Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostoccy Wikingowie są postrachem Skandynawii

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
W białostockiej grupie Ulvborg Hird są nie tylko wojownicy. Na rekonstrukcje jeżdżą całymi rodzinami. Ale kobiety oczywiście nie walczą. - Czasem tylko jednej z nich pozwalamy z nami potrenować - mówi Piotr Dojnieko.
W białostockiej grupie Ulvborg Hird są nie tylko wojownicy. Na rekonstrukcje jeżdżą całymi rodzinami. Ale kobiety oczywiście nie walczą. - Czasem tylko jednej z nich pozwalamy z nami potrenować - mówi Piotr Dojnieko. Anatol Chomicz
Porozbijane nosy, powybijane zęby, pęknięte kości. To dla Wikingów standard. Nawet tych mieszkających w Białymstoku. - Walka to taka pierwotna potrzeba każdego chłopca, który jeszcze w dzieciństwie zbiera patyki i udaje, że jest rycerzem - mówi Piotr Dojnieko, szef grupy rekonstrukcyjnej Ulvborg Hird

Rogi? Absolutnie nie! To mit z filmów o Wikingach rodem z Hollywood - zastrzega Łukasz Makowski z grupy rekonstrukcyjnej Ulvborg Hird. - Choć pierwszy raz Wikingowie byli tak przedstawieni w XIX wieku w operze Wagnera.

Ulvborg Hird to jedna z trzech białostockich grup rekonstrukcyjnych, która obrała sobie X wiek. - I tak się przyjęło, że wszystkich z tamtego okresu, choćby przedstawiali Słowian, nazywa się Wikingami - mówi Piotr Dojnieko. I od razu tłumaczy, co znaczy słowo: - Wiking to nie nazwa tego pana ze Skandynawii - śmieje się. - To nazwa zawodu.

Ciekawy zawód... Bo Wikingowie przecież trudnili się przede wszystkim grabieżą, rabunkiem, najazdami. Wsiadali na łodzie, płynęli w dalekie kraje i wracali ze złotem, srebrem, metalami nieszlachetnymi, skórami.

- Mówili, że idą na wiking. Wtedy to była nazwa czynności - mówi Piotr Dojnieko. I zapewnia, że sam teraz też jest Wikingiem. Tyle że nie rabuje. Wytwarza biżuterię, czyli ozdobne klamry do pasów, bransolety, łańcuchy, zawieszki i sprzedaje je w swoim kramie na przeróżnych zlotach i rekonstrukcjach. Ma też sklep internetowy. Z tego się utrzymuje. Takich osób jak on jest w Polsce coraz więcej. Bo ci, którzy chcą się ubierać jak Wikingowie (bo na pewno nie przebierać! - Wikingowie od razu obrażają się, gdy ktoś nieopatrznie użyje takiego określenia), coraz rzadziej sami wytwarzają swoje stroje. - Jeśli są profesjonalnie wykonane, mniej się niszczą - tłumaczy Piotr Dojnieko.

Nawet kobiety z ich grupy rekonstrukcyjnej robią krajki, czyli kolorowe ozdobne pasy z nici lnianych bądź bawełnianych. Wikingowie ozdabiają nimi swoje spodnie, koszule, a panie - sukienki.

Starają się, by każda część ich garderoby wyglądała tak jak te, które nosili skandynawscy Wikingowie przed tysiącem lat.

- Oczywiście te tekstylne rzeczy nie zachowały się do naszych czasów. Były zbyt delikatne - mówi Łukasz Makowski. Odtwarzają je więc na podstawie opisów, rycin...

Buty noszą skórzane. Każdy wybiera takie, jakie mu się najbardziej podobają i w jakich najlepiej się czuje: krótkie, przed kostkę, albo dłuższe, prawie do kolan. Spodnie to zazwyczaj szarawary. - Takie prawie kozackie - tłumaczy Piotr. Są kolorowe. Bo kiedyś dla Wikinga strój był przecież wyznacznikiem zamożności. - Lubili się chwalić - śmieje się Piotr.

- A według nas w tych strojach wyglądamy bardzo normalnie - dodaje, żartując, Łukasz.

Jeśli chodzi o zbroję i broń, to mają większe pole do popisu. Bo zachowało się mnóstwo znalezisk.

- Podstawą zbroi jest przeszywanica. To - taki kaftan zszyty z kilku, kilkunastu warstw materiału i ewentualnie wypchany w środku jakimiś resztkami tkanin - tłumaczy Piotr. Na to nakłada się kolczugi albo lamelki. Kolczugi to takie kamizelki złożone z kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy kółek.

- Ja mam taką nitowaną, gdzie każde kółko jest złączone ze sobą nitem - tak jak kiedyś robili to Wikingowie - chwali się Piotr. A lamelki to taki typ zbroi składający się ze związanych ze sobą i nachodzących na siebie drobnych płytek.

Pole do popisu mają, jeśli chodzi o hełmy. Tych znaleziono naprawdę mnóstwo. Wśród wykopalisk rzadkie są tylko tzw. złomy. No tak - rzadkie, ale na świecie. Bo w Polsce znaleziono już ich cztery egzemplarze.

Niemal każdy ze współczesnych Wikingów ma też tarcze: ci, którzy walczą mieczami, krótkimi toporkami. Tarcza przeszkadza tylko łucznikom oraz tym, którzy walczą włócznią, bo to przecież ponad dwumetrowy kij. No i dużymi, duńskimi toporami.

- Według legendy potrafią ściąć jeźdźca razem z koniem - mówi Łukasz.

A Piotr zastrzega, że w każdej broni wszystkie krawędzie tnące są stępione. No i muszą mieć odpowiednią grubość: - Żeby zminimalizować ryzyko uszkodzenia - tłumaczy. Ale i tak przecięta skóra nieraz się zdarza.

No bo Wikingowie to przecież wojownicy. Nawet ci współcześni. Od jesieni do wczesnej wiosny spotykają się raz w tygodniu na dwugodzinny trening. - Jeśli nie ma nikogo nowego, to po prostu robimy zwykłe pojedynki, próbujemy kombinować różne pomysły na rozwinięcie się, jeżeli chodzi o walkę. Jeśli pojawi się ktoś nowy - to kogoś takiego trzeba zaznajomić z tym, jak to funkcjonuje, w jaki sposób trzymać tarczę, broń, żeby to było bezpieczne dla niego i dla nas. Bo zdarzają się sytuacje, że jak ktoś początkujący trafi na bitwę, to ma taki strzał adrenaliny, że bez opamiętania leci - byle trafić. Jest wtedy ryzyko.

Rekonstrukcje, bitwy, pojedynki - to ich życie od wiosny aż do jesieni. Właśnie wrócili z Norwegii, teraz już wyjechali do Gniezna, za chwilę jest impreza w Wolinie, w połowie sierpnia Trzcinica, potem Kielce, Warszawa, Holandia, Niemcy.

- Tyle pamiętam. Resztę imprez mam zapisane w komputerze - uśmiecha się Piotr.

Na każdym wyjeździe spotykają się z kolegami z całej Polski, Europy, a nawet świata. Rozbijają obóz, rozpalają ognisko i na ruszcie przygotowują obiad. Rozstawiają kramy, gdzie każdy może zaopatrzyć się w potrzebne, albo tylko ozdobne rzeczy. Uczestniczą w konkursach recytowania skandynawskich sag, bawią się ze zwiedzającymi w dawne plebejskie zabawy. No i walczą. Bo tak naprawdę dla walki przyjeżdżają i oni, i przychodzi publiczność. Bo to z jednej strony widowiskowe, z drugiej - daje najwięcej frajdy Wikingom.

W Norwegii wraz z 300 innymi Wikingami świętowali 1000-lecie założenia przez świętego Olafa miejscowości Salzborg. No tak - ludzi było 300, ale tylko setka brała udział w bitwie.

- Bo w całej Skandynawii jest chyba z osiem osób, które chcą się bić z nami - wyjaśnia Piotr. - Nas, czyli Polaków, Rosjan, Litwinów, Białorusinów - uważa się za psychopatów, jeżeli chodzi o walkę. Bo nigdzie indziej w Europie nikt się nie tłucze z taką siłą i taką agresją jak my to robimy.

Śmieje się przy tym oczywiście, bo na każdym kroku zapewnia, że robią wszystko, aby te ich potyczki były jak najbezpieczniejsze.

- Wszystkie uderzenia są wyprowadzane w tzw. strefę punktowaną - czyli głowa osłonięta hełmem, korpus, ramiona od barku do łokci - tłumaczy. Nie wolno celować w przedramiona, i nogi od kolan w dół.

Ale i tak siniakami nikt się nie przejmuje: - To standard - przyznaje Łukasz. Dobrze, jeśli na tych siniakach się skończy. Gorzej, jeśli wojowie z bitwy wychodzą bez zębów, z pękniętymi kośćmi, porozbijanymi nosami.

Po co więc walczą? - Bo to jest naprawdę fajne - mówi Piotr. - Jak się wychodzi na bitwę na Wolinie, gdzie po jednej stronie stoi ze trzystu chłopa, wszyscy opancerzeni, z bronią, krzyki..., gdy cała ta masa ze sobą się ściera, to naprawdę można poczuć jak się czuli Wikingowie sprzed tysiąca lat. Oczywiście też w pewnym tylko ułamku, bo my tej walki w pełni też nie odtworzymy, bo musielibyśmy się pozabijać nawzajem. To taka pierwotna potrzeba każdego chłopca, który będąc małym jeszcze łapie patyki i udaje, że jest rycerzem. Archetypy chyba się budzą w tym dorosłym człowieku.

Wiedzą, że nie zrozumie tego zewu nikt, kto nigdy nie uczestniczył w takiej walce. - Trzeba stanąć razem z nami, poczuć to - wówczas można choć ułamek złapać tego, co kiedyś było - mówi Piotr. I przyznaje, że do końca tego fenomenu nie potrafi wyjaśnić: - W pewnym momencie to staje się tak naturalne, że już nie potrafimy wytłumaczyć, co nam daje to bicie się na takich imprezach. Budzi się archetyp, zew, wewnętrzna potrzeba. Czujemy się wojownikami, więc łapiemy żelastwo i idziemy się tłuc.

To właśnie dlatego, wśród około 20 pełnoprawnych członków ich grupy nie ma nikogo poniżej 18. roku życia. - Tu każdy musi być świadomy zagrożenia. I tego, że odpowiada nie tylko za swoje bezpieczeństwo, ale i za to, co zrobi w czasie bitwy - podsumowuje Piotr.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny