Aleksandra Popławska obawiała się kontaktów z mafią

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Aktorka debiutowała w podwójnej roli Halinki i Cypojry w „Sztukmistrzu z Lublina” Isaaca Bashevisa Singera w reż. Jana Szurmieja na scenie Teatru Muzycznego-Operetki Wrocławskiej we Wrocławiu
Aktorka debiutowała w podwójnej roli Halinki i Cypojry w „Sztukmistrzu z Lublina” Isaaca Bashevisa Singera w reż. Jana Szurmieja na scenie Teatru Muzycznego-Operetki Wrocławskiej we Wrocławiu Łukasz Kowalski
Aleksandra Popławska opowiada nam o swoich serialowych rolach w „Mieście skarbów”, „Watasze” i „Belfrze” oraz współpracy z Patrykiem Vegą przy „Kobietach mafii”.

W serialu „Miasto skarbów” grała pani pozytywną postać - historyczkę sztuki Alicję. - Siostrę Alicji zagrała Magda Różczka. A przecież pani ma prawdziwą siostrę - Magdalenę, która też jest znaną aktorką. Nie było takiego pomysłu, abyście to wy obie zagrały serialowe siostry?

Byłyśmy razem na castingu. Ale nasz zawód polega na tym, że to nie my wybieramy sobie role. I szczerze przyznam, że nie wiem, dlaczego producenci wybrali tylko mnie. Może Magda Różczka była do mnie bardziej podobna niż Magda? Ta tajemnica nigdy nie została przede mną odkryta.

Niestety: serial nie odniósł sukcesu i nie będzie drugiej serii. Co zawiniło?

Jeszcze za wcześnie na takie wyroki. Po pierwszej części „Watahy”, mimo że widzowie od razu polubili ten serial, też usłyszeliśmy, że nie będzie drugiej serii. Tymczasem okazało się inaczej. Losy serialu tak naprawdę nie zależą bowiem od tego, czy miał dużą widownię, czy nie. Składa się na to wiele różnych czynników. „Miasto skarbów” było dosyć trudnym serialem w odbiorze. Ja sama, choć znałam scenariusz, oglądając kolejne odcinki, miałam problem z rozwikłaniem zagadek. Co więcej: serial opowiadał o sztuce, co nie jest aż tak nośnym tematem jak „pierwsza miłość” lub „kawa czy herbata”. Do tego te dzieła sztuki zostały wybrane dosyć ambitnie.

Wspomniała pani „Watahę”, trzeba tu też przywołać „Belfra”. To wyjątkowe seriale, bo to pierwsze produkcje dwóch zachodnich stacji w Polsce - HBO i Canal Plus. Odczuła pani różnicę w pracy na ich planie w stosunku do polskich seriali?

„Miasto skarbów” powstało za dużo mniejsze pieniądze - i to się czuło podczas pracy. Jego realizatorzy nie mogli sobie pozwolić na taki rozmach, jak twórcy „Watahy” czy „Belfra”. Drugi sezon tego pierwszego serialu był realizowany w prawdziwych plenerach, wszystko odbywało się bez pośpiechu, mieliśmy więcej czasu i inaczej rozkładaliśmy siły. Najbardziej odczułam jednak różnicę pod względem przygotowania do realizacji serialu. W przypadku „Miasta skarbów” trochę tego zabrakło, bo decyzja o jego kręceniu zapadła bardzo szybko. „Wataha” i „Belfer” miały bardzo długi czas przedprodukcyjny, co jest ważne, by dopieścić scenariusz.

Większy budżet na „Watahę” i „Belfra” przekładał się też na większe wymagania wobec aktorów?

To, że aktor gra jak w serialu, a nie jak w kinie, zależy właśnie od tego, ile ma czasu na przygotowanie. Jeśli idę na plan codziennej telenoweli, jak „Barwy szczęścia” czy „M jak miłość”, to oznacza, że w ciągu jednego dnia będę musiała zagrać czternaście scen. Praca idzie bardzo szybko. A jeżeli jadę w Bieszczady i w ciągu jednego dnia zdjęciowego mam sześć scen, to wiem, że będzie można zrobić więcej dubli. Jeśli chodzi o mnie, to do każdej roli przygotowuję się tak samo. Efekt zależy jednak w dużym stopniu od tego, ile razy możemy jakąś scenę powtórzyć.

Jak pani radziła sobie w zimowym plenerze Bieszczad podczas pracy nad drugą częścią „Watahy”?

Ja lubię wyzwania. Do tego miałam fajną postać do zagrania. Mogłam się w nią zagłębić, więc warunki zewnętrznie były mniej ważne. Wszystko można przeżyć. Oczywiście marzliśmy bardzo, ale dla nikogo nie skończyło się to odmrożeniami. Były jednak momenty kryzysowe. Sześćdziesiątego dnia na planie dostałam gorączki i byłam potwornie zmęczona. Jedyną nagrodą za te poświęcenia było potem poczucie, że na ekranie wszystko nam fajnie wyszło.

Z kolei przy „Belfrze” aktorzy pracowali na planie nie znając rozwiązania zawartej w fabule zagadki zbrodni.

Fajne to było. Każdy z nas miał nadzieję, że to... on zabił. Do końca byliśmy czujni. Podczas sceny, w której wszyscy bohaterowie zbierają się na pogrzebie, każdy każdemu bacznie się przyglądał. Bardzo mi się to podobało.

Teraz jest pani jedną z „Kobiet mafii” w filmie Patryka Vegi. Grana przez panią postać nosi malowniczy pseudonim „Siekiera”. Czym sobie nań zasłużyła?

„Siekiera” jest jedną z kobiet mafii, nie jest to grzeczna babka. Walczy o swój byt w bardzo trudnych warunkach. Ma męża, który działa w gangu i stosuje wobec niej przemoc. Zakochuje się w innym mężczyźnie, ale to też jest człowiek mafii. Taka miłość nie może się dobrze skończyć. „Siekiera” marzy, by wyzwolić się ze szponów mafii. Chce szczęśliwie żyć z mężczyzną, którego wybrała. Niestety - mafia nigdy nie wybacza.

Pani partnerem w filmie jest Piotr Stramowski, uznawany obecnie za największego amanta polskiego kina.

Zawsze ważne jest, żeby partner był miły, sympatyczny i profesjonalny. A kwestia wyglądu? Cóż - każdy ma swój gust. Piotr jest bardzo przystojny, ale jednak ja gustuję w zupełnie innym typie mężczyzn. Nie straciłam więc dla niego głowy na planie (śmiech).

Miała pani okazję poznać prawdziwe kobiety mafii?

Patryk przedstawił taką możliwość. Mógł mi podać telefony do odpowiednich osób. Wolałam się jednak trzymać z daleka od takich sytuacji. Zamiast spotkań tête-à-tête z kobietami mafii, które przeżyły lub robiły straszne rzeczy, wybrałam pracę z literaturą faktu. Szczerze powiedziawszy, trochę się wystraszyłam bezpośrednich kontaktów.

Po filmie Patryka Vegi, „Botoks”, od mediów dostało się nie tylko reżyserowi, ale też aktorom. Nie bała się pani zagrać w jego nowym filmie?

Kiedy wyraziłam chęć zagrania w „Kobietach mafii”, jeszcze nie było „Botoksu” w kinach. W kwestii oceny artystycznej filmów, zawsze polegam na opinii Tomasza Raczka. Zapoznałam się więc z nią. Akurat w „Botoksie” Patryk Vega poruszył bardzo kontrowersyjne w Polsce tematy - aborcję czy in vitro. Każdy, kto zabierze w ich kwestii głos, jest u nas narażony na hejt. W „Kobietach mafii” nie ma takiego zagrożenia, bo reżyser wraca do bezpieczniejszego tematu - przestępczości zorganizowanej. Mam wrażenie, że widzowie też wolą tego rodzaju historie niż te z „Botoksu”.

Dwie serie „Watahy” i „Miasto skarbów”, a teraz „Kobiety mafii” kreują pani wizerunek twardej kobiety.

Mam wrażenie, że te role są na zupełnie innych biegunach. Oczywiście, każda z tych kobiet jest silna i radzi sobie na swój sposób.

Dobry materiał literacki to podstawa. Dziś nie ma już takich pisarzy jak Adam Bahdaj, Aleksander Minkowski czy Janusz Domagalik

Jak doświadczenia reżyserii teatralnej wpłynęły na pani grę w kinie?

To dwa odrębne zawody. Inaczej przygotowuję się do jakiegoś projektu, kiedy go reżyseruję, a zupełnie inaczej - kiedy w nim gram.

A która praca przynosi pani większą satysfakcję?

Polubiłam bycie aktorką. Był jednak taki moment, że myślałam, iż zajmę się tylko reżyserią lub czymś innym. W aktorstwie najbardziej kręcą mnie wyzwania - fajne i ciekawe role. Kilka lat temu nie grałam takich. Teraz to się zmieniło: mogłam wyjechać w Bieszczady na plan „Watahy” lub do Maroka i Hiszpanii w „Kobietach mafii”. Była z tym jakaś przygoda związana. Ja szybko się nudzę - i takie długie bycie tylko i wyłącznie w jednym serialu jest nie dla mnie.

A reżyserowanie?

Bardzo lubię. Mogę szerzej poznać dany temat: czytam o nim, oglądam filmy, słucham muzyki, robię dokumentację. To wzbogaca i rozwija człowieka. Aktorstwo nie niesie ze sobą takich możliwości, bo przygotowując się do roli, poznaję tylko wycinek danej historii i skupiam się na jednej bohaterce. Jako reżyserka zawsze muszę ogarniać całość.

Jak to jest mieć siostrę aktorkę?

Nie jesteśmy dla siebie konkurencją i nie podkradamy sobie ról. Wręcz przeciwnie: kiedy jedna dostanie angaż w jakimś filmie, to od razu poleca drugą. Widzę więc tylko plusy tej sytuacji. Reżyserzy obsadzają nas w różnych filmach. Wbrew temu, co można by myśleć, rynek filmowy wcale nie jest taki mały w Polsce. Każda z nas ma więc ciągle dużo pracy. Dlatego nie narzekamy.

Bardzo się zmieniły relacje między wami, kiedy młodsza od pani o cztery lata Magda została też aktorką?

Na pewno mamy więcej wspólnych tematów. Początkowo Magda chodziła do liceum ekonomicznego. Jeśliby została księgową, to za bardzo byśmy nie pogadały. A tak - mamy o czym rozmawiać. Wspólny zawód bardziej nas łączy niż dzieli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Aleksandra Popławska obawiała się kontaktów z mafią - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl