Nie ulega wątpliwości, że odbiór pewnych form tej aktywności może budzić co najmniej podejrzenia wykorzystywania zależności służbowej czy wręcz nepotyzmu".

Krytycznej opinii nie kryje dr Jarosław Pająk, który został wyrzucony z uczelni. On rezygnację dziekana Heimratha komentował w naszej gazecie tak: - Nic się nie zmieniło. Po zmianie rektora był moment nadziei na ukrócenie nepotyzmu i powrót do normalności. Układ jednak pozostał i trzeba chyba zmiany pokoleniowej, bo dzisiaj jest tak, że najlepsi wyjeżdżają za grani-cę, a na Uniwersytecie Medycznym pracują ojcowie z synami.

Zresztą, jeśli dobrze przyjrzeć się nazwiskom wrocławskiej nauki, to okaże się, że wcale nierzadkie są przypadki rodzinnej pracy. I to nie tylko na Uniwersytecie Medycznym.

Plagiaty, granty i seks - czytaj na następnej stronie

Plagiaty, granty i seks

Plagiaty są podobno zmorą polskiej nauki. Nie tylko wrocławskiej. Ale wstrząsem dla środowiska było udowodnienie plagiatu byłemu adiunktowi z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim.

Podobnie zresztą, jak sprawa zawieszonego na tejże uczelni profesora socjologii, mająca obyczajowy charakter. Postawiono mu zarzuty, że uzależniał wpis do indeksu od świadczenia usług seksualnych przez studentki. Inna sprawa, że w środowisku plotkuje się, iż historia ma drugie i trzecie dno - finansowe, polityczne, a nie tylko obyczajowe.

Afer nie ustrzegła się też Politechnika Wrocławska. Tam z kolei zarzuca się naukowcom, że zawierali fikcyjne umowy na prace badawcze z członkami rodzin i znajomymi. I tak na #przykład katechetka prowadziła badania z dziedziny informatyki.

Polskie uczelnie raczej nie pojawiają się na tzw. Liście Szanghajskiej. Na tym prestiżowym wykazie zawierającym najlepsze światowe uczelnie, te najbardziej znane polskie są na ostatnich miejscach czwartej setki. I nie ma wśród nich żadnej z Wrocławia.

Czy można zmienić ten stan? Trudno uwierzyć w cudowną przemianę. Część naukowców wierzy, że ratunkiem była Unia Akademicka i wspólne stawianie czoła wyzwaniom. Być może odpowiedzi na pytanie, jak poprawić kondycję uczelni, należy szukać w raporcie OECD o wpływie szkolnictwa wyższego na rozwój Wrocławia, opublikowanym w tym roku. Diagnoza: kiepska współpraca z biznesem i między uczelniami i fatalne przygotowanie studentów do pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska