Anna Maria Jopek udaje siłaczkę. I wszyscy się na to nabierają

Paweł Gzyl
Anna Maria Jopek, właścicielka 9 złotych i 7 platynowych płyt, nagrała album z Branfordem Marsalisem
Anna Maria Jopek, właścicielka 9 złotych i 7 platynowych płyt, nagrała album z Branfordem Marsalisem Krzysztof Kapica
Anna Maria Jopek spełniła kolejne marzenie - nagrała płytę z amerykańskim jazzmanem Branfordem Marsalisem. Przy okazji premiery „Ulotne” gwiazda opowiada nam, jak wykonuje się polskie pieśni ludowe z czarnoskórym saksofonistą.

Po raz pierwszy usłyszała Pani Branforda Marsalisa w utworze „Englishman In New York” Stinga jeszcze jako nastolatka. Czym panią wtedy zachwycił?

Prawdą gry. Nie słyszałam wtedy nikogo tak szczerego i uczciwego. Nawet dla mojego nastoletniego ucha było oczywiste, że mam do czynienia z kimś szczególnym. Potem zrozumiałam, że muzyka improwizowana ma nieporównywalną z niczym siłę rażenia, bo nie jest wyuczona, wyćwiczona - jest instynktem, życiem, aktem kreacji w teraźniejszości. Zrozumiałam, na czym polega prawdziwość gry Branforda. On gra cały czas siebie.

Jak wspomina pani wasze pierwsze spotkanie w Polsce - kiedy Marsalis zagrał gościnnie na pani albumie „ID” w 2007 roku?

To było dopiero ulotne! Samo nagrywanie mogło trwać może 13 minut. Dokładnie tyle, ile na płycie „ID” trwają solówki Branforda. Bo to jest mistrz pierwszego podejścia. Nie zdążyłam się nim nacieszyć. Za to uśmiecham się do dziś na wspomnienie tamtej pracy, bo Branford wtedy, jakby nigdy nic, postanowił mnie sprawdzić. W pewnej chwili położył przede mną papier nutowy i kazał napisać kodę utworu, który był do nagrania. Wzięłam ołówek i machnęłam co trzeba. Uśmiechnął się i byliśmy odtąd kumplami. Miesiąc później leciałam Lufthansą gdzieś daleko i w magazynie pokładowym zobaczyłam materiał o Branfordzie. Pokazywał, co wozi w walizce. Ze zdumieniem odkryłam, że wozi moją płytę „Niebo” i mało nie spadłam z fotela. Tak więc Branford lubi robić niespodzianki, ale od początku był mi nadzwyczajnie życzliwy.

Dlaczego zdecydowała się pani ostatecznie na stworzenie całej płyty z udziałem Marsalisa?

To że ja się zdecydowałam, nie dziwi... Każdy o tym marzy. Ten facet to geniusz, legenda. Gra samo piękno. U niego to, co karkołomne, czyta się w formie prostoty. O Branforda zabiegają wszyscy - od hiphopowców po filharmonie. Raczej zastanawia mnie to, jak wielkie musiał mieć zaufanie do mnie i mojej drużyny, skoro zgodził się na to nagranie?

Zaproponowała pani czarnoskóremu muzykowi jazzowemu zagranie w utworach pochodzących ze skarbnicy polskiego folkloru. Czy to nie był zbyt ryzykowny pomysł?

Uważam, że ta muzyka ma taką siłę, urodę i charakter, że tylko ona może być tematem dla Branforda. Od początku chciał grać po polsku. W ramach zapoznania z tematem zrobiłam mu na laptopie folder z polską muzyką - od ludowej po Panufnika, Góreckiego i Kilara. Był zachwycony. Poza tym, co innego mogłabym zaproponować? Lubię dzielić się tym na czym się znam.

Co udało się Marsalisowi wnieść swoją grą na saksofonie do wspólnych z panią wykonań zawartych na „Ulotne”?

Co wnosi? Dla mnie: doskonałość. Tak brzmi obecność, piękno, uniwersalizm.

Nowy album to nie pierwsze pani nagrania, które czerpią z polskiej tradycji ludowej. Co panią tak nieustannie fascynuje w rodzimym folklorze?

Nie znam innej rzeczywistości w muzyce tak dobrze. Próbowałam różnych form i studiowałam, nawet w ostatnich latach, muzykę innych kultur, ale ilekroć śpiewałam z Brazylijczykami, Kubańczykami czy pieśni galickie - zawsze przezierała na wskroś moja słowiańskość. To chyba już nie jest fascynacja, to moja tożsamość w świecie dźwięku. Wychowałam się za kulisami zespołu Mazowsze, w którym śpiewali i tańczyli moi rodzice. „Ptaszki”, „Serduszka” to były moje pierwsze piosenki. One mnie wychowały...

Jest pani klasycznie wykształconym muzykiem. Ta wiedza i doświadczenie pomagają pani dzisiaj w śpiewaniu czy może są raczej ciężkim balastem?

Pomagają napisać nuty dla Branforda (śmiech). Przeszkadzają, bo szkoły nauczyły nas przesadnej kontroli siebie. Codziennie daję sobie prawo do bycia poza systemem wkodowanym przez szkołę. To się zaczyna od estetyki brzmienia, a kończy na wiecznej autocenzurze własnych propozycji w komponowaniu. Fajnie nie pamiętać o kanonach szkolnych i być wolnym jak dziecko w mojej robocie.

Wiele pani płyt - w tym i „Ulotne” - to efekt pani muzycznych spotkań z innymi wielkimi osobowościami artystycznymi. Co panią pociąga w takich kooperacjach?

Są wśród nas tacy, którzy potrafią mi zmienić parametry czasoprzestrzeni. Bycie z nimi dźwięk w dźwięk i jaźń w jaźń jest przeżyciem metafizycznym. Są wśród nas artyści, którzy potrafią osiągać „wysokość przelotową” tak odstrzeloną od reszty ludzkości, że zwyczajnie raz w życiu masz marzenie doświadczyć takiego lotu, bo nic lepszego cię tu nie spotka. Płyty są przy okazji. Dla mnie najważniejsze jest doświadczanie. Bycie w tym... Bycie dźwiękiem.

Wiele razy pani mówiła, że chciałaby nagrać płytę ze Stingiem. Są na to jakieś widoki?

Nie - mówiłam, że chciałabym z nim zaśpiewać. Właśnie dlatego, że chciałam z nim pobyć w śpiewaniu. I to mnie spotkało. Kiedy usiadłam obok niego w garderobie w Jordankach, on wziął gitarę i usłyszałam jego głos tuż przy uchu - ten głos najprawdziwszy, bez jakiegokolwiek kabla i mikrofonu po drodze, i zaczęliśmy śpiewać, to było moje ostateczne szczęście. I właściwie nic więcej mogło by się już nie zadziać. Mogłabym nie zaśpiewać z nim na scenie dla tysięcy na sali i przed telewizorami potem. Mogłabym zatrzymać tylko dla samej siebie tamto doświadczenie z garderoby. Poczułam całe piękno tego człowieka. Jego pewność, spokój, niewyobrażalną wrażliwość i pasję. Mogę Stinga zawsze całować po rękach i naprawdę niczego od niego nie chcę. Już wiem. Jestem obdarowana.

Branford Marsalis to geniusz, legenda. Gra samo piękno. U niego to, co karkołomne, czyta się w formie prostoty

Był taki moment w pani karierze, że wydawało się, iż zwróci się pani w stronę popu. Tymczasem ostatnie pani płyty lokują panią raczej w kręgu jazzu.

Nie mam pojęcia, jak klasyfikować to, czym się zajmuję. Nie wydaje mi się też, żebym kiedykolwiek grała czysty pop… Na świecie nikt mnie nigdy o to nie ściga i nie rozważa takich podziałów. Muzyka to muzyka. Albo komunikuje, albo nie. Czy trzeba powiedzieć, jaka to muzyka, żeby każdy wiedział, co o niej sądzić? Nie kupuje tych podziałów. I pewnie dlatego nie należę nigdzie. Ta banicja jest moją wolnością. Samostanowieniem. Pierwsze płyty „Szeptem” czy nawet „Ale jestem” niewiele różniły się ideologicznie od tych ostatnich. Inaczej brzmiały. Detal był inny. Ale wszystko tam już było: mój zachwyt dla tego, co słowiańskie, zamiłowanie do złożonych harmonii, modalnych skal, moja potrzeba wolności w śpiewaniu. Może gdyby media znały tamte płyty, a nie tylko jedną piosenkę, wyjątek w regule gry, wiedziałyby, że zawsze chodziło o to samo.

To jazz i etno prezentuje pani podczas swych licznych podróży koncertowych po świecie. Dlaczego te gatunki ciekawią słuchaczy za granicą, a nie polski pop?

Nie mam pojęcia. Nie jestem od analiz. Jestem muzykiem. Robię to, co robię tak szczerze, jak potrafię. W dniu, w którym zacznę analizować i cynicznie kalkulować, powinnam zostać w domu i już nigdy nie wędrować. Oczywiście pracuję dla słuchaczy - to jest forma „działalności usługowej”, ale ta usługa przede wszystkim musi być szczera, prawdziwa.

Jak pani bliscy znoszą to, że niemal cały czas pracuje pani - nagrywa lub koncertuje - w kraju i za granicą?

Dopiero teraz mam na to szansę. Kiedy dzieci były małe, chciałam być z nimi. Były i są najważniejsze. Ale teraz mogę wrócić do mojej największej pasji - do śpiewania.

Wydaje się być pani osobą delikatną i introwertyczną. Jak daje sobie pani radę w bezlitosnym show-biznesie?’

Udaję siłaczkę i wszyscy się nabierają. Włącznie ze mną samą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Anna Maria Jopek udaje siłaczkę. I wszyscy się na to nabierają - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl