Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Goralczuk – Nadzieja aż po horyzont

Jerzy Doroszkiewicz
Bielszczanka Barbara Goralczuk jest autorką książki pt. "Nadzieja aż po horyzont" – pierwszej powieści o bieżeństwie.
Bielszczanka Barbara Goralczuk jest autorką książki pt. "Nadzieja aż po horyzont" – pierwszej powieści o bieżeństwie.
Zbeletryzowana historia rodziny Filipiuków jak w soczewce skupia podobne historie o przymusowym eksodusie setek tysięcy prawosławnych z terenów dzisiejszej wschodniej Polski w głąb carskiej Rosji.

Wydaje się, że gdyby nie grupa zapaleńców, którzy do świadomości mieszkańców naszego regionu, a za sprawą polityków i artystów, do świadomości światlejszych obywateli XXI-wiecznej Polski wprowadzili pojęcie bieżeństwa, historia wielkiej wędrówki ludów, choć dobrze znana żyjącym jeszcze potomkom owych przymusowych wędrowców, bezpowrotnie odeszłaby w zapomnienie. Szczęściem w 2015 roku o wędrówce przede wszystkim prawosławnego ludu zamieszkującego tereny dzisiejszej wschodniej Polski stało się dość głośno, lokalny teatr przedstawił nawet plenerowe widowisko „Bieżeńcy”, o tym problemie wspomniał nawet podczas swojego pobytu w 2015 roku na Świętej Górze Grabarce prezydent Polski Andrzej Duda mówiąc: „To rok tragicznego wydarzenia, 100-lecie bieżeństwa, których potomkowie stoją tutaj między nami – którzy wrócili z dramatycznej tułaczki do swoich domów, często na ruiny i pogorzelisko”. W tym samym 2015 roku, bez wielkiego rozgłosu, właściwie własnym sumptem książkę „Nadziej aż po horyzont” wydała Barbara Goralczuk.

Rodzinny pamiętnik jak filmowy scenariusz

Losy prawosławnych tułaczy do tej pory zdaje się nie trafiały na karty literatury pięknej, dobrze zatem się stało, iż ukazują się w formie czegoś w rodzaju beletryzowanego dziennika podróży. Dziennika napisanego z uczuciem, zgłębiającego możliwe uczucia, jakie rodziły się w sercach bieżeńców, a przy tym osadzonego w realiach społeczno-politycznych Rosji czasów I wojny światowej, rewolucji październikowej i wynikłego z niej zamętu. Przy tym wszystkim mnogość wydarzeń tragicznych, zabawnych, galeria napotkanych po drodze postaci nie tylko pozwalają uwierzyć w istnienie na świecie dobra, ale też z powodzeniem nadają się na scenariusz wielkiej filmowej epopei. Przez lata bombardowani obrazami klęski wrześniowej roku 1939, zagłębiając się w losy mieszkańców okolic Bielska Podlaskiego, możemy dostrzec wiele analogii, jakie wywołuje wojna.

Ukrywanie dobytku, wyprzedaż za bezcen majątku, tułaczkę na wozach, epidemie, śmierć z chorób i wycieńczenia. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę, że sowiecka ziemia pełna jest grobów nie tylko polskich oficerów, ale zwykłych, szarych ludzi, którym carska władza nakazała ewakuację przed nadciągającymi wojskami niemieckimi. Ile było w tym propagandy, a ile prawdy trudno dziś oceniać. Na pewno ówczesna władza starała się poprawić swój wizerunek nakazując skrupulatnie spisywać utracone dobra na specjalnych formularzach, a w drodze wspierając bieżeńców przynajmniej symboliczną pomocą i opieką ze strony komitetu pomocowego Wielkiej Księżnej Tatiany. Autorka nie lukruje historii tułaczki. Bardzo szybko śmiertelny tyfus zabija głowę rodziny, do jednej z najdrastyczniejszych, ale i najbardziej wzruszających scen z pewnością należy odnalezienie na wpół żywego noworodka i jego dalsze losy. Tego nie wymyśliłby chyba żaden scenarzysta z Hollywood, no chyba, że wyjechałby do USA dopiero po powrocie z bieżeństwa. A to dopiero początek odysei prostej chłopskiej familii.

Fascynująca rosyjska cywilizacja

Propaganda carska, ale też i zwykłą ludzka solidarność sprawiły, że opisywana przez Goralczuk rodzina w pierwszej fazie swojej tułaczki, po dość upokarzającej i urągającej ludzkim standardom podróży, znalazła szczęśliwy azyl w Kazaniu. Autorka szczerze podkreśla, że dla tysięcy bieżeńców, przymusowa wędrówka była pierwszą okazją do wyruszenia dalej niż na pole, czy targ w pobliskim miasteczku. Nadwołżański Kazań zapamiętali zatem jako „miasto cudów”. Pełne pięknych domów, pałaców, cerkwi, a także meczetów. Z tekstu widać wyraźnie, że autorka przesiąknięta jest propagandowymi mitami o wielokulturowości Podlasia i stara się dopatrywać podobnych mieszanek etnicznych w odwiedzanych przez wędrowców miejscach. W Kazaniu wędrowcy spotykają oprócz Rosjan Czuwaszy, Żydów i przede wszystkim Tatarów. Szybko jednak reflektuje się i opisuje wzajemne waśnie i uprzedzenia, szczególnie pomiędzy Rosjanami i Tatarami, by po chwili mieszane małżeństwa i wspólną naukę dzieci różnych wyznań i narodowości uznać za cudowny efekt splotu kultur. Tak czy inaczej, to właśnie w Kazaniu córka Filipiuków – Kasia, po raz pierwszy w życiu ma szansę uczestniczyć w projekcji filmu. To najszczęśliwsze chwile w tułaczce.

Bieżeńcy mogą pracować, mają dach nad głową, dzieci chodzą do szkoły, a rząd carski wspiera ich jeszcze niewielkimi zapomogami finansowymi. Autorka pisze, że widzieli jednak iż w państwie Mikołaja II nie działo się najlepiej, a robotnicy zaczynali strajkować. Kiedy zaczyna się leninowska ruchawka rewolucyjna, stary świat ginie w oczach. Opis zgwałconej i wywieszonej na balkonie ku przestrodze młodej żony admirała floty morskiej to tylko jeden z przykładów zbydlęcenia przedstawicieli władzy ludu. Będzie ich więcej. Trudno stwierdzić, czy literacką fikcją, czy rzeczywistym losem jest koincydencja ucieczki przerażonych rewolucyjnym zbydlęceniem bieżeńców do Jekatierynoburga, gdzie właśnie sowiecka władza zamyka, by później wymordować, całą carską familię.

Chłopskie życie a polityka

Nie ma sensu streszczać całej niezwykłej historii, jaka stała się udziałem opisywanej rodziny. Trzeba jednak przyznać, że autorka udanie wplata w tułacze losy opisy wielu chłopskich obrzędów i tradycji zarówno tych, z okolic Bielska, jak i odkrytych w głębi Rosji. Od innego sposobu młócenia zboża, po zabawy młodych panien i kawalerów. Jest nawet dość szczegółowy opis typowego wiejskiego wesela, z wyliczonymi potrawami, ślubem cerkiewnym, weselnymi hulankami. I Polacy i Rosjanie wspólnie gospodarzą, łowią ryby, po prostu żyją, choć w oddali huczy wojna, a nowa władza obiecuje wolność i równość dla każdego.
Barbara Goralczyk pisze, że „wiejscy chłopi, którzy nie potrafili pisać i nie znali się na polityce, nie pragnęli żadnej równości. Pragnęli ziemi, na której mogliby pracować i świętego spokoju na co dzień”. Podobnie kwestie narodowościowe. Polska międzywojenna, a także współczesna narracja historyczna przywiązują do kwestii polskości szczególną wagę. To co kazało inteligencji iść do powstań – listopadowego, a przede wszystkim styczniowego, później wstępować do Legionów i wreszcie ginąć w Powstaniu Warszawskim, nie koniecznie musiało być zrozumiane na niepiśmiennych wsiach. Kiedy bieżeńcy wracali do swoich domów, nawet nie zdawali sobie sprawy, że Polski nie było od ponad 120 lat. Zdaniem Goralczyk „mieszkańcy grodzieńskiej guberni nie uważali się ani za Polaków ani za Rosjan. Właściwie nazywali siebie tutejszymi, a podziały narodowościowe nie dotyczyły ich. Sami siebie dzielili na prawosławnych, katolików, Żydów albo mieszanych, czyli rodziny, w których występowały wszystkie te wyznania! Inne podziały tylko śmieszyły. Nikomu nie przyszło do głowy pytać sąsiada, jakiej jest narodowości!”. Zdaje się, że tak samo było i w następnych latach. Stąd niechęć do wstępowania do tzw. partyzantki niepodległościowej.

Opisując losy bieżeńców, Barbara Goralczyk najlepiej obala mity o fascynacji prawosławnych komuną. Rodzina Filipiuków widzi mordy na niewinnych chłopach dokonywane przez mężczyzn z czerwonymi gwiazdami na czapkach, odczuwa głód, niechęć do obcego, brak jakiejkolwiek pomocy ze strony Sowietów – nawet w powrocie do domu.

Polska nie czekała

Po czterech latach tułaczki rodzina Filipiuków postanawia wrócić na ojcowiznę. Tęsknota za słabą, ale własną ziemią jest silniejsza niż możliwość uprawiania żyznych gleb Ukrainy w państwie komunistycznego terroru. Jednak polskie władze nie kwapią się z pomocą. Najbardziej dramatyczny obraz rysuje autorka po powrocie w rodzinne strony. Okazuje się, że z tętniącej życiem wioski nie pozostał kamień na kamieniu. Pamiętając, że wyjeżdżali przede wszystkim prawosławni, choć i wielu katolików w obawie przed Niemcami decydowało się na wyjazd, szczególnie tych zatrudnionych w carskiej administracji czy państwowych firmach, jak choćby kolej, autorka dyskretnie przemilcza sprawców takiego stanu rzeczy. Pisze jedynie, że „brakowało wielu domów, stodół… Prawdopodobnie zostały rozebrane, bo nigdzie nie widać śladów pożaru! Ktoś sobie ukradł budynki pod nieobecność gospodarzy!”. Straszna i okrutna prawda.

Nadzieja, wiara i miłość

Wszystkie te uczucia odnaleźć można w losach rodziny Filipiuków. Iście filmowa saga to jedna z odkrywanych dopiero kart historii tych ziem. Kto wie, czy to nie jest także klucz do tajemnicy chłopskiej nieufności wobec władzy ludu i nienawiści do komunizmu. Jakże inna to tajemnica od wmawianego często natrętnie poparcia „tutejszych” wobec nowej władzy, ustanawianej po II wojnie światowej. Ci starsi na własne przecież oczy widzieli, co , oprócz rzek bezkarnie przelanej krwi, przynosi mityczna równość i wolność. Czyżby naprawdę tego chcieli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny